18 grudnia 2015
Echoes Of Yul: The Healing (Zoharum Records, 2015)
Michał Śliwa, tym razem w pojedynkę, kontynuuje podróż po mrocznej krainie smolistych riffów i trującej atmosfery. Tym razem coraz częściej trafia na przestrzenie wolne od jadowitego smogu, pozwalając zaczerpnąć swoim słuchaczom haust świeżego powietrza.
Muzyka Echoes Of Yul nie zmieniła się radykalnie od ostatniego regularnego długograja Cold Ground. To raczej mozolna ewolucja, proces powolny, niemal niedostrzegalny. Ale proces. Wciąż w ruchu. Drobnymi kroczkami. Niczym jeniec z workiem na głowie i ze spętanymi ciasno nogami.
Od początku istnienia tego zespołu towarzyszyła mu specyficzna duszna atmosfera. Echoes Of Yul potrafili wywołać swoją ociężałą, monotonną muzyką dreszcz niepokoju. Ale i fascynacji, gdyż wiele z ich kompozycji miało w sobie pierwiastki czystego piękna. Na The Healing zmiany są jakby bardziej wyraźne. Środek ciężkości z post metalu przesunął się na post rock, co jest dobrą wiadomością dla tych, dla których sludge'owe riffy z poprzednich albumów stanowiły barierę nie do przejścia. Teraz jest więcej powietrza, przestrzeni, organicznych brzmień. Już otwierający album utwór Ester unaocznia, że Śliwę interesują nieco inne środki wyrazu. To zresztą moje ulubione nagranie na The Healing. Powolna narracja, brak kulminacji, która jednak często eksploduje w końcówkach kompozycji w postaci dronowych, masywnych akordów - intrygują. A przy tym to niezwykle orzeźwiająca, czysta muzyka.
Z każdym kolejnym nagraniem atmosfera gęstnieje, staje się coraz cięższa. Zmierza ku kulminacji. Cieszy mnie, że Śliwa oszczędnie dozuje metalowe patenty, wstrzymując się z wybuchem do ostatniej chwili. Tym większe wrażenie robią brutalistyczne, miażdżące riffy pojawiające się w skondensowanych, morderczych dawkach, jak w sabbathowskim, wiedźmowatym The Trick, przywołującym echa industrialu, pełnym blaszanych dźwięków perkusyjnych Organloop, czy zaskakującym muzycznymi połączeniami (dyskotekowe efekty, gitara akustyczna, nawiązania do country) The Healing. Fascynują fragmenty, w których muzyk posługuje się chwytami znanymi z muzyki pop – przekształconym komputerowo wokalem (The Better Days) i klawiszowymi motywami, które wrzucone w inny kontekst mogłyby rozkręcać imprezę niemającą nic wspólnego z mistycznymi rytuałami (Apathy Rule). Całości dopełniają krótsze, wyciszone fragmenty, szczęśliwie zrównane ważnością z długimi utworami, nie sprowadzone jedynie do roli ambientowych przerywników (Diorama, Gush).
The Healing jawi mi się jako najdojrzalsze i najciekawsze dzieło Echoes Of Yul. Zespołu (projektu?) o zadatkach na gwiazdę swojej niszy. [m]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/echoesofyul
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Jaki jest przepis na dobrą piosenkę pop? Bardzo prosty. Wystarczy wziąć dwie szklanki fajności The B-52's, kostkę wrażliwości Belle &...
-
Mietall Waluś to specyficzna postać. Udało mu się kilka lat temu wstrzelić w rynek całkiem przebojową płytą zespołu Negatyw, wziął udział w ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Za oknem słońce jeszcze świeci, po różnych pogodowych sensacjach niby jest nawet ciepło, ale każdy podskórnie czuje już nadchodzącą jesień....
-
Zespoły „rockowopodobne” lubią swoją muzykę podszywać pod „mocne, rockowe granie” przypominające ciężkością klątwę spalenia mieszkania bą...
-
Stardust Memories porzucają covery i debiutują z autorskim materiałem. To będzie bardzo dobra płyta!
-
Anita Lipnicka tłumaczy americanę na język polski.
Wspaniała płyta i wspaniały projekt. Jedyne braki to koncerty.
OdpowiedzUsuń