16 czerwca 2012
Pictorial Candi: Eat Your Coney Island (Lado ABC, 2012)
Jeśli kiedykolwiek na twojej drodze stanie Marcin Masecki, to wiedz, że prędzej czy później powstanie z tego jakiś zespół, który wyda dobrze przyjętą przez krytyków płytę i zagra kilkanaście/kilkadziesiąt niezłych koncertów. W tym roku twórczy imperatyw udzielił się Candelarii Saenz Valiente, nieszablonowej frontmance Paristetris.
Argentynka sprytnie sobie obmyśliła solowe wydawnictwo. W kilku kompozycjach zagrała sama na kiepskiej gitarze (wyraźnie nienastrojonej), czasami pozwoliła sobie na szaleństwo z udziałem doborowych muzyków. Na Eat Your Coney Island usłyszeć można m.in. wspomnianego Maseckiego, Piotra Zabrodzkiego (SzaZa), Kubę Ziołka (Ed Wood), Jerzego Rogiewicza (Levity) i Adama Byczkowskiego (Kyst).
A sama płyta? Taka jak jej autorka - szalona, nieprzewidywalna, wyzbyta muzycznych granic, pełna dysonansów i eksperymentów z formą. A te są bronią obosieczną. Dość łatwo przekroczyć granicę, za którą zaciekawienie przeradza się w zniechęcenie i w efekcie obojętność. Na Eat Your Coney Island jest kilka niezrozumiałych i niepotrzebnych improwizacji, są też rzeczy które powodują chwilowy wzrost poziomu adrenaliny.
Urzeka już numer jeden. Time To Go Back Home zagrane na taniej gitarze i towarzyszące jej ulotne dźwiękowe kłębki kurzu od razu przywołują klimat folkowej Joanny Newsom. Paulos Raptis stanowi ciąg dalszy folkującego lo-fi, jednak utwór psuje sama Candelaria nadinterpretując wokalną ekspresję (czytaj: miejscami wyje). Ale już w Ode To Pretoria wkrada się hałas, zmiany tempa i punkowa nerwowość, którą dobrze znamy z płyt Patti Smith. Ta ostatnia wręcz wybucha w Check My Computer. Choć akurat w tym kawałku najwięcej frajdy daje równo grzejąca sekcja rytmiczna i spokojne, apatyczne plumkania gitary elektrycznej. Idąc kolejno spisem utworów - Putzi & Maureen jest właśnie tym najbardziej niezrozumiałym eksperymentem. Atonalność, antymelodia, piski i sprzężenia... Rzecz dla najbardziej wytrwałych fanów awangardy. Pozostali od razu przeskoczą do cudownego Explode A Little Bit Into My Arms. Z pozoru to tylko leniwe brzdąkanie, ale ta nieporadność cudownie rozpływa się w powietrzu, umiejętnie dawkuje napięcie i zaskakuje zwiewną kakofonią (zdaję sobie sprawę, że to oksymoron, ale nie potrafię znaleźć lepszego określenia). Z dwóch ostatnich, okołofilmowych kompozycji lepsze wrażenie robi Trombone Opus Nr. 1. Dostojne dźwięki puzonów, mimo iż oderwane od kontekstu całej płyty, nadają albumowi więcej kolorytu niż syrenie wokalizy rodem z taniego filmu fantasy w The Haunting Carabel.
Szalona ta Candelaria, szalona płyta i wymagająca podobnej dawki szaleństwa, by mogła spodobać się w całości. [avatar]
Strona zespołu: http://www.pictorialcandi.com/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Jaki jest przepis na dobrą piosenkę pop? Bardzo prosty. Wystarczy wziąć dwie szklanki fajności The B-52's, kostkę wrażliwości Belle &...
-
Mietall Waluś to specyficzna postać. Udało mu się kilka lat temu wstrzelić w rynek całkiem przebojową płytą zespołu Negatyw, wziął udział w ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Za oknem słońce jeszcze świeci, po różnych pogodowych sensacjach niby jest nawet ciepło, ale każdy podskórnie czuje już nadchodzącą jesień....
-
Zespoły „rockowopodobne” lubią swoją muzykę podszywać pod „mocne, rockowe granie” przypominające ciężkością klątwę spalenia mieszkania bą...
-
Stardust Memories porzucają covery i debiutują z autorskim materiałem. To będzie bardzo dobra płyta!
-
Anita Lipnicka tłumaczy americanę na język polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz