2 listopada 2014

Furia: Nocel (Pagan Records, 2014)


Na rynku pojawiło się właśnie czwarte wydawnictwo Furii, kolejne już prezentujące naturalny progres kapeli. Choć jeśli chodzi o nomenklaturę – mogliby się cofnąć do swojego pierwszego krążka. Bo ta płyta to prawdziwa Martwa Polska Jesień.

Furii nie trzeba przedstawiać nikomu, kto interesuje się mroczniejszymi odmianami metalu. Jest grupą w wielu kręgach tak samo kultową, jak znienawidzoną. Wraz z ukazaniem się Nocel trzeba wspomnieć o istotnym aspekcie dla wszystkich zwolenników, jak i antyfanów twórczości Nihila i całego Let The World Burn – nie zmieni się nic. Tych niechętnych Nocel nie przekona, natomiast ci, którzy czekali – przyjmą go z wypiekami na twarzy. Słowem, z każdym nagraniem pokazują, że nie muszą nic nikomu udowodnić. Nikomu się przypodobać.

Po raz kolejny otrzymujemy swego rodzaju, typowo Furiowy, konceptualizm – bo tak samo, jak wszystkie inne ich nagrania, Nocel nie może być oceniany wybiórczo. Nie może być rozkładany na cząstki i czynniki pierwsze – każdy utwór odpowiednio zabrzmi jedynie w kontekście całej płyty.
Dostajemy więc osiem utworów w duchu psychodelicznego black metalu. I choć w wypadku innych płyt czy EP-ej Furii wielu narzekało na dłużenie się, tutaj nie można narzekać na nudę z jednego prostego powodu – monotonia została wyparta przez hipnotyzm. Takie riffy, jak powtarzający się przez blisko dwie minuty motyw główny w Zamawianiu drugim czy końcówka My bełkoczą wprowadzają w specyficzny rodzaj transu. Transu psychotycznego zakrawającego to o schizofrenię, to o depresję. Nihil nie dość, że z każdym kolejnym nagraniem rozwija się jako muzyk, to jeszcze szlifuje manipulowanie emocjami odbiorcy do perfekcji.

Gdzieniegdzie co prawda przebijają się na tej płycie słabsze momenty – jak nieco irytujące momenty przeznaczone na spoken word w Niezwykle nieludzkiej nieprzyzwoitości, czy, przynajmniej subiektywnie, średnio pasujący do konstrukcji płyty Nigdy i nigdzie, choć ratowane wokalem Nihila. Pod naporem pozostałych dźwięków wady te giną jednak w świadomości słuchacza.

To nie jest album, który włączamy, gdy za oknem świeci słońce. Nie włączamy go też, gdy zapada zmrok, światło świeci się w pokoju, a ktoś krząta się po domu. Powinien być słuchany przy zgaszonym świetle, ciemną nocą. Dopiero wtedy dopada nas chęć na prawdziwy taniec Opętaniec. Jedynie Ogromną nocą.
I właśnie ta ciemna, czy też ogromna noc, jak i rozwój muzyczny Nihila wzbudzają moje, na pewno kontrowersyjne, skojarzenie z Converge. Dlaczego? Bo Nihil jest jak Bannon na najnowszej płycie chłopaków z USA – wokalnie daje z siebie wszystko. Krzyczy, skrzeczy, growluje, recytuje, zdziera sobie struny głosowe do granicy bólu. Bo rozwój ten umożliwił obu kapelom wydanie swoich najmroczniejszych i najlepszych płyt.

I choć muzycznie nie ma między nimi podobieństwa – attitude wszystkich dojrzałych kapel zbiega się prędzej czy później. Tak jak panowie z Salem osiągnęli swój szczyt, tak samo zrobili to ci z Katowic. Tak samo z ich linią zbiega się linia progresu wielu innych kapel. Właśnie te, które od początku były obiecujące, a w pewnym momencie osiągają swój moment szczytowy obserwować najmilej. Jeszcze raz – przed państwem Furia i ich nowa płyta – Nocel. Niezwykle nieludzko przyzwoita. [Igor Prusakowski]


1 komentarz:

  1. trafiłam tutaj przypadkowo, a tu tyle ciekawych wpisów! będę zaglądać regularnie :)

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni