29 lutego 2008

Pawilon rusza w retromantyczną podróż po Polsce

07.03.2008 r. o godz. 21:00 w sopockim Klubie Papryka zespół Pawilon rozpoczyna trasę promującą swoją debiutancką płytę Retromantik. Wystąpi tam wraz z łódzkim L.Stadt, który swoją płytę wydaje dzisiaj.

Pozostałe koncerty Pawilonu, tym razem wraz ze Strachami na Lachy:

-14.03 – Kraków, Studio
-15.03 – Łódź, Dekompresja
-16.03 – Malbork, Nemrod
-06.04 – Zielona Góra, Kawon
-24.04 – Łódź, Łódź Kaliska

-25.04 – Mogilno, Magazyn

Obserwator: Sen Zu

Warszawski kwartet istniejący od 2004 r. Debiutowali w legendarnym klubie Le Madame, potem zaliczyli roczną przerwę i przetasowanie składu. W sieci udostępniają cztery piosenki demo – i warto ich posłuchać.

Zdecydowanie największym atutem zespołu jest wokalistka, Zuza Pytlińska. Niezły, mocny głos, duża ekspresja i temperament wokalny. Potrafi zaśpiewać delikatnie, wręcz czule, by za chwilę porządnie krzyknąć, jak w świetnym Hitchhike Queen. Te fragmenty śpiewane mocnym, nieco „przesterowanym” głosem, sprawiają, że z rozmarzeniem myślę o tym, jak fajnie byłoby posłuchać polskiego odpowiednika Sleater-Kinney. Ale łatwo nie będzie, bo zespołowi brakuje oryginalności i własnego stylu. Choć nadrabiają energią, to jednak gitarzysta nie zawsze ma pomysł na dobry riff. Lullaby For Kelly broni się klimatem, brudnym, zdławionym charkotem gitary i świetnym wokalem Zuzy w refrenie, ale to jeszcze nie jest to. Za to w Miejskiej story Tom Wojdyga łapie właściwe fluidy i ten świdrujący hałas, jaki wydobywa ze swojej gitary, jest już bardzo, bardzo akuratny. Trzeba przyznać, że numer porywa mimo lekko pretensjonalnego tekstu; trudno się oprzeć wściekłej energii refrenu z krzyczącą Zuzą i twardymi uderzeniami sekcji. Trzy naprawdę niezłe piosenki i jedna słaba, ta Romantyczna. Tak jakoś jest, że trudno jest napisać dobry polski tekst o szczęściu. W tym przypadku niestety pojawia się nieodparte porównanie do zespołu Łzy (hej, oni jeszcze istnieją?).

Sen Zu mają szansę zdobyć wierną grupkę fanów. To „target” podobny do fanów Heya kochających ten zespół za pierwsze płyty. Z młodych – ta sama półka co Sorry Boys. Już wiesz, czy chcesz ich poznać?

Strona zespołu:
http://www.senzu.pl/

28 lutego 2008

Muzyka Końca Lata budzi wiosnę!

27 lutego 2008

Ćma: Mać! EP (wyd. własne, 2007)

Jezu, jak ja nie lubię jazzu! Tego pitu-pitu na saksofonach, improwizacji, popisów, solówek, tej całej cholernej wolności! Wróć. Ćma ma coś dla takich jak ja. I pan, i pani, i państwo. Sami nawet przykleili sobie etykietkę – a podobno muzycy nie znoszą etykietek, hehe – „dżezzrock”. Kurwa, o co chodzi, chciałoby się zacytować klasyka. Klasyk zresztą sam nieraz kombinował w tym kierunku, więc wie, co mówi. Ćma pochodzi z Sopotu. W ich muzyce są wkurzające saksofony. Ale też taneczne rytmy, zamszowe damskie wokale rodem z zadymionych knajp (w latach 70. nikt nawet nie myślał o zakazie palenia w miejscach publicznych) i jeszcze – zadziorne, porządnie przesterowane gitary. Więc o co kurwa chodzi?

EP-ka Mać! (czujne oko wychwyci sprytną grę słów) zawiera cztery sympatyczne, żywiołowe kompozycje, utrzymane w stylu opisanym z grubsza w akapicie powyżej (w którym, przyznaję z ubolewaniem, aż dwukrotnie padło słowo „kurwa”). Najlepsza z nich to według mnie Twój czas. Rytmiczna, by nie powiedzieć taneczna, sekcja, zapętlony motyw grany na saksofonach i fajny wokal Joanny Rozkwitalskiej, kojarzący się z bigbeatem (Mira Kubasińska? Pójdę zapytać ojca, bo te czasy to nie moja broszka) i ogólnie z filmami o młodzieży żyjącej w latach 70. w kraju o tajemniczym imieniu PRL. I drugi z wpadających w małżowiny przebojów – W zakurzony letni dzień. Tym razem za mikrofonem Grzegorz Rozkwitalski (mamy więc śpiewające rodzeństwo?), również śpiewający w sposób bardzo niedzisiejszy. Ma to swój urok, tym bardziej, że piosenkę ciągnie motoryczna praca perkusji, a w końcówce – co jest znakiem rozpoznawczym Ćmy – zaczynają szaleć jazgoczące gitary. Rower to dziwne zderzenie krainy poetyckiej łagodności (czy jak to się nazywa) z hardkorowym wymiataniem w końcówce. Inspirujące. Najmniej podchodzi mi numer otwierający, czyli Myśli. Mają tu miejsce popisy. I klimat jest cokolwiek dżezujący. A tego już dla mnie za wiele. Nie każdy może sobie mieszkać w Sopocie i nocować na ławce na molo. Niektórzy nie mają czasu na bąbelkujące myśli, muszą zmagać się ze smogiem i zdezelowanymi tramwajami. Ale czasem można się na moment od tej rzeczywistości oddalić i zanurzyć w najodowane nadmorskie dźwięki. [m]


Strona zespołu: http://cma.muzyka.pl/

26 lutego 2008

Inwazja obcych! Alien Autopsy i Żelki na wspólnej trasie.


Planowany przebieg inwazji:

-01.03 Głogów, Mayday
-02.03 Zielona Góra, 4 Róże dla Lucienne
-12.03 Poznań, Piwnica 21
-14.03 Wrocław, Firlej
-28.03 Łódź, Luka
-29.03 Warszawa, Dobra Karma
-03.04 Zakopane, Ampstrong
-04.04 Kraków, Awaria
-06.04 Chorzów, Zanzibar
-24.04 Szczecin, Alter Ego
-25.04 Świnoujście, Centrala
-27.04 Sopot, Papryka

Vol.3 na wiosnę!

Miała być dłuższa przerwa, ale nie dało się, nałóg dał o sobie znać znaczącym ssaniem w okolicy trzustki (czy innego organu). We Are From Poland Vol.3 już w przygotowaniu! Jak w poprzednich edycjach spodziewajcie się niespodziewanego: będą rarytasiki od znanych i nowe dźwięki od nieznanych zespołów. Po dość masywnym i jednorodnym brzmieniowo zestawie z Vol.2, trójka zaoferuje bardziej eklektyczną mieszankę muzyczną. Na szczegóły jeszcze za wcześnie, ale na pewno każdy upatrzy sobie swoją ulubioną piosenkę.

Plany związane z oprawą plastyczną są dość ambitne, dlatego żeby nie zapeszyć, spluwam zamaszyście przez ramię. Przepraszam, kolego!

Dalsze informacje wkrótce. Zaglądajcie często i trzymajcie kciuki! [m]

25 lutego 2008

Gentleman! na skakance na oczach publiczności!

Trójmiejska formacja Gentleman! wyruszyła w trasę promującą przebojową EP-kę Anka Skakanka. Na koncertach zagrają też nowe kawałki, które niedługo pojawią się na drugiej EP-ce. Czekamy niecierpliwie!

Obserwator: Przepraszam

Zastanawialiście się kiedyś, co by powstało ze skrzyżowania „gorzowskiego soundu” Kawałka Kulki i „brzmienia Polski B” w wydaniu Muzyki Końca Lata? Oto odpowiedź: Przepraszam. Chociaż zespół jest z Warszawy, jego styl to wypadkowa – jeśli tak można w ogóle powiedzieć – prób stworzenia lokalnego, opartego na krajowych wzorcach, brzmienia. Z KK weźmy specyficzne teksty, pełne zrozumiałych tylko dla wtajemniczonych symboli, oraz damsko-męski duet wokalny; z MKL specyficzną „wschodnią” wrażliwość muzyczną i gitarową energię kompozycji. Jesteście zaintrygowani?

Warto dodać, że Przepraszam wywodzi się z kręgów kultury studenckiej (liczne wygrane festiwale studenckie, piosenki poetyckiej), jednak dzięki swojej otwartości na różne prądy muzyczne określane ostatnio jako indie, mają szansę wyjść z getta studenckiej wzajemnej adoracji, w którym utknął np. zespół Akurat, i zaistnieć szerzej, choćby w świadomości fanów wspomnianych Kulek. Muzyka Przepraszam skrzy się kolorami, fantazją, rozmachem kompozycyjnym, pełno w niej zaskoczeń i humoru. Chcecie więcej?

Demo (bardzo profesjonalnie nagrane) znajdziecie na megatotalu. Cztery nieprzewidywalne piosenki, gwałtowne i łagodne, liryczne i wariackie. Czarownicę otwiera gitarowy temat, który mógłby spłynąć spod palców Bartosza Chmielewskiego z Muzyki Końca Lata. Potem wchodzi interesujący, nieco zmanierowany wokal Grześka i słodki głos Joanny. Wybuchowy refren, chóralny śpiew, przesterowana gitara i ostro grzejąca perkusja. Fajnie? Ale to jeszcze nie wszystko: znienacka zupełnie zmienia się klimat piosenki; pojawia się coś jakby brzmienie starej płyty i śpiewane na dwa głosy zaklęcie: Czarownico, dam ci kota/ Tylko załatw/ Żeby mnie już zawsze kochał/ Żeby mnie zawsze kochała. Równie wiele dzieje się w pozostałych kompozycjach. Świeczka intryguje poetyckim tekstem (Nie wychodzę/ Bo nie mogę/ Muszę gwiazdy porozwieszać) i znakomitymi przejściami rytmicznymi (atak gitarowego riffu, wściekła, punkowa wręcz praca sekcji). Sąsiad kojarzy się z nowofalowym stylem Bielizny. No i ten rewelacyjny, szyderczy finał, w którym Grzesiek deklamuje: Już nigdy nie będzie się mądrzył/ Jakby był lepszy ode mnie/ Już nigdy nie będą się śmiali z jego dowcipów/ Bo teraz go nienawidzę, jak nigdy. Przypomina się Dzień świra i wieczorna modlitwa Polaków. Na zakończenie Wolny – zaskakująco piękna piosenka. Już bez ironii, bez złośliwości. Klimat, klimat!

Naprawdę, nie ma za co przepraszać! [m]

(To zdjęcie musiało się pojawić!)

Strona zespołu:
http://przepraszam.com.pl/

22 lutego 2008

Orchid i Hatifnats ręka w rękę w Poznaniu

Jak zaistnieć, czyli walka o fanów. A także o marketingu i kasie.

W cyklu rozpoczynającym się od rezolutnego pytania „jak” docieramy do twardych konkretów. Kasa i reklama – oto dwie rzeczy, które w życiu każdego zespołu muszą w pewnym momencie odegrać znaczącą rolę. Marketing niezbędny jest, żeby grać koncerty, zdobywać fanów. Koncerty to dla młodego zespołu jedyna szansa na zarobienie pieniędzy. Można je przeznaczyć na nowe meble albo browary, ale lepszą i bardziej perspektywiczną inwestycją będą studyjne nagrania. A te z kolei można wrzucić na stronę internetową, by sławiły nasz talent lub/i sprzedawać w trakcie (kolejnych) koncertów w postaci EP-ek (na początek choćby zwykłych cedeerów).

Zajmijmy się więc szeroko rozumianym dotarciem do odbiorcy. W skrócie reklamą zespołu. Istnieją pewne podstawowe reguły, które obowiązują każdego bez wyjątku artystę niezależnego.

Nikt nie pójdzie na koncert wykonawcy, o którym nic nie wie. Musisz więc do odbiorcy dotrzeć sam. Oto sposoby, które najlepiej stosować łącznie:

-profil na Myspace. Niezależnie od tego jak marne mam zdanie na temat jakości profili w tym serwisie (koszmarne czasy ładowania, chaos na stronie, nieskończone rozciąganie się strony związane z dodawaniem kolejnych „znajomych”, niekomunikatywne oznaczenia ściąganych emetrójek i zdjęć, bardzo zła wewnętrzna wyszukiwarka), na majspejsie trzeba być. Założenie konta nie wymaga żadnej wiedzy informatycznej, a daje możliwość zaistnienia w światowej sieci. Dodatkowym atutem jest wbudowany odtwarzacz muzyki z opcją downloadu.

-własna strona internetowa. Obok profilu na majspejsie warto zainwestować we własny adres. Oczywiście wymaga to znacznie więcej pracy, ale efekt jest znacznie lepszy. Tu możesz uporządkować dane o zespole, dodać galerie zdjęć, księgę gości, forum, odtwarzacz wideo, możliwość łatwego kontaktu przez formularz lub adres email itp. Fani to docenią.

-działalność na forach. Do wyboru jest kilka dobrych forów, które zapewniają szeroki odbiór wśród osób naprawdę interesujących się muzyką alternatywną / indie. Mowa oczywiście o forach serwisów Screenagers i Porcys, ale też samodzielnych, takich jak Forum New Rock Revolution (
http://indierock.fora.pl/) czy Forum Postrockowe (http://postrock.mojeforum.net). Nie polecam forów należących do dużych portali ze względu na zbyt szeroki zakres tematyczny. Wyjątkiem jest może forum O2, gdzie można znaleźć interesujące wątki. Agitacja na forach powinna mieć charakter jawny i otwarty. Nie jest zalecana agitka tajniacka, typu: Słyszeliście ten zaje…ty nowy zespół? Chłopaki wyglądają bosko i wymiatają tak, że czapki spadają! etc, itp. Tego typu kryptoreklama szybko się wyda, a zespół zostanie ośmieszony. Najlepiej zarejestrować się pod nazwą zespołu i bez nachalstwa reklamować swoje koncerty lub po prostu siebie, poprzez linki do strony www. Prędzej czy później ktoś z użytkowników forum zwróci na ciebie uwagę i rozpocznie dyskusję.

-plakaciki, banery i inne graficzne duperele. Wbrew pozorom jest to bardzo ważny element marketingowy. Warto pomyśleć o jakiejś wizualizacji muzyki zespołu. Stwórz logo, którym będziesz się „podpisywać” na plakatach czy banerach. To pomoże fanom zapamiętać nazwę i skojarzyć ją kiedy „na mieście” pojawią się zapowiedzi koncertów. Współpraca z grafikiem, który w każdej chwili stworzy plakacik do powieszenia na majspejsie lub zaprzyjaźnionych stronach, to ważna sprawa. Sama informacja tekstowa to dziś za mało. Plakat musi mieć w sobie coś, co przyciągnie wzrok. No i na koniec banery – pomyśl o stworzeniu kilku wariantów: dużych, małych, dynamicznych, statycznych. Zaproponuj wymianę banerów zespołowi, który gra podobną stylistycznie muzykę, zareklamuj się na serwisach muzycznych. Zwykle możesz liczyć na życzliwość prowadzących takie serwisy i darmową reklamę. Trzeba sobie pomagać!

-zdjęcia zespołu. Dla dziennikarza/krytyka muzycznego piszącego o danym zespole nie ma nic gorszego niż jedno malutkie zdjęcie, w dodatku ozdobione wielkim napisem z nazwą zespołu. Daj szansę blogerowi/redaktorowi wybrać takie zdjęcie, które będzie pasowało do jego strony. Zabezpiecz przynajmniej kilka różnych fotek, najlepiej takich, na których są wszyscy członkowie zespołu. Nie musisz przeprowadzać kosztownej sesji na Zamku Książąt Pszczyńskich czy w Hotelu Mariott, wystarczy parę ujęć z koncertu czy choćby spaceru po okolicy. Nie traktuj tego jako „natrętnego lansu”, tylko jako ułatwienie dotarcia do twojego zespołu dla ludzi z branży, ale też jako kolejny element zbliżenia się do fanów. Oni chcą cię lepiej poznać!

-bądź aktywny. Raczej nie licz na to, że dziennikarz Przekroju czy Machiny sam znajdzie twój zespół i napisze o nim entuzjastyczny artykuł. Staraj się sam zwrócić uwagę pismaków, unikając jednak tonu agresywnego czy proszalnego. Napisz krótko o zespole i muzyce, jaką gracie. Dorzuć zdjęcie i ze dwie empetrójki lub link, pod którym będzie można posłuchać waszych utworów. Ten prosty zabieg może zaowocować recenzją lub artykułem o zespole.

-utrzymuj regularny kontakt z mediami i fanami. Dbaj o to, żeby na twojej stronie z odpowiednią częstotliwością pojawiały się informacje o tym, co aktualnie porabia zespół. Zamierzacie nagrać nowe piosenki? Napisz o tym! Szukacie dobrych klubów w jakimś regionie kraju? Napisz o tym, na pewno ktoś się odezwie, poleci, może nawet pomoże w organizacji koncertu.

-zaprzyjaźnij się z zespołami grającymi podobny rodzaj muzyki. Dwa lub trzy zespoły łatwiej zorganizują wspólne koncerty niż jeden. Fani chętniej chodzą na imprezy, które zapewniają dłuższą i bardziej urozmaiconą rozrywkę. Młody zespół rzadko kiedy ma repertuar na godzinę grania – wspólnie z innymi kapelami możecie zagrać sety 30-45-minutowe na zespół. Ponadto możecie się wzajemnie promować na swoich stronach www.

I to wszystkie rady, wnioski, jakie nasuwają mi się po kilku miesiącach prowadzenia bloga. Pewnie większość z nich wydaje ci się banalna i oczywista, ale mam nadzieję, że tak czy inaczej trochę ci pomogłem:) [m]

21 lutego 2008

Seria gwałtownych koncertów! Dawać tu te Kulki!

A Śląsk Górny to kiedy?

19 lutego 2008

Dav Intergalactic w trasie!

(Kliknij obrazek, żeby zobaczyć szczegóły)

Miasto 1000 Gitar: Czy spotkamy się kiedyś w Odessie? (Radio Rodoz, 2007)

Dziwna jest to płyta, zaprawdę powiadam. Począwszy od ekstrawaganckiej wkładki z okienkiem (o tym później), przez kuriozalną prezentację tytułów w postaci grafomańskiego wierszydła, po chimeryczną zawartość muzyczno-słowną. Wolnomyślicielski duch, choć niewolny od przegięć i „nietrafień”, ma jednak swój nieodparty urok i wszystko to, co na początku wydaje się być nieprzemyślanym, chaotycznym strumieniem pomysłów, układa się w całkiem zgrabną i pociągającą całość.

W roli tytułów mamy wersy składające się na „poemat”: [wyjątek] ...i wracam, do minionych dni, kiedy poznawaliśmy zapachy będące efektem pracy naszych jelit (a może to jednak było alt-country w Wągrowcu) i wtedy obudziłem się z ręką Bjoerna na lewym pośladku... Zabawne? Bo ja wiem, nie bardzo. Może takie się wydawało po paru winach, ale mniejsza z tym. Równie dobrze można poszczególne fragmenty płyty tytułować Utworami. Pierwszy kontakt z muzyką również wzbudza mieszane uczucia, ale z każdą chwilą jest coraz lepiej. Artystyczny nieład, kompozycyjna beztroska, kiedy słyszymy niezgrane z pozostałymi instrumentami nerwowe uderzenia stopy, jakieś niedokończone, od czapy zagrane partie basu czy napływające nie wiadomo skąd brzdęki gitary, znienacka zaczynają się przeradzać w całkiem uporządkowane, sensowne kompozycje, kiedy to i perkusja, i bas, i gitary odnajdują swoje miejsce w szeregu, a chłopcy z Trójmiasta puszczając Zappowskie perskie oko wprowadzają słuchacza w stan przyjemnego upojenia dźwiękami. W opiniach na temat Miasta 1000 Gitar często pada nazwa Pavement. To dobry trop, bo chociaż załoga Stephena Malkmusa nigdy nie przekraczała pewnych granic trzymających kompozycję w kupie, to jednak słynęła z luzu i nieortodoksyjnego sposobu tworzenia (kto powiedział, że piosenka musi się zawsze opierać na schemacie zwrotka-refren-zwrotka-refren?). W muzyce Miasta 1000 Gitar ta swoboda z pewnością będzie irytować purystów, jednak spodoba się lekkoduchom i osobom z poczuciem humoru. Ich nie trzeba brać na poważnie, po prostu.

Płyta zaczyna się od dwóch bardzo fajnych rzeczy. Kiedy ostatni raz spotkałem cię (tu akurat „poemat” pokrywa się z pierwszym zdaniem piosenki) to kawałek luźnego koledżowego rocka pchanego wielce udaną pavementową linią basu i całym mnóstwem urokliwych partii gitary. Zaraz potem Utwór 2 z tym sennym wokalem Bogdana, który brzmi tu jak zakatarzony Adam Małysz. Oniryczny klimat sączących się zewsząd dźwięków gitary i uderzający mocno w blachy perkusista – to działa. Jeśli dodamy do tego tekst niejakiego Swobody Młodszego, niby realistyczny, ale nie do końca (Nie miałem szczęścia tak jak poprzednim razem/ I znów kapusta, i znów stary chleb/ Na moście wiatr przez zęby wieje...) otrzymamy piosenkę, która zupełnie znienacka staje się tak bliska, tak niezbędna do życia... W kolejnych Utworach dzieje się wiele dobrego. Weźmy te pavementove (znowu, a jednak) chórki w Trzecim, czas-na-małą-przerwę-improwizacje w Piątym (jazz nie jest martwy, ale śmiesznie śmierdzi), przyłojenie w końcówce Szóstego, zabawy z rzężącymi gitarami i elektronicznymi przeszkadzajkami w Ósmym, hawajski klimat Dziewiątego, zabawy z rytmem w Jedenastym, cytaty z Brazil (kocham ten film!) w Dwunastym. Osobne zdania wielokrotnie złożone należą się trzem piosenkom. I wracam do minionych dni (Nr 7) to zdecydowanie najpiękniejsze pięć minut na tej płycie – i gdybym znał ją wcześniej, być może całego 2007 roku. To opowieść o morderstwie z zazdrości podana w bardzo odrealniony sposób, pełna otulających, aksamitnych brzmień gitary i kojącego, choć wywołującego lekki dreszcz niepokoju wokalu (Co było dalej nie wiem/ Już tego nie widziałem/ Moje ręce same/ Zrobiły to). Ach, więcej takich piosenek i ktoś mógłby zejść śmiertelnie z zauroczenia. I jeszcze Zapomnij (Nr 13) – delikatny, subtelny, ze śliczną linią melodyczną - 1.46 prawdziwego szczęścia. A żeby trochę rozruszać ekipę serwujemy Nr 10 (to z tą ręka Bjoerna na pośladku), prawdziwe cudeńko, płynące w leniwym rytmie nowego disco, pełne klawiszowych plam i falsetowych wokali. Pastisz? Wygłup? Na pewno wyszło z tego coś bardzo fajnego.

Wkładka też nie jest z tych normalnych i tradycyjnych. Na środku wycięto okienko i naklejono na nim złotą siateczkę, a na tym jeszcze tekturkę z nibyludową wycinanką. Nazwa zespołu i tytuł płyty też zostały wycięte w tekturce. Wszystko to wygląda na ręczną robotę. Przypominają się okładki płyt Happy Pills... Trzeba mieć! [m]


Strona zespołu: Myspace

18 lutego 2008

Iowa Super Soccer + Ladislav + Janek Samołyk - Mysłowice, MCK 16.02.2008

W ostatnią sobotę zapragnąłem zaczerpnąć mysłowickiej atmosfery i wybrałem się na koncert trzech wykonawców reprezentujących nurt tzw. slow core (czy sad core, jak kto woli). W bardzo sympatycznej, kameralnej salce Mysłowickiego Centrum Kultury rozegrał się jednak dramat ziewania i mordowanego entuzjazmu.

Nie mówię już nawet o tym, że impreza zaczęła się z godzinnym poślizgiem i że na początek wypuszczono "słodkiego" chłopca z gitarą, który miał zabawiać publiczność przez kolejną godzinę, choć powinien mieć maksymalnie połowę tego czasu (no ileż można!). Żeby już potem nie wracać do tematu: Janek Samołyk, na co dzień podpora The Ossies, wystąpił solo – w końcówce z małą pomocą klawiszowca i skrzypaczki, wierząc że jest w stanie skupić na sobie uwagę ludzi przez tę dłużącą się strasznie godzinę. Niestety, songwriting w jego wydaniu daleko odbiegał od tego, z czym kojarzę ten nurt i zbliżał go raczej do Tomka Makowieckiego bez prądu. A jako że nie jestem piętnastoletnim dziewczęciem, nie zadziałało. Ok, piosenki nie były najgorsze, kontakt z publiką dobry (głównie na zasadzie wdzięczenia się typu „uwielbiam ten akord”), ale ze sceny wiało nudą i „Idolem”.

Ostrzyłem sobie zęby na występ Iowa Super Soccer. Weszli, zagrali, zeszli. Zerowy kontakt z widownią i oczy wbite we własne obuwie nadały rzeczywisty wymiar pojęciu shoegaze w wydaniu mysłowickim. Monotonia ich występu przygnębiała. Większość piosenek zaczynała się od szeptanego duetu Natalii Baranowskiej i Michała Skrzydło z towarzyszeniem gitary akustycznej tego ostatniego. Zwłaszcza wokal Natalii rozczarowywał, jednostajny, pozbawiony choćby cienia emocji. Po kilku minutach zwykle dołączała reszta zespołu. Strasznie byli zamknięci w sobie, nieprzystępni, spięci. Pod koniec występu zaczęli grać jakieś samopowtarzalne monstrum – trwało to kilkanaście minut - jedyny plus, że sekcja miała okazję trochę pohałasować. Jednak już gitara elektryczna nie potrafiła znaleźć sobie miejsca i zamiast zagrać coś brudnego, kontrastowego, mieliła w kółko ten sam kiepski motyw. Szkoda. Trudno było rozpoznać poszczególne utwory, ale przypuszczam, że zagrali materiał z obu EP-ek (jednak nie było The River, najbardziej przebojowej kompozycji – dlaczego?), a także jedną nową piosenkę (nie była zła) – jednak tytuł nie padł. Wysłuchawszy tego wzorowanego na najgorszym wcieleniu Myslovitz koncertu (oni też czasem nie grają dla publiczności, tylko zamykają się wewnątrz przezroczystej kuli swojego mikroświata), zaczynam się martwić o debiutancki album ISS, który jest już nagrany i czeka na wydanie. Jeśli wypełnia go taki pozbawiony życia i energii materiał, jaki zaprezentowali w sobotę, obawiam się, że nie będzie to wielkie wydarzenie fonograficzne. Obym się mylił.

Na koniec wieczoru wystąpił Ladislav, zespół Marka „Dżałówy” Jałowieckiego (Generał Stillwell i Delons). O ile jednak piosenki z EP-ki (recenzja niebawem) wydawały mi się całkiem przyswajalne, koncert był już nie do strawienia. Co takiego jest w tym mysłowickim powietrzu, że wszyscy tutejsi muzycy zachowują się jak zombies? Ospałe ruchy i anemiczne mamrotanie pod nosem to cały sceniczny image przez nich prezentowany. Nie dotrwałem do końca, bądźcie wyrozumiali i wybaczcie. W barze naprzeciwko MCK było fajniej. [m]

14 lutego 2008

[The Best Of Polish Alternative] Play: Forever (SP Records, 2001)

Wyjątkowa płyta, nie doceniona w chwili ukazania się na rynku, obecnie miałaby szansę znaleźć pokaźną grupę fanów niebanalnego „alternatywnego” popu. Play to studyjny projekt Sławomira Pietrzaka, producenta muzycznego i realizatora dźwięku związanego ze Słabym Studiem, w którym powstawały płyty m.in. Kultu i różnych projektów Kazika Staszewskiego. Pietrzak, na co dzień wydawca fonograficzny (szef S.P. Records), zagrał na gitarach, syntezatorach, organach i klarnecie. Ponadto do nagrania płyty zaprosił znanych muzyków: Olafa Deriglasoffa, Grzegorza Nawrockiego (Kobiety), Tomasza Stańkę, Przemka Mamota, Andrzeja Smolika oraz kilkoro wokalistów, w tym odgrywającego główną rolę Marka Śledziewskiego oraz Kasię Nowicką (Novikę). Powstała muzyka wnosząca zupełnie nową jakość do polskich produkcji niezależnych: dopieszczona brzmieniowo, pełna ekscytujących smaczków i przepięknych melodii. Głos Śledziewskiego, o niezwykle ciepłym brzmieniu, kojarzy się ze śpiewem Bryana Ferry. Ekspresja, emocje, niebanalna interpretacja tekstu – to rzadki dar.

Tej płyty słucha się dziś rewelacyjnie. Oto muzyka pop podana bez żadnych kompleksów, bez silenia się na pastisz czy ironię; przejrzysta brzmieniowo, dysponująca tyloma przebojami, że naprawdę trudno któryś odstawić na bok. Począwszy od półakustycznego Nie jestem stąd z fantastycznymi przeplatającymi się partiami gitar i frenetycznym wokalem (w chórkach słychać Novikę), przez You Don’t Chave To Change ze skreczami DJ Feela i zmysłowymi kobiecymi wokalami, natchnione Don’t Tell Me Lies z orkiestrowymi efektami syntezatorów, mroczną balladę o prostytutce Towarzyska (ciarki na plecach, do dziś), niesamowity numer Nobody Knows, w którym elektroniczne bity idealnie łączą się z surfową gitarą i ciężkim akompaniamentem wiolonczeli, po poetycki Angel (cudowna deklamacja jednej z wokalistek, niestety nie jestem w stanie zidentyfikować, która z nich za nią odpowiada)... Kurczę, a przecież trzeba jeszcze wymienić i 001 z solo na trąbce (Stańko!), Free (wokal Śledziewskiego to coś pięknego, a jeszcze gitara Deriglasoffa...), Pain hipnotyzujący zdecydowanym riffem gitary i wibrującym głosem Śledziewskiego, Wolny (ciarki, ciarki!). Jak już napisałem, na tej płycie nie ma słabych rzeczy. Nawet zamykający album, kontrowersyjny utwór Maski, ma w sobie to coś, co przykuwa uwagę.

Być może niektórych z was zdziwiło, że tak mało znana płyta jednorazowego studyjnego projektu trafiła do cyklu przypominającego najlepsze polskie płyty alternatywne. Jednak jestem pewien, że jeśli do niej dotrzecie (płyta jest osiągalna, nic trudnego), przyznacie mi rację. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby nowopowstające zespoły pożyczyły sobie parę pomysłów z tej produkcji. Jest się czym inspirować. Klasa. [m]

11 lutego 2008

Powieki: Trzaski EP (wyd. własne, 2008)

Warszawskie trio z trzyletnim stażem prezentuje efekt swoich dotychczasowych działań. Trzaski to dziełko, które powinien poznać każdy szanujący się fan polskiej alternatywy. Sześć intrygujących, wciągających utworów, tworzących przemyślaną, zamkniętą całość. Zanurzmy się w nierealny świat Powiek, posłuchajmy ich piosenek o miłości, śmierci i gumie balonowej.

Co pierwsze rzuca się w uszy, to właśnie ten odrealniony klimat świata oglądanego przez wypukłą, zniekształcającą rzeczywistość soczewkę wspomnień, gdzie fakty mieszają się ze snem i fantazjami. Świetnie wprowadza do niego Algorytm lotu, eteryczny, z łagodnie sączącym się tematem gitary, podbity szumem codziennego życia. Zaraz po nim próbka Powiekowej liryki: Głaskanie liści/ Szepty spalin/ Fioletowe obłoki/ Pingwiny i karuzele/ Kupiłem nam nową zabawkę/ Postrzelamy dzisiaj z procy/ W samochody (Lato na Grenlandii). Krzykliwej recytacji Piotra Cudnoka towarzyszą hardcore’owa gitara (złagodzona poprzez cofnięcie do wewnątrz kompozycji) i postrockowe bębnienie. Nowofalowe ślady (Republika!) pojawiają się w brzmieniu gitary w Krainie ośmiu nurków. Potem skok dynamiki w dysonansowe, kojarzące się z utworami Fugazi Nas. I najbardziej charakterystyczny fragment płyty: Tosty. Fani Kombajnu Do Zbierania Kur Po Wioskach pewnie poczują się jak u siebie, ja jednak pasuję – tekst jest kompletnie niezrozumiały i jak na mój gust zbyt dziwaczny. To jednak nie przeszkadza w poddaniu się w surrealistycznemu nastrojowi. Pięknie budowany przez sekcję rytmiczną i oszczędną grę gitary utwór wypełniają dziwne, wręcz odpychające syntezatorowe hałasy. Długo myślałem, z czym mi się to kojarzy i wreszcie olśnienie – Pere Ubu. Nie wiem, czy chłopaki znają twórczość tego legendarnego zespołu i czy ta zabawa dźwiękiem to celowe nawiązanie, czy tylko przypadek. Niemniej – czapki z głów, brzmi to świetnie. Klamrę zamykającą opowieść pt. Trzaski stanowi drugi utwór instrumentalny – Wtorek. Optymistyczny, fajny. Jak wspomnienia. Przesiewamy je w pamięci i zostawiamy to, co najlepsze.


Powieki zdecydowanie zasługują na swoją internetową domenę (patrz niżej)! [m]



Strona zespołu:
http://www.powieki.art.pl

Folder: Inside EP (wyd. własne, 2008)

Są młodzi i odrobinę nieśmiali. Nie zagrali jeszcze żadnego koncertu, ale mają już EP-kę zarejestrowaną potajemnie w garażu. I chociaż jak wiele nowych zespołów nawiązują tu i ówdzie do twórczości Joy Division, to przynajmniej nie każą nam tańczyć (okej, wiem, że ten żart za pół roku przestanie być zrozumiały, bo przecież za pół roku nikt nie będzie pamiętał o niejakich Wombatsach, ale nie mogłem się powstrzymać).

Ale halo, zostańcie jeszcze chwilę przed monitorami. Folder ma dla was prawdziwą niespodziankę: nowy kobiecy głos na polskiej scenie alternatywnej. Asia Kuźma śpiewa przejmująco, smutno, melancholijnie, ale trzeba przyznać, że jest to piękna melancholia. EP-kę otwiera przebojowy utwór The Bad Parts. Głos Asi kojarzy mi się tu z Katie Sketch z kobiecej formacji The Organ z Kanady, niestety już nieistniejącej. Ta sama Morriseyowska depresyjna nuta, podobna intonacja. Muzycznie zespół podsuwa nieco mechaniczny taneczny rytm przetykany subtelnymi partiami gitary. Zdecydowanie wizytówka zespołu, która powinna przyciągnąć nowych fanów. Na szczęście w kolejnych nagraniach nie eksponują mocno już zużytych elementów rytmicznych, proponując po prostu ładne piosenki. Aniseed to chyba najładniejsza z nich. Zwracają uwagę przemyślane linie melodyczne wokali, przypominające nieco to, co robi poznański Orchid. Drobiazg, a cieszy. Nasze zespoły zwykle po macoszemu traktują swoich wokalistów, jakby wstydząc się dopracować ten element kompozycji. Że niby nakładki wokalne to obciach? Zapomnijcie. Fluffies – kolejna dobra piosenka. Dlaczego myślę przy niej o Carinie Round? Zestaw zamyka instrumantal Thousand Places – z dudniącym potężnie basem i plumkającą bajkowo gitarą. Ot taki, shoegaze’owy standardzik, ale miło się słucha. Jest jeszcze nagranie bonusowe, nieco zmieniona wersja The Bad Parts, ale ponieważ zmiany są czysto kosmetyczne (dodano klawisze, nieco inna gitara), nie ma sensu się nad nim rozpisywać.

Warto przymknąć oko na niedoskonałości brzmienia i dać im szansę. Jak na pierwszy, trochę jeszcze niepewny krok, jest całkiem dobrze. EP-kę można ściągnąć m.in. stąd:
www.probablyworse.com.


Strona zespołu:
www.myspace.com/foldertheband

6 lutego 2008

Potty Umbrella: Forte Furioso (Wet Music, 2007)

Drugi album byłych muzyków Something Like Elvis i Tissura Ani to dzieło wyjątkowe. Bezkompromisowe, instrumentalne utwory. Mistrzowsko skomponowane i perfekcyjnie zagrane. Nerwowe, furiackie, połamane, pełne wewnętrznego niepokoju, czegoś drażniącego jak drzazga pod skórą. Postrock o jazzowych strukturach, kompletnie odmienny od sennej nudy większości tego, co określa się tym terminem.

Tu nie ma czasu na nudę. Muzyka nie daje ani chwili wytchnienia. Przesterowany bas, ostre, progresywne zagrywki gitary (King Crimson z wczesnych lat 90. przychodzi na myśl), bezwzględna siła podwojonej perkusji, oto jak zaczyna się płyta za sprawą utworu Dr. Pizdur (to nazwisko wywołuje wiele skojarzeń, sami wymyślcie swoje). Odrobina psychodelii (Swing DeLuxe), intrygujące nawiązania do muzyki The Doors (Faces Of Love), mieszanie hardcore’owej motoryki z syntezatorowymi odjazdami rodem z kraut rocka (Jet Lag), jazzowe improwizacje (Original Sin) czy wreszcie wypełniony zgiełkiem shoegaze (Exclusive Pollution) – wszystko to zaskakująco sensownie połączone i brzmiące bardzo przekonująco. Nie jest to jednak muzyka przyjemna, do słuchania przy okazji. Nie ma tu zapamiętywalnych melodii, sympatycznych tematów. Ta muzyka może wywoływać rozdrażnienie, a nawet wściekłość. Ale ma także moc oczyszczającą, rozładowującą wewnętrzne napięcie.

Do tego to brzmienie, zwłaszcza perkusji. Miazga. Daje kopa, wierzcie mi.

Trudna muzyka i trudno się o niej pisze. Lepiej posłuchać i poczuć to na własnej skórze. [m]

Strona zespołu:
www.pottyumbrella.com/

4 lutego 2008

Jak samodzielnie zrobić okładkę internetowej płyty. Kulisy pewnej sesji zdjęciowej

Wiele zespołów decyduje się umieścić swoje nagrania w sieci do darmowego ściągnięcia. Słuszna decyzja! Dzięki temu fani mają szansę zapoznać się z ich muzyką i zadecydować, czy pójść na ich koncert, zaglądać na ich stronę w poszukiwaniu newsów itd. Często utwory z jednej sesji nagraniowej zespół nazywa skromnie demo. A dlaczego by nie nazwać ich EP-ką? Co za różnica – zapyta ktoś – demo czy EP-ka, i tak sprowadza się do tego samego. Błąd. Korzyści z posiadania przez zespół EP-ki – nawet jeśli istnieje ona tylko w niematerialnej, internetowej postaci – są znaczące. Jest to pierwszy tytuł w dyskografii, podnosi tym samym rangę kapeli. Poza tym, można liczyć na recenzję w serwisach/blogach muzycznych. Ponadto taka „płyta” może liczyć na miejsce w rocznym podsumowaniu (jak w przypadku Panikarzy, gdzie jest kategoria EP-ka roku). Ponadto taką EP-kę można w pewnym momencie wydać na fizycznym nośniku (CD) i sprzedawać na koncertach. Mało?

Ważną sprawą takiego wydawnictwa jest okładka. Sprawa jest dość prosta i nie wymaga praktycznie żadnych nakładów finansowych. Generalnie spotyka się okładki plastyczne i fotograficzne. Pierwsza typ to np. rysunek, grafika, obraz, kolaż. Jeśli jednak Bozia poskąpiła nam zdolności artystycznych, nie mamy też żadnego znajomego rysownika, którego moglibyśmy poprosić o drobną przysługę, pozostaje rozwiązanie drugie, czyli zdjęcie. Zrobienie zdjęcia to żaden problem.. Jak mówi jedna z popularnych na Flickerze zasad: rób jak najwięcej ujęć, któreś musi być dobre. Oczywiście dotyczy to raczej amatorów. Najważniejszy jest pomysł, dobrze by było, żeby zdjęcie w jakiś sposób pasowało do muzyki znajdującej się na płycie, oddawało jej klimat, charakter zespołu. A potem już tylko trzeba to zdjęcie zrobić...
Jak widać na powyższej ilustracji, sesja zdjęciowa do jednej z alternatywnych okładek We Are From Poland Vol. 2 nie wymagała specjalnie dużych nakładów pracy. Do wykonania zdjęć wykorzystałem: 2 lampy doświetlające, papierowe ręczniki (w roli tła), model samochodu Porsche, chłopka z Kinder Niespodzianki, figurki zwierząt, dżem z czarnej porzeczki (w roli fragmentów mózgu) oraz świąteczną ćwikłę z buraków (sok imitował krew). Do tego potrzebny był zwykły kompakt z trybem makro.

Efekt:




Gotowe zdjęcie można obrobić w najprostszym z dostępnych za darmo programie do przeglądania zdjęć, np. Irfan View. Za jego pomocą można zdjęcie odpowiednio skadrować, przyciąć, ewentualnie poprawić kolory lub/i ostrość. Jeśli ktoś lubi, może nałożyć któryś z filtrów lub efektów. Pozostaje tylko dodać napis informujący o tytule płyty i nazwie zespołu. To również można załatwić tym samym programem. Wystarczy zaznaczyć obszar na zdjęciu (klik myszką i rozciągnięcie), a następnie w zakładce Edit wybrać opcję Insert text into selection. W tej sekcji można wybrać czcionkę, jej wielkość, kolor, styl (kursywa, pogrubienie itp.), a także kolor tła lub przezroczystość. I to wszystko! Efekt zapisujemy, okładka gotowa! Oczywiście, kiedy będziecie tworzyć okładkę do wersji CD, trzeba będzie dostosować ją do formatu pudełka. W tym celu wystarczy posłużyć się programem typu cover creator (jest taki np. w pakiecie Nero), który oferuje kilka szablonów popularnych na rynku formatów pudełek (np. CD standard, CD slim, DVD itp.). Ważna uwaga: wszystkie powyższe operacje wykonujcie na zdjęciu jego maksymalnej rozdzielczości. Dopiero potem zmniejszajcie je dowolnie do wykorzystania w Internecie, zawsze jednak posiadajcie oryginał w „dużej” postaci. [m]

Obserwator: Helicobacter

To nie są nowicjusze. Helicobacter powstał 10 lat temu (!) w Gdyni. Zespół przechodził liczne roszady personalne, odchodzili i przychodzili nowi muzycy. Ich dawny wokalista, Szymon Goldberg, w 2006 roku „awansował” i zasilił słynnych Pudelsów. Na jego miejsce przyszedł Kuba Krzyśków i od tego momentu datuje się dla Helicobactera okres współczesny. Którym się zajmiemy, a jakże.

Zespół już wcześniej nagrywał różne dema, jednak obecnie koncentruje się na promowaniu najnowszego, trzyutworowego setu zarejestrowanego w połowie 2007 roku przez Marcina Dymitera. To nazwisko budzi szacunek, dlatego już choćby z tego powodu warto zwrócić uwagę na te nagrania. Muzyka Helicobactera wyraźnie ciąży w kierunku gitarowego brzmienia amerykańskiej alternatywy lat 90. Gęste struktury gitar, wyrazisty bas, szalejąca, ale zawsze trzymająca rytm perkusja – to jest właśnie to, co lubię w muzyce rockowej. Żadnych popisów poszczególnych muzyków, żadnych solówek, tylko zwarty, masywny konkret. I to jest okej, jak również brzmienie, charakterystyczne dla Emitera. Surowe, ale klarowne i potężne. Udostępnione piosenki, podejrzewam, stanowią reprezentatywny przekrój ich twórczości. Jest tu i intensywny trans gęstego jak smoła riffu, połączony z dziwnym, chimerycznym wokalem (Kraty), i coś na kształt postgrunge’owej ballady (Lustro), i wreszcie wpadający w ucho energetyczny przebój ze świetnie poprowadzonym basem i miażdżącymi gitarami (Paryż) – zresztą mój ulubiony z tego zestawu. Enigmatyczne, pisane specyficznym językiem teksty to dodatkowy atut. Można się zastanawiać nad sensem poszczególnych zdań (Oglądamy Paryż przez chińskie okulary/ Delektując się zagranicznym powietrzem), ale też potraktować wokal jako dodatkowy instrument, słowa interpretując dowolnie od nastroju, czysto instynktownie.

Zespół wart uwagi. Grają swoją muzykę, nie oglądają się na mody, są konsekwentni. Po tylu latach działalności chyba zasłużyli na płytę?

Strona zespołu: http://www.helicobacter.pl/

1 lutego 2008

Panikarze 2007 wg Czytelników

Płyta roku 2007

1. Jacek Lachowicz: Za morzami
2. Nosowska: UniSexBlues
3. Lili Marlene: Lili Marlene
4. Muchy: Terroromans
5. Radio Bagdad: Słodkie koktajle Mołotowa
6. Muzyka Końca Lata: 2:1 dla dziewczyn
7. Kobiety: Amnestia
8. Happysad: Nieprzygoda
9. Blue Raincoat: Out Of The Blue Into The Black
10. Pogodno: Opherafolia


EP-ka roku 2007


1. Gentleman!: Anka Skakanka
2. California Stories Uncovered: California Stories Uncovered
3. Drivealone: Theletitout
4. Popo: Sweet Cotton
5. New Century Classics: New Century Classics


Nadzieja roku 2007

1. Gentleman!
2. Kumka Olik
3. Popo
4. California Stories Uncovered
5. Sorry Boys


Wydarzenie roku 2007

1. Off Festival
2. Open’er Festival
3. Debiuty polskich zespołów indie
4. Internet szansą dla młodych zespołów + rola Myspace w promowaniu muzyki indie
5. Pierwszy numer pisma Pulp

Dziękuję za wszystkie głosy. Kolejny plebiscyt za rok! [m]

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni