30 maja 2008

Iowa Super Soccer: Lullabies To Keep Your Eyes Closed (Gusstaff, 2008)

Wreszcie jest! Biorę do ręki pełnowymiarowy debiut ISS i gapię się przez pół godziny w okładkę. Jest piękna; z gatunku tych, co żałuje się, że era winyli odeszła w zapomnienie. Pierwsze przesłuchanie daje wyobrażenie jak powstawał album: najpierw wymyślono tytuł, potem stworzono klimatyczną oprawę graficzną, a na koniec nagrano piosenki, które pasowałyby tematycznie do nazwy płyty. Dostajemy 11 kompozycji, które wypisz-wymaluj pasują do określenia "kołysanki, przy których powieki stają się cięższe i nie ma powodu zmieniać tego stanu rzeczy". Co ma swoje plusy i minusy. Zalety wypływają na powierzchnię z każdym przesłuchaniem. Wkraczamy w świat ciepłych dźwięków, pełnych melancholii, zadumy, smutku, pejzaży kreowanych wyrafinowanymi plamami fortepianu, przestrzenią akustycznych gitar oraz liryzmem linii skrzypiec i wiolonczeli. Takie granie ma bogatą tradycję za oceanem, choćby wspomnieć powszechnie znany Lambchop. Utwór Tony znakomicie kończyłby Mellon Collie and the Infinite Sadness Smashing Pumpkins. She stanowi wizytówkę osób nadwrażliwych, którzy mają niespotykany dar widzenia wewnętrzego piękna. Końcówka Cold dzięki zbiorowym chórkom mile kojarzy się z Sierżantem Pieprzem. Nie mogę tu nie wspomnieć o Live As You'll Die Tomorrow. Gdy Natalia Baranowska śpiewa How I love this ending... nogi miękną i doznaję klasycznego objawu "ciarów". Czasami myślę, że pewne kompozycje nie są dziełem ludzi, tylko podsunięte przez... bogów? elfy?

Jednakże płyta nie jest pozbawiona niedociągnięć. Kołysanki mają to do siebie, że usypiają. Często wbrew woli słuchacza. Wielką wadą albumu jest brzmienie. Nie chodzi mi jakość - tu wszystko gra. Dźwięk jest selektywny, mocny, słychać wyraźnie każdy instrument, rezonans, ruch dłoni po gryfie gitary. Problem jest w... barwie dzwięków. Może się wydawać, że płyta została nagrana "na setkę" - muzycy przed nagraniem nastroili gitary i bębny, zagrali kawałki, po czym zwinęli kable i wyszli ze studia. Dokładnie wszystkie piosenki są w jednej tonacji, ze świecą trzeba szukać fragmentów o ciut cieplejszych i ciut zimniejszych akordach! Druga rzecz: tempo. Złapałem się parę razy na tym, że nie zauważyłem kiedy np. kończy się Screaming a zaczyna Cold. Albo kończy Cold i zaczyna Letter To Nowhere. To jednostajne, wolne tempo jest zabójcze. To jak słuchanie 20-minutowego utworu w którym nic się nie dzieje. Pierwszy na liście One Day In The Grass jest doskonałym tego przykładem. Krótki wokal na początku, potem mnóstwo niezagospodarowej przestrzeni wypełnionej plumkaniem. Dlatego niczym morska bryza jest The River, gdzie mamy kapitalne przyśpieszenie metrum. W Live As If You'll Die Tomorrow pani Natalii zdarza się załkać, stopniować napięcie, a w połowie Tony'ego gitara na parę taktów nabiera mocy - jednak, jak dla mnie, to za mało smaczków, by płytę nazwać urozmaiconą. Na EP-kach pokazali więcej emocji i kolorytu.

By być uczciwym: debiut ISS to kilkanaście wspaniałych piosenek, dzięki którym możemy być dumni, że powstały w Polsce. Są świadectwem niezwykłej wrażliwości artystów i zdolności songwriterskich. Mają w sobie olbrzymi potencjał koncertowy. Z jednym założeniem - jeśli będziemy obcować z nimi na wyrywki. Słuchanie albumu od początku do końca dość męczy. [avatar]

Strona zespołu: http://www.iss.trafri.net/

We Are From Poland Vol.3 (Don't Panic Publishing, 2008)

Don't Panic We Are From Poland przedstawia trzecią odsłonę kompilacji We Are From Poland:

1.Dav Intergalactic: Rower/ Ray Luca, poduszkowiec i rower EP
2.Przepraszam: Czarownica/ demo
3.Ćma: Twój czas/ Mać EP
4.Miasto 1000 Gitar: I wracam do minionych dni/ Czy spotkamy się kiedyś w Odessie? LP
5.Powieki: Tosty/ Trzaski EP
6.Karotka: O rajska rozkoszy/ demo
7.Folder: Aniseed/ Inside EP
8.Marcinera Awaria: Rebus/ demo
9.Sami Muzycy: Halomoto/ Ożenić się. Wyjść za mąż LP
10.Setting The Woods On Fire: Delayed Sleep Phase Disorder/ demo/ nowy mix specjalnie na potrzeby kompilacji
11.Helicobacter: Lustro/ demo
12.Pohonebox: Heathen Soul/ demo/ nowa, profesjonalna wersja studyjna
13.Margareds’: Star And Sky/ Kingdom Of Patience LP
14.New York Crasnals: No Time/ Faces And Noises We Can Make LP
15.Manescape: Absence Of Silence/ In Progress EP

Legenda: nazwa i tytuł / źródło utworu / uwagi

Pobieralnia:
pobierz/download


Nota prawna: Wszystkie utwory na płycie są legalne i zostały na niej zamieszczone za zgodą artystów. Utwory muzyczne oraz zdjęcia i grafiki podlegają ochronie praw autorskich. Kompilacja może być rozpowszechniana wyłącznie za podaniem źródła, czyli adresu blogu. Sprzedaż kompilacji lub pojedynczych utworów zabroniona.

29 maja 2008

What happened to this now?

Jutro wszystko się wyjaśni...


28 maja 2008

No time to loose the trouble

Już w piątek premiera!

26 maja 2008

Hałda you do? - czyli zupełnie inna para kaloszy

Małe odstępstwo od normy. Dziś zaproszenie na wydarzenie niemuzyczne (choć nie do końca), za to bardzo kulturalne. Mocne wejście młodej śląskiej sztuki. Od malarstwa i fotografii, przez rzeźbę, do instalacji wideo - prawdziwa orgia technik i gatunków, do wyboru, do koloru. A przy tym lokalizacja znamienna: pokopalniane budynki przemienione przez prywatną (!) firmę w otwartą galerię sztuki.


Warto być tam w najbliższy piątek i załapać się na bufet! A teraz oficjalne info od organizatorów:

30 maja 2008 r. o godz. 19.00 w katowickiej Galerii Szyb Wilson odbędzie się wernisaż wystawy Hałda You Do? W wystawie weźmie udział jedenaście osób: artystów zamieszkałych i tworzących na terenie województwa śląskiego (stąd m.in. wieloznaczny tytuł wystawy). Ich nazwiska: Bartłomiej Dudek (malarstwo), Bogdan Kosak (ceramika), Katarzyna Honij (grafika), Magdalena Ciopińska (rzeźba), Marta Kosek (grafika), Monika Tuszyńska (malarstwo), Paweł Garwol (malarstwo), Piotr Herla (malarstwo), Roman Lipczyński (fotografia), Sławomir Leszczyński (fotografia), Wawrzyniec Żyliński Nejgebauer (pixylacja). Wśród autorów są studenci i absolwenci wyższych szkół artystycznych, którzy niejednokrotnie wystawiali już swoje prace, brali udział wogólnopolskich konkursach i zdobywali na nich nagrody i wyróżnienia, ale też utalentowani pasjonaci, od lat rozwijający swoją twórczość, debiutującyprzed szerszą publicznością.

Podczas wernisażu wystąpi jazzowy zespół Hipnoza Just Duet, którego członkowie są absolwentami Instytutu Jazzu katowickiej Akademii Muzycznej.

Czas: 30.05 - 23.06.
Miejsce: Galeria Szyb Wilson, ul. Oswobodzenia 1, Katowice,
http://www.szybwilson.org

Muariolanza: Po drugiej stronie Przemszy (W Moich Oczach, 2008)

Muzycy śląskiej (jeszcze kilka lat temu pewnie by się za to stwierdzenie obrazili, bo przecież miasto, przez które przepływa Przemsza, to Sosnowiec) Muariolanzy ukuli na swoje potrzeby termin ambient jazz. Coś w tym jest. Ich długie (tytułowy utwór ma ponad osiemnaście minut!) rozimprowizowane kompozycje łączą w sobie wyraźne elementy jazzu (gęste partie trąbki) i muzyki tła, snującej się niepostrzeżenie gdzieś w kącie świadomości. Stąd też nie całkiem od rzeczy skojarzenie z muzyką filmową. Taką spod znaku starej awangardy, gdyż chwilami ma się wrażenie cofania w czasie do lat 70.

Kto widział Muariolanzę na koncercie, wie że ta muzyka opiera się na improwizacji, feelingu, spontaniczności. Kompozycje rozciągają się w kilkunastominutowe transy, wypełnione gitarowymi solówkami Mariusza Orzełowskiego i zapętlającymi się partiami trąbki Dominika Mietły. Ale Muariolanza to coś więcej niż nieuczesana, niepokorna kaskada dźwięków. To także obraz i słowo. Za wizualizacje i instalacje wideo odpowiada Żyła. Intrygujące filmy wideo wyświetlane są podczas koncertów na wielkim ekranie za zespołem. Teksty autorstwa Marcina Babko to jego wiersze deklamowane i wykrzykiwane, często w dość drażniący sposób – jednak bez wątpienia nadające zespołowi indywidualizmu. W Septymonie, wzorem raperów, zespół reklamuje się słowami: Na cały świat Muariolanza/ Tak, tak/ Wrzuć monetę do szafy grającej/ Peelen euro dolara ubika/ Tutaj gra Muariolanza/ Pojawiła się/ Nie znika. W Orient Expessie narrator zmaga się z nadmiarem myśli w głowie: Mam za dużo myśli w głowie/ Muszę je przelać na papier(...)/ Muszę je zgrać na komputer(...)/ Muszę je puścić w eter. Akcenty humorystyczne? Jak najbardziej. Jestem lemur Muariolanza/ Mieszkam na Borze [dzielnica Sosnowca – przyp. m] / Możesz mnie zaadoptować jeśli chcesz/ Wystarczy tylko wysłać esemes. Albo efekt fascynacji filmami SF klasy B: Mój Marsjanin zastępuje mi mózg/ Nie wiem jak go stamtąd wypędzić/ Już nawet nie wiem czy tego chcę/ Pasuje mi ta symbioza głębi.

W kompozycjach jest sporo funkowej energii, wręcz zmuszającej do tańca i też niektóre fragmenty mogłyby się sprawdzić na parkiecie (staroszkolny beat w Pogorii, puls basu i gęste partie perkusji w Septymonie), jednak za dużo tu chaosu i swobody twórczej, by wpuścić te utwory do dyskoteki. Materiał został nagrany w ciągu jednej pięciogodzinnej sesji, z czego połowę utworów „wyimprowizowano” na poczekaniu. To pokazuje ogromny potencjał i zgranie zespołu, ale jednocześnie może przeszkadzać osobom o konserwatywnym podejściu do muzyki popularnej, wg którego „piosenka” lub „utwór” powinny mieć czytelną i logiczną strukturę podzieloną na zwrotki i refreny. Po drugiej stronie Przemszy to płyta na długie wieczory w doborowym towarzystwie, gdzie muzyka ma stanowić tło do zażartych dyskusji, palenia i picia. Nie każdemu się spodoba, ale wielu ma szansę zaintrygować i zahipnotyzować.

I jeszcze ciekawostka. Do wydawnictwa dołączono autorską grę planszową pt. Muariolanza gra. Rzucając kostką możesz m.in. zabić ekspedientkę w nocnym (przegrywasz), pobujać się na huśtawkach, przebiec na Pogorię lub załapać się na ostatni seans filmowy (czekasz jedną kolejkę). Zakręcony pomysł! [m]

Strona zespołu:
www.muariolanza.pl

21 maja 2008

Open'er i Off - mekki fanów indie i alternatywy

Zakończyła się ankieta, w której padło pytanie: W których z podanych festiwali zamierzasz wziąć udział? Od początku dwa festiwale szły łeb w łeb, ostatecznie nieznacznie wygrał "markowy" Open'er w Gdyni, zbierając 98 (54 proc.) deklaracji udziału. Tuż za nim stosunkowo młoda impreza, czyli trzecia edycja Off Festiwalu w Mysłowicach, na którą zamierza się wybrać 93 (51 proc.) uczestników ankiety. Pozostałe festiowale dzieli od zwycięców niemal przepaść. Do Jarocina wybiera się 38 (21 proc.) osób, a do Bydgoszczy na Low-Fi 23 (12 proc.). Pamiętajmy jednak, że ostatni z festiwali jest imprezą kameralną i jako jedyny odbywa się nie na wolnym powietrzu, a pod dachem.

W sumie oddano 252 głosy na 180 biorących udział w ankiecie, co oznacza, że wielu z Was planuje zaliczyć więcej niż jeden festiwal. Tak trzymać! Dzięki za udział w badaniu.

Szczegółowe informacje o wykonawcach można śledzić na bieżąco na stronach organizatorów festiwali. Ze swojej strony zaproponuję niebawem praktyczny poradnik jak bezpiecznie i bezstresowo dotrzeć na festiwal w Mysłowicach. Z Don't Panic traficie lepiej niż z GPS-em;) [m]

Vixo: Love Is God's Money EP (Love Industry, 2008)

Jak można przeczytać w sieci, po wydaniu własnym sumptem EP-ki Fireworks, zespół zaszył się w studiu przymierzając do nagrania płyty długogrającej po czym... zakończył działalność. Teraz, po wyprostowaniu historii osobistych, Vixo wraca z drugą EP-ką wydaną w nakładzie 150 egzemplarzy w barwach labelu Love Industry.

Ci, którzy znają poprzednie wydawnictwo grupy, w pierwszym momencie mogą wydać się rozczarowani, gdyż dostają do ręki tylko dwa premierowe utwory. Do You Remember love? oraz znany ze składanki Offensywa - Farewell In Oblivion miały swoją premierę już na Fireworks. Czy taki zabieg jest uczciwy? W tym przypadku - jak najbardziej! Przez dwa lata chłopaki się osłuchali, poszerzyli muzyczne horyzonty, podszkolili warsztat i stwierdzili, że skomponowali fajne piosenki, tylko że teraz potrafią zrobić je lepiej. Efekt mile rozczarowuje: nowe wersje w niczym nie przypominają swych pierwowzorów.

Farewell in Oblivion to idealny opener! Ciężko przejść wobec tego kawałka obojętnie. Jeśli przyznamy, że pierwowzór to parkietowy killer, to... na obecną wersję może zabraknąć definicji! Eightisowy bit, funkujący bas, zadziorny riff gitary plus powalający refren daje nam zaskakującą powtórkę z Duran Duran czy późnego New Order. Do You Remember Love? pierwotnie był skocznym songiem przeznaczonym idealnie na indie-party. Tutaj nie dość, że długość utworu uległa ponad 1,5-minutowemu zagęszczeniu, to jeszcze dokonano znacznego spowolnenia tempa. Gitara akustyczna, delikatna elektronika, aksamitny chórek kobiecy, balladowy sielski nastrój, rewers zwrotki i refrenu sprawia, że kompozycji bliżej do dokonań Junior Boys (gdyby pozwolili sobie na roczne wakacje na Karaibach).

A co z premierowymi kawałkami? W Lifesaver porwali się na rzecz wielką. Chcieli w jednym utworze połączyć fascynacje Modest Mouse i The Verve. Wyszło... średnio. Sebastianowi Stasiakowi jednak brakuje wyszczekania Isaaca Brocka i finezji kompozycji Richarda Ashcrofta. W tym przypadku nie zażarło. Sytuację ratuje kobiecy wokal na drugim planie. Z kolei utwór Human Touch Makes Apart może drażnić za sprawą słyszalnego tu dość wyraźnie "polskiego" akcentu wokalisty. Szkoda, bo muzycznie dzieje się wiele. Ciekawy, połamany rytm perkusji, przestrzenie gitarowe i dobra praca seksji rytmicznej. Może się podobać.

Ciężko na podstawie dokonań grupy powiedzieć coś wiążącego o jej stylu. Widać, że dopiero poszukują, próbują, sprawdzają, w jakim repertuarze czują się najlepiej. Są postępy. Wokalista śpiewa swobodniej, tworzy ciekawe linie melodyczne. Pozostali muzycy też kombinują, by każdy utwor odróżniał się od drugiego. Musi więc paść w takich przypadkach pytanie podstawowe: czy chłopakom na tym etapie starczy pomysłów, które będą w stanie udźwignąć longplaya? [avatar]

Strona zespołu: http://www.myspace.com/vixoband

Kremlowskie Kuranty: Tam ta da dam (Lou&Rocked Boys/ Rockers Publishing, 2008)

Jedno z największych zaskoczeń pierwszej połowy tego roku. Dodam od razu – bardzo pozytywne zaskoczenie. Kremlowskie Kuranty to zespół z dwudziestoletnim stażem. Do tej pory kojarzyłem ich mgliście z Rozgłośnią Harcerską, audycjami Jurka Owsiaka w Trójce, ogólnie z klimatami okołojarocińskimi. Czyli z czymś, czego wybitnie nie trawię. Te, a także inne skojarzenia (punkopolo, o Chryste) sprawiają, że punk rock w krajowym wykonaniu od lat jest dla mnie skażony jarocińską martyrologią niczym ziemia wokół pasa śmierci elektrowni w Czarnobylu. I oto pojawia się płyta zespołu, którego korzenie sięgają tej zatrutej ziemi, i... jest to płyta świetna! Wpływy punk rocka są tu słyszalne, ale szczęśliwie występują w formie dostatecznie zredukowanej, przetworzonej, przefiltrowanej przez strumienie nowych muzycznych prądów, wobec czego zupełnie nie irytują, a nawet przeciwnie, dodają energii tej bardzo piosenkowej i – baczność! – indiepopowej płycie.

Tam ta da dam. Wydawałoby się, że za takim tytułem kryje się błahość i brak przekazu. Nic podobnego. Teksty są naprawdę mocną stroną tego wydawnictwa. Napisane z wyjątkową lekkością potrafią docierać głęboko do istoty rzeczy. Mam wielki szacunek do muzyków piszących po polsku, ponieważ wszyscy wiemy, jak trudno napisać kawałek rytmiczny i jednocześnie sensowny, unikając przy tym topornych rymów. Piosenki Kurantów nie tylko świetnie uzupełniają melodię, są też napisane ładną, elegancką polszczyzną. Tematyka piosenek zaskakuje pesymistycznym spojrzeniem na świat. Tylko popatrz, ile można by razem, gdyby nie zgubić się/ Jest północ, myśli rozsadzą czaszkę przed dniem (Tylko popatrz). Dalej refleksja jest jeszcze smutniejsza. Powiedz mi, po co ciemność/ Czemu gwiazdy wciąż potrzebują jej/ Powiedz mi, po co rozpacz/ Ten blask na niebie to jest nadzieja czy złudzenie? (Pytania o zmroku). Przez rezygnację chwilami przebija się gniew. Daj, daj mu władzę, nie zostawi ci wolności/ Daj, daj mu głosy, spisze kary, obowiązki/ Daj, daj mu prawo, udowodni każdą winę/ Daj, daj mu łapę, pysk pogłaszcze, potem skundli (Święty związek). Nie myślcie jednak, że cała płyta jest tak poważna! Są tu też i lekkie teksty, jak ten o... pisaniu tekstu do piosenki (Na dobre i złe) czy o aniele stróżu, który porównany został do osobistego ochroniarza (Piosenka dla anioła). Jest parę fajnych metafor i soczystych poetyckich zdań, choćby Kotlety wspomnień z mikrofali; Wzruszeń horda wyje jak sierota, jak pies; Krople łez snują się po kranie, zimnym kranie...

Jeśli kochacie Do-mi-no Pustek, powinniście posłuchać Tam ta da dam. Kilka piosenek zostaje w sercu jak drzazga. Tytułowa, urokliwa ballada nucona od niechcenia przez Agnieszkę Maciąg (nie mylić z inną Agnieszką Maciąg, eksmodelką, która kiedyś nagrała sobie solową płytę) i Irka Dańko, zwieńczona jakże piękną, choć oszczędną w wyrazie solówką gitary, to dopiero wstęp do ogrodu zaskakująco urodziwych i przemyślanych kompozycji. Stawiam na Tylko popatrz (delikatnie poprowadzone gitary niczym w tych bardziej melodyjnych utworach Sonic Youth) i Pytanie o zmroku (ciarki, ciarki, ciarki! Cudowne gitary, smutny wokal Agnieszki i włączający się w końcówkach refrenów Irka) – te dwa nagrania to prawdziwe perełki. A jest przecież jeszcze Do dna, z fajnym rytmicznym (nie odważę się napisać: tanecznym) motywem, wyjątkowo ostry, punkowy Święty związek (intro i solo – miazga), lekkie jak piórko Na dobre i złe z wyklaskanym przerywnikiem i sympatycznymi dialogami gitar, mroczne Pajęczyny i rokendrolowy Mój mózg. Jedyny rozczarowujący moment to zbyt jowialny numer Bliżej nieba.

W podsumowaniu powtórzę refleksję z początku tej recenzji. Jedno z największych pozytywnych zaskoczeń pierwszej połowy tego roku. [m]

Strona zespołu: http://kremlowskiekuranty.pl/

16 maja 2008

More Than Three: Octoberclock EP (Every Color, 2008)

More Than Three pochodzą z Wołowa, tego samego miasta co Blue Raincoat. Czyli chłopaki wzorce mają zacne, gdyż to właśnie muzycy Blue Raincoat nagrali album, który uchodzi za wizytówkę polskiego emo - nagrany w 2003 Small Town Addiction. Słychać także, że sięgnęli do historii i są im znane osiągnięcia Sunny Real Day Estate czy nawet Fugazi. Członkowie grupy mają po 17-18 lat, działają od lutego 2007 roku. Właśnie ukazuje się ich 4-utworowa EP-ka.

Pierwsza rzecz, która rzuca się w ucho po przesłuchaniu, to kształt kompozycji i dbałość o słuchacza. Dwa pierwsze utwory Atmospherics oraz Believe In Angels Even If Their Wings Are Black zaczynają się delikatnym wstępem o ciepło dobranych akordach, melodyjnymi zwrotkami po czym gładko przechodzą do wywrzeszczanych refrenów. Z kolei Don't Ask Me To Smile Anymore w ciekawy sposób odwraca kolejność. Po leniwym wprowadzeniu dostajemy gitarowym charkotem między oczy, by po chwili siłowo stłumić rozszalałe emocje. Wiem, podobne patenty stosuje co druga kapela, jednakże w tym przypadku nie ma wrażenia wtórności, schematu - tu rządzi żelazna konsekwencja, jeden dźwięk wynika z drugiego. Nie ma miejsca na przypadkowość, na chaotyczność. Zadziwiające u tak młodych osób! Na osobną uwagę zasługuje głos wokalisty. Krzysztof Kudyba dysponuje mocną, głęboką barwą; momenty krzyczane fajnie śpiewa ze ściśniętym gardłem. Coś a la Eddie Vedder. Daje to wyśmienity efekt. Niewesołe teksty dzięki temu zawierają wiele pięknego brudu i ciężko przejść obojętnie przed takim ogromem ekspresji. Ostatni utwór przynosi zmianę - The Catherine to akustyczna ballada. Najdłuższy utwór na płycie - 5.43. I jest to najzwyklejsza przynudzajka na świecie. Aż do 4 minuty i 28 sekundy. Dźwięki gitary akustycznej nabierają mocy, by po chwili wtopić się w tło i zniknąć. W międzyczasie do wokalu wkrada się przestrzeń, która gra główne skrzypce do końca utworu. Kapitalny efekt!

EP-kę wyprodukował Perła, lider nieodżałowanego Guess Why i coraz ważniejszy producent na polskiej scenie alternatywnej. Dzięki temu mamy gwarancję soczystości i klarowności brzmienia, choć... gdy słucham tego w mp3 playerze, to w bardziej dynamicznych momentach jest za dużo blach i wysokich tonów. More Than Three mają wielkie szanse stać się zjawiskiem na polskiej scenie, jeśli następne kompozycję będą równie dobrze pomyślane. U mnie mają wielki kredyt zaufania.

PS. Do czego można się przyczepić, to ich strona na majspejsie. Żeby umieścić na niej tylko 30-sekundowe próbki swych utworów? Why? [avatar]

Strona zespołu: www.myspace.com/moret3

Od [m]: Avatar to nowy nabytek Don't Panic. Trzymajcie kciuki i wspierajcie go duchowo, żeby wytrwał:)

12 maja 2008

Vol. 3 nadchodzi!

Pewnie parę osób czekało na tego newsa, więc proszę! Trzecia część kompilacji We Are From Poland jest już gotowa... prawie:) Ostatnie szlify, parę poprawek i... jeszcze trochę wybrzydzania i poprawiania. Tak, tak, dążenie do perfekcji to coś na kształt choroby, która rozwija się w sposób całkowicie niekontrolowany.

Dlatego Vol. 3 będzie jeszcze lepsza niż poprzednie odsłony. 15 świetnych piosenek w najlepszej jakości dźwięku, w tym kilka nagrań bardzo świeżych, a jedno nawet specjalnie zremiksowane na potrzeby kompilacji. Do tego wyjątkowa oprawa graficzna - po raz pierwszy pełna książeczka ze zdjęciem do każdej piosenki. Pracowaliśmy ciężko (tym razem we trójkę), aby zadowolić Was nie tylko pod względem muzycznym, ale też estetycznym. Oprawa graficzna ma swój specyficzny styl, nawiązując jednocześnie do klasyki... Ale odgadywanie inspiracji zostawmy do premiery.

Premiera? Już niedługo. Zaglądajcie, wypatrujcie. Nie podaję dokładnej daty, bo różne rzeczy mogą jeszcze wyniknąć ze współpracy trzech rozgrzanych od emocji głów. [m]

Farel Gott: Fuck On/Off EP (Dr. Farel Labs, 2008)

W recenzji pierwszego albumu Farela narzekałem trochę, że chłopaki nagrali zbyt grzeczny materiał, no i mam za swoje. EP-ka Fuck On/Off, jak sam tytuł wskazuje, jest niegrzeczna. Powiem więcej, jest łobuzerska. A najciekawsze jest to, że Kuba Pieniążek zaczął śpiewać po polsku! Kolejnym smaczkiem osoba realizatora dźwięku, którym jest Adam Toczko, gigant krajowej fonografii, odpowiedzialny za całkiem sporo płyt w latach 90. (m.in. Golden Life). Dzięki niemu brzmienie nowych piosenek Farel Gott jest niezwykle klarowne, nic przy tym nie tracąc ze swojej drapieżności i energii.

Obawiam się, jutro też się spotkamy/ W zużytym powietrzu przytuleni mimo granic/ Nie powiemy sobie nic naprawdę/ Wtedy, w tym momencie, zaczniemy strzelać, strzelać, strzelać!/ Lubię was i nienawidzę/ Waszych czułych spojrzeń w niewygodnej ciszy. Tak to właśnie idzie w Tak samo jak ty. Ciekawe, że na początku płytki zespół umieścił długą wersję tego utworu (jest też tzw. wersja radiowa, okrojona o cztery minuty), transową, hipnotyczną, bardzo brudną. Fajnie, że chłopaki kontynuują tradycję nagrywania różnych wersji swoich kawałków (na We Are From Poland Vol. 2 znalazła się wydłużona wersja Suicide Baby Killer). Druga premierowa piosenka po polsku to przewrotna interpretacja popularnych indie przebojów. Mamy tu taneczny rytm i chwytliwą melodię, celowo popsutą drażniącą partią drugiej gitary. No i szyderczy tekst skierowany do młodych zespołów, którym sodówka uderzyła do głowy: Chcemy sprzedawać dużo płyt/ Milionowe nakłady/ Jak Beatelsi, Rolling Stonesi, Animalsi i Beach Boysi! Głośno, hałaśliwie, bezczelnie. Fajnie. Nie odpuszczają również w jedynym kawałku po angielsku (Berlin), w którym hiciorską trzep-fryzurą-melodię tną na kawałki porządnie wkurzającymi przerwami. Ciekawe, jak to wypada na koncertach, zwłaszcza końcówka:)

A jeśli traktują poważnie, to co wykrzykują w Milionowych nakładach, niech szybko wydają drugą płytę! Miejsce w rockowym panteonie sław czeka. Obok Animalsów i Micka Jaggera. [m]

Strona zespołu:
http://www.farelgott.com

Obserwator: Anka Ujma

Wygląda na to, że Julia Marcell nie będzie w tym roku osamotniona w kategorii "nowa polska wokalistka". Do debiutu płytowego przygotowuje się inna ciekawa – choć kompletnie nieznana – artystka, Anka Ujma. Anka od 2005 roku mieszka w Paryżu, gdzie z francuskim przyjaciółmi tworzy zaskakująco piękne piosenki. W 2007 roku powstało demo Organic, którego można słuchać na jej majspejsie.

Organic – tytuł z pewnością nieprzypadkowy. Myślę tu o pewnym przeciwstawieniu koncepcji muzyki zawartej na albumie Bjork Homogenic. U Bjork naturalne melodie zostały przetworzone przez syntezatory i komputery, celowo zdehumanizowane. Anka odwraca tę ideę tworząc muzykę opartą na żywych, akustycznych instrumentach (smyczki, akordeon, wibrafon, kontrabas) przetwarzające motywy znane z muzyki elektronicznej, z pogranicza electro i trip-hopu. Posłuchajmy Oaken Boy, najlepszego spośród czterech utworów. Poprowadzone z epickim rozmachem smyczki grają bardzo rytmiczny temat, zapętloną melodię, przeszkadzajki pojawiają się z komputerową precyzją, do tego dochodzi oniryczna melodia wibrafonu i przeróżne poukrywane smaczki (np. wsamplowane głosy dzieci). Brzmi to bardzo, no właśnie – electropopowo, a przecież zostało zagrane wyłącznie na akustycznych instrumentach. Wokal Anki kojarzy mi się tutaj z Anją Garbarek (zwłaszcza chórki). Urokliwe i bardzo uzależniające. W podobnym stylu utrzymane są pozostałe utwory, choć np. Organic nie eksponuje rytmu, oferując niepokojącą atmosferę soundtracku do filmu grozy. Accordian Party przenosi nas do zatłoczonej sali klubowej, gdzie estetyka nowoczesnej muzyki klezmerskiej splata się z liryczną warstwą dźwięków piętrzonych przez kwartet smyczkowy. Rania brzmi niczym koncertowe oblicze zespołu triphopowego (świetna praca perkusji). Anka Ujma wyśpiewuje swoje bajkowe opowieści wysokim głosem, nie zawsze oferującym łatwe rozwiązania melodyczne. Stopniowo wciąga w swój organiczny świat, wyciągając rękę przeciwko nieskończonej fali samochodów pochłaniającej wielką metropolię.

Anka zapowiada, że nowe piosenki będą bardziej intensywne w warstwie rytmicznej, tak aby na koncertach wyzwalały jeszcze większą energię. Warto czekać na to, co zaproponuje nasz człowiek w Paryżu. [m]

Strona artystki:
My Space

Żywiołak: Muzyka psychodelicznej świtezianki EP (Karrot, 2007)

Kto grał w Wiedźmina ręka w górę! A kto czytał książki Sapkowskiego z cyklu wiedźmińskiego? Widzę sporo rąk, więc jesteście przygotowani do czytania tej recenzji. Żywiołak – to słowo musi budzić skojarzenia ze słowiańską, przedchrześcijańską (no dobra, pogańską) tradycją, pradawnymi wierzeniami, przesądami, demonologią. W muzyce tego zespołu, założonego przez dwóch członków formacji Open Folk (Robert Wasilewski) i Kapela Ze Wsi Warszawa (Robert Jaworski), określanej przez nich samych jako „polska muzyka neoludowa” (wymyślili też kilka innych, bardziej lub mniej sensownych określeń, jak np. biometal), wpływy brzmień ludowych mieszają się z całkiem współczesnym mocnym uderzeniem metalowego basu i gitary elektrycznej. Teksty, wyśpiewywane zadziornie przez Annę Piotrowską i Izabelę Byrę, inspirowane ludowymi podaniami i legendami, pełnymi garściami czerpiące z poetyckiego dorobku Bolesława Leśmiana, pełne są czarownic, demonów, wilkołaków, ożywionych zmarłych, a także klątw, namiętności, zdrady i zbrodni. Przenoszą nas w fascynujący świat, znany doskonale fanom gier RPG i powieści fantasy, z tym że o zdecydowanie słowiańskim charakterze. Wierzenia i demonologia słowiańska są znacznie mniej popularne niż germańskie czy celtyckie, jednak ta kultura ożywa za sprawą pisarzy szukających na zakurzonych półkach bibliotek i antykwariatów oryginalnego budulca swoich powieści. Niewątpliwie do renesansu zainteresowania wierzeniami Prasłowian przyczyniła się znakomita gra na podstawie prozy Sapkowskiego - Wiedźmin (na świecie jako The Witcher), udowadniając że nasze strzygi, utopce i południce nie są wcale gorsze od germańskich trolli czy ghuli.

Ale wróćmy do muzyki. Jak już zostało powiedziane, Żywiołak mocno czerpie z muzyki ludowej, jednak nie bardzo pasuje do grona kapel po prostu odtwarzających stare piosenki, żyjące w pamięci pokoleń. Formacja potrafi w ciekawy sposób połączyć te archaiczne motywy ze współczesną rytmiką i metalową wręcz energią. W Psychotece (oryginalny tytuł wiersza Leśmiana to Karczma) motoryczny rytm wręcz zmusza do tańca. W Oku dybuka z narastającym napięciem śledzimy rozpisany na trzy głosy wiejski dramat miłości, zazdrości i przekleństwa. Największe wrażenie robi wgniatające w ziemię wejście partii dybuka, wsparte ciężkim metalowym riffem i bliskim growlingu wokalem. Przy tej okazji warto wspomnieć o rozbudowanych partiach perkusyjnych, potęgujących nastrój niepokoju. Obecny perkusista zespołu Maciej Dymak, gra m.in. na potężnym wojskowym tarabanie! Kolejny utwór to Świdryga i Midryga – jeszcze jedna adaptacja Leśmiana. Szalone tempo doskonale pasuje do upiornego, choć i komicznego (Tim Burton by się uśmiał) tekstu, w którym mamy tańczące trumny i trzęsący wnętrznościami cmentarz. Ostatnia piosenka (Pogaństwo) mocno ociera się o publicystykę, wykorzystując do tego celu inspirację znanej wszystkim uczniom Rozprawy między panem, wójtem a plebanem. Oskarżam dziś Pania! Oskarżam dziś Pana!/ Oskarżam dziś wójta, starostę, plebana!/ Potęga głupoty tak szybko nie zgaśnie/ Pogaństwo współczesne - oto Polska właśnie. Powiem szczerze, takie wycieczki w nasze czasy podobają mi się dużo mniej. Zostawmy to Kazikowi.

Żywiołak to zjawisko bardzo nietypowe, bardzo interesujące. Warto poznać ich muzykę, nawet jeśli określenia folk czy muzyka ludowa przyprawiają was o alergiczną wysypkę. Okazja będzie już niedługo, gdyż zespół w tym roku ma zadebiutować pełnowymiarowym albumem. [m]

Strona zespołu:
http://www.zywiolak.pl

5 maja 2008

Dick4Dick: Grey Album (Dickie Dreams Records/ Mystic, 2008)

Dwie płyty przychodzą mi na myśl, kiedy próbuję uporządkować wrażenia ze słuchania Grey Album: Lake And Flames The Car Is On Fire i Sierżant Pieprz. Pierwsza ze względu na oczywiste analogie: polski zespół nagrywa swoją drugą płytę dużym nakładem sił, tworząc dzieło zupełnie różne od debiutu, niesamowicie urozmaicone, wymykające się jednoznacznej klasyfikacji i – ambitne. Sierżant Pieprz pojawia się tu ze względu na formułę swego rodzaju concept-albumu, ale też na brzmienie i podejście do kompozycji. Zaskoczeni? Zaskoczę was jeszcze bardziej – Grey Album jest wyjątkowym hołdem dla muzyki lat 70. Wiem, dzieło Beatlesów powstało jeszcze w 60., ale bez wątpienia dało początek tym nurtom, które rozwinęły się właśnie w epoce dzieci kwiatów i cudu gospodarczego tow. Gierka Edwarda.

Dla wszystkich tych, którzy znają Dick4Dick wyłącznie z płyty Silver Ballads, Grey Album może być prawdziwym szokiem. Panowie całkowicie zrezygnowali z twardej elektroniki i samplingu. Wszystko zostało zagrane na prawdziwych instrumentach, dodatkowo standardowe instrumentarium rozszerzono o sekcję dętą i smyczki. Klawisze są, owszem, ale w najbardziej klasycznej postaci, np. często słychać organy Hammonda. Skąd te lata 70. u Dicków? Podejrzewam, że wzięły się z zuchwałej koncepcji zawarcia na jednym albumie jak największej liczby stylów i gatunków muzyki popularnej. A która epoka obfitowała w prawdziwą masę nowo powstających nurtów? Odpowiedź jest prosta. Dlatego na Grey Album mamy hard i glam rock, punk, pop, wczesne disco i nową falę, a nawet elementy gospel i jazzu! Wszystko to brzmi zaskakująco spójnie i... bardzo „krejzi”. Zespół musiał się świetnie bawić podczas tworzenia tego materiału i muszę przyznać, że ten nastrój się udziela. Na płycie mamy kilka naprawdę ognistych rokendrolowych wymiataczy (Another Dick, Melting Your Soul, Dick’s Back In Town), ale też odloty w kierunku muzyki hipisów (Hello I’m Dick, 23-sekundowa miniatura Nebraska, patetyczne Children Of God), wycieczki na taneczne parkiety (ach ta elektroniczna perkusja w The One And The Best!), w rejony glam rocka (I Know You Need My Rock’n’Roll) i klasycznej rockowej ballady w stylu Deep Purple (How Dare You). Co ważne, ta zabawa konwencjami nie jest tylko sztuką dla sztuki, Dickom udało się napisać kilka naprawdę fajnych piosenek. Ta moja najulubieńsza to Unfair - melodia po prostu zniewalająca! Nie sądziłem, że zespół kojarzony raczej z rubasznym humorem i mało wyrafinowanymi kompozycjami stać na tak subtelne (jednak to napisałem!) aranże, jak w Jesus (chór i orkiestrowy rozmach) czy Death In Warsaw (to pianino, chórki – ładne). Kompozycje aż kipią od pomysłów (w Ginie w przeciągu dwóch minut trzykrotnie zmienia się nastrój), a niektóre z nich robią spore wrażenie (rewelacyjne elektroniczne przejście w Dick’s Back In Town).

Grey Album to wariacka, błyskotliwa płyta. Parę rzeczy może drażnić (nadużywanie infantylnych wokali, tematyka piosenek – narcyzm!), ale przy tak wielkim rozmachu, z jakim została zrealizowana, nie ma to wielkiego znaczenia. Warto dodać, że obok albumu pojawią się autorskie teledyski oraz koncerty, na których panowie zawsze dają z siebie wszystko - i jeszcze więcej. Czy warto? Co za pytanie! [m]

Strona zespołu:
www.dick4dick.net

Hotel Kosmos: Wszystkie stare kobiety miasta (Kuka Records, 2008)

Kolejna polska gitarowa płyta. Tym razem mocno nasączona mrokiem, tajemnicą, poetycką wrażliwością. Zespół pochodzi z Torunia, nazwę wziął od kultowego ponoć hotelu istniejącego w tym mieście przez wiele lat. Płytę nagrano w równie słynnym studiu Mózg w Bydgoszczy, pod pieczą Grzegorza Kaźmierczaka, lidera Variete.

Osoba producenta jest w kontekście tej płyty kluczowa. Hotel Kosmos wyraźnie czerpie inspiracje z dorobku Variete. Ponadto wokalista i autor tekstów Hotelu, Rafał Skonieczny, jest podobnie jak Kaźmierczak poetą, póki co z jednym tomikiem wierszy na koncie. Wyszło na to, że najpierw będzie o tekstach. Są najbardziej dyskusyjną kwestią związaną z debiutem Hotelu Kosmos. Jak ktoś słusznie zauważył, to co dobrze wygląda w postaci wydrukowanego wiersza, niekoniecznie sprawdza się jako tekst piosenki. Liryki Skoniecznego operują dość ciekawymi metaforami, jednak nie zawsze są one zrozumiałe dla kogoś spoza grona bliskich znajomych autora (Płonie święty płonie Mikołaj na balkonie; Na rynku czuć kapustą; W ruinach starej poczekalni otworzyły się wszystkie rany). Jak widać z tych przykładów, teksty ocierają się o surrealizm. Wywołują lekki niepokój, jakbyśmy patrzyli cudzymi oczami na rzeczy, które na co dzień są poza zasięgiem naszego postrzegania. Zdarzają się naprawdę ciekawe frazy, jak: Nie kochaj mnie/ Maja pierwszego zwłaszcza/ Tego dnia włożę ci palec w serce. Albo: Jeśli masz coś do powiedzenia/ To wyjmij wpierw kurz ze swoich ust. Trudno jednoznacznie oceniać, czy jest to poezja wyższych lotów, czy prędzej grafomania, każdy powinien ocenić to sam. Zdecydowanie nie jest to poziom Świetlików, ale też Skonieczny nie jest tak doświadczonym poetą jak Marcin Świetlicki.

Muzykę łatwiej rozszyfrować. Kompozycje oparte na zdecydowanej sekcji, ładnie zgranych dialogach gitar i klawiszy, czasem kojarzących się z brzmieniem The Killers. Dominuje nastrój zamyślenia i kontemplacji, stąd utwory są dość długie i czasem nużące. Przerywa je kilka szybszych kompozycji, jak kojarząca się ze stylem Apteki Vera Magma, punkujące Idę idę idę, energetyczna (The Killers!) Piosenka północna. Najlepsze momenty: Niekochanie (bardzo fajny temat gitary), Płaszcz Prospera (riff jakby z The Cult plus „butelkowe” klawisze), Alkohole (noise’owe kakofonie i sprzężenia), Ona nie jest stąd (najbardziej przebojowy utwór w zestawie). Problem z tym albumem jest taki, że trudno go wysłuchać w całości z równie dużym zaangażowaniem. Monotonny wokal i jednorodne stylistycznie kompozycje męczą już w okolicy szóstego, siódmego kawałka. W mniejszych dawkach płyta wchodzi zdecydowanie lepiej. [m]

Strona zespołu:
www.hotelkosmos.pl

Elvis DeLuxe: Lazy (Get By Records, 2007)

Welcome to Sky Valley! To pierwsze, co przyszło mi do głowy, kiedy usłyszałem otwierający tę płytę riff. Myśli tej towarzyszył uśmiech, który rozszerzał się w miarę słuchania. Oto bowiem polski zespół w sposób niezwykle udany – choć całkowicie pozbawiony własnej inwencji – odkurza nieco już zapomniany gatunek zwany stoner rockiem, w jego najczystszej postaci, czyli Kyuss. Wszystko jest tu takie, jakie być powinno: armatnie salwy perkusji, nisko pełzający bas i znakomicie uzupełniające się gitary. Do tego (niezły) wokalista śpiewający z prawdziwym – no bullshit! - amerykańskim akcentem. O matko, umarłem i obudziłem się w niebiańskiej dolinie?

Elvis DeLuxe nie silą się na poprawianie klasyków, nie mieszają gatunków, nie dodają nic od siebie, po prostu grają dobrze znane riffy – i bardzo dobrze. Nie ma tu żadnych zaskoczeń, ale to nie przeszkadza w dobrej zabawie. Płyta rozpędza się znakomicie za sprawą Superorfeo, Extraterrestial Hideout Seeker (nawet tytuły trzymają klasę, ha! Nie jest to co prawda Supa Scoopa And Mighty Scoop, ale też nieźle), mknącego w szalonym tempie Perfect Ride i dla odmiany wlokącego się ociężale 27 (nie ma to jak dwie gitary w składzie). Za sprawą Sleep Brings No Relief przenosimy się nieco zbyt blisko ...And The Circus Leave Town naszych ulubieńców z Kyuss, na szczęście o plagiacie nie ma mowy. I tak coraz bliżej współczesności, bo For The Soul kojarzy się już z twórczością Queens Of The Stone Age. Po tym utworze adrenalina opada i robi się trochę nudno, ale dzięki The Mountain wszystko (w tym ciśnienie) wraca do normalnego - wysokiego - poziomu. Dawno nie smakowałem tak soczystego riffowego mięcha. Czysta przyjemność jumprezowego (z naciskiem na jump) przeboju. Josh Homme pewnie by nie pogardził taką kompozycją w swoim repertuarze. Finał jest znakomity, bo na koniec Between Heaven And Hell atakuje prawdziwą rzezią fuzzów, zgrzytów i innych brudów. Miodzio!

Nie pytajcie o teksty – jakieś tam pewnie są, ale po kiego się w nie zagłębiać? Wiadomo, że nie chodzi o jakieś głębokie przemyślenia czy niesienie dobrego słowa. Wokalista spełnia swoją rolę znakomicie, jego głos to piąty instrument. Jest dobrze. Ciężarówki mkną na południe wzniecając tumany kurzu. Welcome to Sky Valley! [m]


Strona zespołu: www.myspace.com/elvisdeluxe

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni