13 października 2008

Various Artists: Offsesje 1 (Polskie Radio, 2008)

Normalnieje nam Polska. Zawsze z przyjemnością słuchałem nagrań ulubionych zespołów opatrzonych tytułem BBC Sessions bądź John Peel Sessions. Na zadane pytanie "dlaczego nie można tak i u nas?" gorzka odpowiedź sama się nasuwała. Po co? To się nie sprzeda, mamy marny rynek muzyczny itp. Owszem, wydawano kompilacje autorskie naszych radiowców, jednak mieliśmy do czynienia ze zwykłymi składankami złożonymi z wykonawców często goszczących na antenie danej audycji.

Offensywa Piotra Stelmacha w radiowej Trójce na dobre zadomowiła się w świadomości entuzjastów nowej, polskiej muzyki alternatywnej. Świadectwem prężności działań dziennikarza są już trzy części Offensywy, wydawnictwa prezentującego najciekawsze dokonania reprezentantów spoza polskiego mainstreamu.

Offesje w założeniu mają przeszczepić na nasz grunt dobre brytyjskie tradycje. To płyta hołdująca zasadzie "na żywo, ale w studio". Na potrzeby kompilacji wybrano 16 utworów znanych z audycji, zaproszono wykonawców do studia im. Agnieszki Osieckiej i zarejestrowano surowe wersje piosenek, pozbawione studyjnych smaczków, natomiast dające pojęcie o koncertowym potencjale zaprezentowanych grup. Cóż, słucha się tego świetnie, szczególnie wersji mocniej odstających od pierwowzorów i obdarzonych tym szczególnym feelingiem, który ma miejsca w dusznych i przepoconych klubach.

Rzecz zaczyna się utworem odstającym od reszty płyty. Baaba to grupa szalonych yassowców, których znakiem rozpoznawczym jest karkołomny melanż jazzu, rocka, elektroniki, avant-popu i Bóg wie czego jeszcze. Totalna kakofonia, przy której miłośnicy zwrotek i refrenów odpadają. Odpadłbym i ja, ale pełne zachęty okrzyki no dawaj!, halo Trójka! oraz mocne pieprznięcia gitarowe sprawiają, że w siedmiu minutach Psa są chwile, w których nadajemy na tej samej fali.

Nie wiem jak Hatifnats brzmią na koncertach, ale offsesjowa wersja Soil kojarzy mi się z moim odkryciem ostatnich lat - Silversun Pickups. Może dzięki dziewczęcej barwie głosu wokalisty, może dzięki pracy gitarzystów, ale kupili mnie tym całkowicie. Z kolei rozczarowuje Phonebox. Muzycznie nic do zarzucenia, problem w tym, że wokal jest jakiś spięty, bez jaj. Studyjnie pozwalają sobie na więcej swobody. Skoro już poruszyłem temat umiejętności wokalnych... Renton. Obsession uważam za dość średni utwór i offsesjowa wersja tego nie zmienia, jednak Marek Karwowski to gość o na tyle rozpoznawalnym (i dobrym!) głosie, że wstyd go tracić wyłącznie śpiewając Hey Girl! Inny problem mam z Polpo Motel. Teraz juz wiem, co jest nie tak między mną a zespołem. Na debiucie odkrywają swoje wszystkie atuty już w pierwszych trzech utworach. Dalej ciężko o zaskoczenie mimo oryginalności przekazu. Na Offsesji Monsters błyszczy! Klimatycznie kosmos i miliony lat świetlnych obok pozostałych wykonawców. Posępnie. Złowrogo. Inaczej. Jeśli kiedyś Amerykanie zrobią remake Mad Maxa, mają już murowanego kandydata do soundtracku.

Miło posłuchać wściekłego Cool Kids Of Death. Dla mnie jeden z najjaśniejszych punktów płyty. Chłopaki dawno temu porzucili butelki z benzyną, jednak ząbki dalej mają ostre i potrafią nieźle kąsać. To fajnie, że współcześni trzydziestolatkowie nie pogrążyli się w pragmatyzmie i wciąż dają odpór schematyzmowi i nijakości. Czuję się źle - czuję się źle z nimi. A warsztat techniczny rozwala. Mimo kontrowersyjnej ostatniej płyty, wciąż jest wielka przepaść między CKOD a większością młodych gniewnych. Choć ta coraz mocniej depcze po piętach. Weźmy na tapetę The Black Tapes. Nieskrępowana energia, czad. Zero barier i więzów. Można gdakać niczym kura? Można. Czy jest to miałkie, sztuczne? To jest rock'n'roll, kochani! Kurcze, właśnie uświadamiam sobie, jaką niesamowitą robotę trzy dekady temu zrobili Rolling Stones i The Stooges, że 10 P.M. grzeje niczym rosyjski rolnik po żniwach. Utwór tak sonicznie gwałci, że następny track wydaje się zaledwie smętnym pitu-pitu (Another Dick Dick4Dick).

Afrokolektyw jest jednym z niewielu składów hip-hopowych, które znalazły uznanie wśród miłośników gitarowego, alternatywnego grania. Mężczyźni są odrażająco brudni i źli potwierdzają tą opinię. Absurdalny, choć życiowy tekst plus żywy skład przekuły się na ciekawą propozycję gładko łączącą oba gatunki muzyczne. Choć na moje rockowe ucho ciekawsza zdaje się kolaboracja wokalisty Afro Kolektywu z Muchami w bonusowych Zapachu wrzątku. To najbardziej "koncertowy" utwór z całego zestawu. Słychać to po wokalistach. Głosy są zmęczone, gardła zdarte, często nie wyrabiają. Muzycznie mniej selektywnie, niczym z dobrego gatunkowo bootlegu. Nienajlepsza, ale najbardziej autentyczna rzecz na płycie.

One Day In The Grass... Iowa Supper Soccer właściwie niczym się nie różni od wersji studyjnej. To wciąż leniwe, spokojne gitarowe granie z ciepłym, kobiecym wokalem. Obronną ręką wyszedł z próby Bajzel. Gość wszystko nagrywa sam. Nie wiem, w jaki sposób nagrano na potrzeby Offsesji Frustrated, jednak utwierdzam się w przekonaniu, że rośnie nam rodzima odpowiedź na Becka.

Jestem pełen szacunku dla Rotofobii. Za głupie przesunięcie środka ciężkości z gitary+elektronika na elektronika+gitary. A hałas pozostaje. Nite to takie industrialne „cuś”, które żre i szybko puścić nie chce. Co do hałasu. Delayed Sleep Phase Disorder Setting The Woods On Fire. Rozdzierający krzyk w refrenie, depresyjne gitary. No future. No shit.

Miłośnicy łagodniejszych, niebanalnych kompozycji zostaną zaspokojeni propozycją Phantom Taxi Ride. Zaczyna się spokojnie, lekko przetworzonym i schowanym wokalem, by w miarę rozwoju przerodzić się w pełne smutku wyznanie It's all gone. Ot, taki niewinny test na wykrycie myśli samobójczych...

By opisać wrażenia z Good Day My Angel trzeba by było poświęcić osobną recenzję. 11 minut obcowania ze sztuką wyższą. Pełną psychodelii, chorych wrzasków, zgrzytów, sprzężeń, zmian napięcia i gęstego nastroju. To utwór z rodzaju takich, który się nie słucha, tylko przeżywa. Wiem, że użyłem słów z podręcznika do języka polskiego, jednak przy próbie opisania wrażeń zdolności lingwistyczne wymiękają... Myslovitz wciąż potrafi przyprawić o ciary.

Co jeszcze cieszy w tym wydawnictwie? Cyferka 1 w tytule. Znaczy się, ciąg dalszy nastąpi... [avatar]

1 komentarz:

  1. Fajnie, że jest jeszcze ktoś kto uważa, że ta cała Rotofobia nie jest taka zła i może coś z nich będzie :)

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni