9 października 2016
Katapulto: Powerflex (Olde English Spelling Bee, 2015)
Renoma Katapulto rozciąga się ostatnio coraz szerzej na zachód od Bristolu. Wschód jak zwykle o rok spóźniony.
Oczywiście pretensje mogę mieć tylko do siebie – ale wolę mieć rok spóźnienia, niż całkowicie pominąć tak dobrą płytę jak Powerflex. Wydaną, dodajmy, w nowojorskiej wytwórni, co mam nadzieję pozwoli Wojtkowi Rusinowi rozszerzyć zasięg zainfekowanych jego muzyką umysłów. Bo Powerflex to szczytowe osiągnięcie tego Polaka od lat mieszkającego na Wyspach. Siła rażenia tych dziewięciu kompozycji jest tak potężna, że o Katapulto powinno być - wreszcie - głośno. A skoro jeszcze nie jest, znaczy że z promocją jest coś nie tak. Historia zna przypadki, gdy zły marketing lub jego brak położyły najlepszy produkt.
Co jest na Powerflex najlepsze? To jak Rusin interpretuje tradycję elektronicznego popu. Jak sięga do klasyki, jak z widoczną radochą wyciąga ulubione klocki z wielkiego worka zabawek, by ułożyć z nich coraz to inne formy. Wśród tych piosenek znany jest każdy dźwięk, każdy patent to coś co już było, ale wszystko razem składa się na oryginalne katapultowe brzmienie. Dodajmy do tego zawsze świetnie brzmiący niski głos Wojtka i mamy przebój na przeboju. To że czasem przychodzą nam na myśl pewne piosenki z lat 80. czy 90. (choćby Radio Ga Ga Queen – to odkrycie najbardziej mnie zaskoczyło), nie świadczy wcale o wtórności Powerfleksa, tylko o waszej erudycji. I tego się trzymamy.
No dobra, ale nad czym się tak spuszczasz, chłopie? No choćby nad This Is The Future, które zwłoki zmusi do tańca. Nad ekspansywnie, nieznośnie wręcz chwytliwym Hard Bodies, które z dziwacznym klipem wchodzi jeszcze lepiej. Nad utrzymanym w tajemniczym nastroju Everything z dziwnymi partiami klawisza przypominającymi żeński chórek (a może to właśnie kobiecy głos przepuszczony przez jakiś filtr?). Nad minimalistycznym, hipnotyzującym Blue Eyes. Nad perkusyjnym, pięknie zaśpiewanym Mirror. Wreszcie nad odlatującym w przestrzeń kosmiczną Mars Mission, w którym echa Depeche Mode i Yazoo tak pięknie łączą się z delikatnym gitarowym post rockiem (finał – ciareczki). W sumie to - nad całą płytą.
Wciąż nie mogę się nadziwić, że polski artysta z takim dorobkiem i takim talentem nie został dotąd zaproszony na któryś z wielkich wakacyjnych festiwali. Na niektórych spokojnie mógłby występować w roli headlinera. [m]
Strona artysty: https://www.facebook.com/katapulto-115368819369/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Jaki jest przepis na dobrą piosenkę pop? Bardzo prosty. Wystarczy wziąć dwie szklanki fajności The B-52's, kostkę wrażliwości Belle &...
-
Mietall Waluś to specyficzna postać. Udało mu się kilka lat temu wstrzelić w rynek całkiem przebojową płytą zespołu Negatyw, wziął udział w ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Za oknem słońce jeszcze świeci, po różnych pogodowych sensacjach niby jest nawet ciepło, ale każdy podskórnie czuje już nadchodzącą jesień....
-
Zespoły „rockowopodobne” lubią swoją muzykę podszywać pod „mocne, rockowe granie” przypominające ciężkością klątwę spalenia mieszkania bą...
-
Stardust Memories porzucają covery i debiutują z autorskim materiałem. To będzie bardzo dobra płyta!
-
Anita Lipnicka tłumaczy americanę na język polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz