2 października 2008

52UM: 52UM (wyd. własne, 2008)

Ciężkie jest życie żywej legendy, ale jeszcze ciężej jest taką legendę oceniać. Za legendą stoi przeszłość, a przecież teraz jest teraz i nie powinno się oceniać dzisiejszych dokonań przez pryzmat dokonań budująych legendę. Za projektem 52UM (Szum) stoi ikona polskiego punkrocka Robert Brylewski (przede wszystkim, bo są jeszcze nazwiska, które obrosły równie gęstym mchem kultowości, choć z pewnością nie tak rozpoznawalne, czyli Konrad Januszek i Paweł Bogocz) – i w tej sytuacji pytanie brzmi: czy można o płycie 52UM-u pisać z pozycji innej niż na klęczkach? Czy wypada krytykować cokolwiek, co wyszło spod palców człowieka legendy? Czy ma jakikolwiek sens odnosić tę muzykę do tego, co obecnie dzieje się na świecie i w Polsce? (To już trzy pytania). Spróbujmy. Zapomnijmy na chwilę, że Brylewski to gość, który założył takie kapele, jak Brygada Kryzys, Izrael, Falarek Band, że to gość, który wymyślił tytuł tego bloga (choć pewnie sam o tym nie wie:)). Potraktujmy 52UM jak jeden z wielu zespołów, które w ostatnim półroczu wydały swoje płyty. Ryzyko narażenia się ortodoksyjnym fanom istnieje, ale trzeba je podjąć!

Zacznijmy od tego, że wydawnictwo, które nazwano 52UM, składa się z aż trzech płyt. Pierwsza – ta, która nas interesuje – to podstawowy zbiór piętnastu utworów. Druga to z kolei zestaw remiksów wybranych nagrań z CD 1. Trzecia – DVD z szesnastoma teledyskami stworzonymi specjalnie z myślą o tym projekcie przez Pawła Bogocza. Imponujące przedsięwzięcie, do tego wydane własnym sumptem, co ma podkreślać całkowitą niezależność twórców. Zajmijmy się jednak płytą nr 1. W mojej ocenie jest to zestaw dość nierównych piosenek, brzmiących bardzo charakterystycznie dla twórczości Brylewskiego, raczej archaicznie, jakby muzycy zatrzymali się gdzieś na początku lat 90. pod względem technologicznym (syntezatory, loopy, estetyka) i na początku lat 80. pod względem ideologicznym (teksty piosenek). To połączenie sprawia, że mam nieustanne wrażenie obcowania z jakimś rozmrożonym muzycznym dinozaurem, który przetrwał do dzisiejszych skrajnie antyideowych, hedonistycznych czasów w stanie czystego, pierwotnego zaangażowania w sztukę. Oni wciąż walczą z Babilonem, z bożkiem Mamonem, oni wciąż wierzą w – tu cyniczny uśmiech, przykra przypadłość coraz młodszych ludzi – proste zasady takie jak – tfu, tfu – wiara, nadzieja, miłość. Powiem szczerze, ten przekaz jest zużyty i do mnie nie przemawia. Czasy, kiedy używało się biblijnych metafor, by potrząsnąć ludżmi, chyba już bezpowrotnie minęły. Tak samo estetyka garażowego punka i wojującego reggae. Jarocin zmienił się w komercyjny festiwal, a dinozaury jakby tego nie zauważyły. Nie bardzo potrafią, lub nie chcą, dostosować się do nowych czasów.

Tej płyty słucha się ciężko nie tylko ze względu na nieświeży przekaz. Jest także bardzo męcząca pod względem wokalnym. Zdarte głosy starych punkowców, niemelodyjne linie woklane, kanciasta angielszczyzna „eksportowych” piosenek. Zniechęcające. Muzycznie czasem bywa ciekawie, jednak rażą archaiczne podkłady, przeterminowany dub. Całość, mimo zauważalnych prób zróżnicowania materiału dźwiękowego, zlewa się jednak w monotonną masę. Z wyróżniających się na plus utworów mógłbym wymienić flirtujący z zimnofalową estetyką utwór Toniemy, zapętlony Niemamczasu, najbardziej punkowy Żart Nansi (zaśpiewany w manierze Kim Gordon przez Martynę Załogę, z najbardziej uniwersalnym tekstem), fajnie jazgoczący Friend (kojarzy mi się z Soul Ammunition, pierwszą płytą Houk), trzeszczący, wyciszony Leniwy, wreszcie chyba najbardziej piosenkowy Łagodny szum. Jest więc czego posłuchać i choć obcowanie z płytą jako całością nie sprawiło mi wielkiej satysfakcji, to jednak na pewno nie mogę jej jednoznacznie uznać za słabą czy bezwartościową. To bardzo staromodna, kompletnie niedzisiejsza muzyka, może zbyt dojrzała (przejrzała?), by przyciągnąć słuchacza przyzwyczajonego do stale zmieniających się mód, do nieustannego korowodu nowych twarzy i póz.

Wniosek z tego tekstu jest taki: sami musicie sobie wyrobić zdanie o 52UM-ie. Wiem, że nie pomogłem. Wiem, że zająłem wam niepotrzebnie czas. Taki już ze mnie wredny drań:) [m]

Strona zespołu:
http://www.52um.pl/

4 komentarze:

  1. ja myślę że to archaiczne brzmienie i podejście jest jednak jej atutem dla wszystkich fanów falarkowej transowości album szumu jest jak najbardziej pozycją godną polecenia; ma w sobie ta produkcja coś takiego ładnego i niewinnego że chce się do niej wracać, mi ten klimat przejrzałości, mędryzmu odpowiada,

    zmywak

    OdpowiedzUsuń
  2. jasne, ze nie ma co gonic za moda. buraczane to i smutne, kiedy co pol roku zespol przechodzi ewolucje.
    jednak mozna spokojnie powiedziec, ze brylewski sie skonczyl.
    jest nudny, wtorny i juz nie interesujacy.
    caly czas walczy z babilonem? ok niech walczy. sa tacy, ktorzy walcza? ok.
    ale mozna tez walczyc inaczej. albo "walczyc" inaczej. nie trzeba juz, jak zauwazyles, spiewac, ze babilon plonie. wszyscy juz to wiedza i robia sobie podsmiechujki z tego. spralo sie to juz wszystko. forma jest wyeksplowatowana. moze bedzie fajne jak sie do tego powroci za 20 lat, przetworzy na nowo. ale w takiej postaci, grane od 25 lat tego samego sprawia wrazenie, ze ktos stoi w miejscu. a kto stoi, ten sie cofa.
    takze powiadam wam o bracia: brylewski si ekonczyl tak samo jak armia, kult i t.love.

    OdpowiedzUsuń
  3. widzisz dostajesz uczulenia na wyprane słowo babilon i jasne mnie też ono już mierzi, tyle że na płycie szumu ten przekaz jest jakby dostosowany do nowej rzeczywistości; to mroczny klimat współczesnej metropolii multikulturowej (patrz np.harry uping czy getto), to nie jest ta młodzieńcza naiwność z "biada biada biada" na płycie szumu nie ma wezwania do walki, jest raczej dojrzała melancholia (te sprane głosy starych załogantów mają w sobie dużo autentyzmu) i przekaz raczej uniwersalny i ponadczasowy to płyta o przyjaźni; mnie ona porusza, ale widac wychodzi na to że jestem nie dzisiejszy i staromodny; a Brylu absolutnie się jeszcze nie skończył i mam nadzieje że jeszcze ponagrywa te swoje smętki (czego byś oczekiwał od człowieka, który zapoczątkował kilka muzycznych gatunków w tym kraju, on się już w nich będzie raczej poruszał, w tym pozostaje autentyczny)

    ktoś czeka na nowy Izrael? czego oczekujecie po tej płycie?

    pozdrawiam

    zmywak

    OdpowiedzUsuń
  4. po pierwsze, ta płyta pasuje do tego bloga (mimo jego nazwy), jak pięść do nosa. po kilkudziesięciu ostatnich wpisach sądząc przynajmniej. bardzo mi się więc podoba, że autorowi się nie podoba. argumenty użyte mogły być równie dobrze in plus ("cóż za cudowna sentymentalna podróż do początków lat 80-tych! blablabla"). tak więc nie ma się co łamać. dla niektórych zawsze zostanie autostrady brzeg.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni