30 września 2008

Amuse Me mini-tour

29 września 2008

Renton gotów do drogi - jesienna trasa zaplanowana


Plan trasy przedstawia się następująco:

14. października, Wrocław – klub Łykend
15. października, Poznań – W Starym Kinie
16. października, Opole – MOK
17. października, Częstochowa – Tramwaj
25. października, Warszawa - Hydrozagadka (Rockowa Zbiórka Żywności)
06. listopada, Lublin - Tektura
07. listopada, Kraków - Studio
08. listopada, Zabrze - Wiatrak
09. listopada, Bielsko Biała - Rudeboy
13. listopada, Zielona Góra – Kawon
14. listopada, Łódź – Club Andy
23. listopada, Bydgoszcz – Estrada
25. listopada, Gdynia – Ucho
26. listopada, Olsztyn – Andergrant

26 września 2008

Elephant Stone: Elephant Stone EP (wyd. własne, 2008)

Ciekawe czy istnieje coś takiego jak archetyp licealnego (studenckiego) zespołu? Jakiś szablon zawierający podstawowe definicje i wzorce charakteryzujące działalność młodzieżowych bandów? Posługując się wyświechtanymi kliszami postaramy się podjąć próbę uchwycenia zjawiska. Za przykład niech posłuży debiutancka EP-ka częstochowskiego Elephant Stone.

- Członkowie zespołu najpewniej znają się jeszcze ze szkoły, z akademika, są dobrymi kumplami, swoje pierwsze doświadczenia muzyczne zdobywali grając na imprezach, w lokalnych domach kultury; umiejętności szlifując w garażu. Atmosfera na próbach pełna luzu i spontaniczności. Zgrzewka piwa, dziewczyny i ich przyjaciółki kołyszące się w takt muzyki, mnóstwo wygłupów, coverów i niekontrolowanej kakofonii.

- Po miesiącach tłuczenia kawałków Kultu, Nirvany i Pearl Jamu zespół jest na tyle ograny, by spróbować stworzyć coś autorskiego. Czyli znów piwo, czipsy, dziewczyny, a wokół muzyków zbiera się coraz większa grupa słuchaczy.

- Pojawiają się pierwsze recenzje: "Jesteście zajebiści!". Pierwsze lokalne koncerty są żywiołowe, nie szkodzi, że nie ma dobrego sprzętu, gitary nie stroją, z pieców wydobywa się wyłącznie dudnienie, a wokalu w ogóle nie słychać. Chodzi o energię. O autentyczność. I dziewczyny.

- W rozmowach coraz częściej zostają werbalizowane marzenia. Być znaną kapelą, szaleć w dobrym studiu. Tysiące głów spija słowa z mych ust...

- Pojawiają się pierwsze, dość amatorskie nagrania. Strona Myspace dzięki banerom zostaje zauważona. Rośnie krąg znajomych, trafiają się nagrody i wyróżnienia w licznych konkursach, w których zespół bierze udział.

- Na koncerty przychodzi coraz więcej osób, muzycy myślą o zmaterializowaniu nowych kawałków.

- Na studio zrzucają się wszyscy. Zespół, rodzina, bliższa i dalsza. Na światło dzienne wychodzi pierwsze małe wydawnictwo, będące wizytówką zespołu. Teraz można przypuścić atak na firmę fonograficzną.

- Na EPce wyłazi jeszcze brak umiejętności. Piosenki zagrane na cztery, dużo pojedynczych akordów i toporna łupanka perkusisty w refrenie. Wokaliście zdarzy się zwyczajnie zadrzeć, fałszując totalnie (Sygnały numery).

- Obowiązkowo tematyka damsko-męska. Ponieważ muzycy są młodzi i gniewni, dają upust swoim frustracjom w stylu wczesnego CKOD. Powstaje pełne pasji Stoisz u drzwi.

- Trafia się hicior, znakomity utwór, który dobrze wykorzystany staje się przepustką do wypłynięcia na szersze wody (dzięki Cztery zespół trafia na Off Festiwal)

- Ponieważ i tak na tym etapie głównym krytykiem są przyjaciółki zespołu, specjalnie dla nich wyciąga się to co najbardziej miodne w Różach Europy i pakuje do kawałka Nieosiągalne sny.

- Ktoś z kapeli wybiera się na koncert Happysad. Troszeczkę z zazdrości troszeczkę z inspiracji rodzą się Kolorowe bary.

- Próba stworzenia bardziej wyrafinowanej formy kończy się porażką. Za dużo bałaganu, zbyt wiele chaosu (Alergik).

- Jedna z internetowych recenzji kończy się konkluzją: Elephant Stone to zespół, który jeszcze nie jest pewien swojego kierunku. Typowy zespół juwenaliowy. Słuchając wydawnictwa nie można nic pewnego powiedzieć o przyszłości grupy. Może się wyrobi, skomponuje bardziej zapamiętywalne rzeczy. A może i nie. Na razie jest w tej samej lidze co Pornohagen. [avatar]

Strona zespołu: http://www.elephantstone.art.pl/

24 września 2008

Obserwator: Mjut

Pochodzą z Działdowa, nagrali dotychczas dwa dema. Grają muzykę, która znakomicie wpisuje się w konwencję uprawianą przez Myslovitz, Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach oraz (tu się pewnie narażę) Lenny Valentino.

Znakiem rozpoznawczym zespołu jest wokalista Patryk Kieniast. Pewnie ma dość porównań z Arturem Rojkiem, ale podobieństwa słychać często i wyraźnie. Białe łóżko jest tego dobitnym przykładem. Jednak to nie zarzut. Chłopak wie co ma zrobić z głosem. Potrafi przejmująco zaszeptać, nadać barwie cierpiętniczy wymiar, śpiewać rwącą, płaczliwą manierą, w ciekawy sposób zmienić tonację bądź wprowadzić melancholijny nastrój. Pełne pogłosów Mamo/ mamo/ mamo (W książce), efektowne wokalizy ozdabiające Do końca wszystkiego udowadniają, jak ważna dla muzyków jest płyta Uwaga! Jedzie tramwaj (na myspace jest koncertowa wersja utworu Do końca wszystkiego, szkoda, że zespół usunął wersję studyjną).

Zwracają uwagę teksty. Mamy tu gorzkie obserwacje socjologiczne (Zorientowani na sukces, Śmierć w telewizyjnym show), klasyczny motyw ucieczki we dwoje (Ulica) oraz oniryczne, abstrakcyjno-niepokojące historie. Cytat z mojego ulubionego utworu W książce: Przepraszam, że zgubiłem również tę wspaniałą książkę/ Nie było przecież i nie będzie nigdy takich książek/ Przepiszę znów piosenki w hołdzie swojej zwierzęcości/ I usprawiedliwionym w zupełności prawie jestem.

Muzyka wydaje się być w całości podporządkowana tekstom, jednak nie jest prostym dopełnieniem pracy wokalisty. W spokojniejszych utworach gitary mamroczą, plumkają, rozpływają się, wytwarzają ciekawe napięcie. W mocniejszych, energetycznych momentach perkusista uwija się, wygrywając połamany rytm, bas charkocze twardo, a akordy gitar zdają się chłostać słuchacza. To, co podoba mi się w tym młodym zespole, to fakt, że w każdym utworze coś się dzieje. Nie mam wrażenia pustki w przypadku gdy muzycy podają jedynie rytm wokaliście. Tu zdarzają się smaczki. Pojawia się pewien akord, efekt, który trwa kilka sekund, by już więcej nie powrócić, albo powraca w mocno przetworzonej wersji. Choć można by było na nim oprzeć cały utwór.

Mjut ma swój pomysł na muzykę i zdaje się, że realizuje go konsekwentnie. Jeśli pozbędzie się zauważalnych wpływów wspomnianych grup, ma szansę namieszać w światku melancholijnego grania. [avatar]

Strona zespołu: http://www.mjut.pl/

22 września 2008

Świeża alternatywna krew na żywo w Będzinie

3 października w Ośrodku Kultury w Będzinie (ul. Małachowskiego 43) odbędzie się mini-festiwal alternatywny.

Wystąpią: Kid A, Clin't Eastwood, London Type Smog, Don't Be A Poor Person. Każdy z zespołów prezentuje odmienne podejście do tematu alternative więc nie powinno być nudno.

Do posłuchania:

http://www.myspace.com/kidatheband
http://www.myspace.com/clinteastwoodtheband
http://www.myspace.com/dontbeapoorperson
http://www.myspace.com/londontypesmog

Sorry Boys idą w Polskę


Przebieg trasy poniżej:

-27 września 2008 - Mundo cafe, Minimax tour, Kielce
-02 października 2008 - Centrum Kulturalne, Łazy
-10 października 2008 - Swieto Wydzialu Politechniki, Warszawa
-15 października 2008 - WOW!, Warszawa
-24 października 2008 - Klub Alibi, Minimax tour, Radom
-25 października 2008 - Rockowa Zbiórka Zywnosci, klub Hydrozagadka, Warszawa
-30 października 2008 - Luka Klub, Minimax tour, Łódź
-08 listopada 2008 - Batory, Minimax tour, Chorzów
-21 listopada 2008 - Mundo Cafe, Minimax tour, Kielce

Reverox: The Unexpected (Revetunes, 2008)

Długo kazali nam czekać na tę debiutancką płytę. Ale warto było: zespół, który rok temu rozkręcał niejedną rockową antenę świetnym The Unexpected, a w tym roku fragment swojej piosenki użyczył reklamówce Heineken Open’er Festival – nie zawiódł. Ta płyta jest oddechem od buractwa, pozerstwa i szpanerstwa. To końska dawka energii i pozytywnych emocji. To muzyka, która nikogo nie uzdrowi, nikogo nie zbawi, ale znakomicie wpisuje się w rytm życia w mieście – szybki, nerwowy, chaotyczny. Przyznaję, że ostatnio poruszam się po mieście z Reveroksem w playerze i dobrze mi z tym (no i jeszcze żyję, to najważniejsze).

Wyjaśnijmy kwestię utworu tytułowego, który zapewne część z czytelników kojarzy w starszej, nieco bardziej heavy, wersji. Numer pojawił się nawet na paru listach przebojów, a zapewne wielu słuchaczy nie zdawało sobie nawet sprawy, że wykonuje go polski band. The Unexpected pełni honory gospodarza płyty i nic w tym dziwnego – kompozycja wciąż się broni niezwykle charakterystycznym motywem gitar. Zespół nieco zmienił kompozycję, dopasował ją do brzmienia płyty. Jest mniej przesterów, ale wciąż bardzo do przodu. Podobnie postąpiono z 70 – jest to piosenka, która chyba na zawsze pozostanie moją ulubioną jeśli chodzi o ten zespół. Znakomity refren, którego nie powstydziłyby się kapele pokroju China Drum, Serafin czy Nine Black Alps. Jasne, nie są to może nazwy z rockowego Olimpu, jednak dla niektórych są lub były na tyle ważne, by o nich pamiętać. Co mi się podoba w muzyce wymienionych grup, to to, że nie usiłują wciskać nachalnie swoich melodii, nie są na siłę przebojowe, modne, nie chcą błyszczeć w świetle fleszy. Grają swoją prostą muzykę, która niekoniecznie wpada w ucho od razu. Reverox podąża właśnie tym tropem. Znane od dawna nagrania początkowo ciągną całą płytę, ale z czasem swoją szansę dostają również inne, nowe utwory. Kapitalne jest zakończenie w postaci Fire In Your Ears (to właśnie ten kawałek znalazł się w radiowej reklamie Open’era). Prawdziwa eksplozja highlightów i rozbrajające zagrywki gitarzystów. No właśnie, w muzyce Reverox słychać dwóch gitarzystów. Znakomicie ze sobą współpracują, ale potrafią też odskoczyć na chwilę każdy w swoją stronę. Do moich ulubionych fragmentów zaliczyłbym też intensywny rytmicznie Bullshit, niesiony szorstką, ale ujmującą melodią Hide You (właśnie zdałem sobie sprawę, że to może nie 70 jest tym najlepszym nagraniem...), zawadiacki She’s Gonna Kill You, w którym fajnie wyeksponowano perkusję, a zwłaszcza mocno hałasujące blachy, wreszcie YYY, dobrze spełniający rolę wprowadzającego w klimat całej płyty openera.

Tych dwunastu kawałków słucha się naprawdę dobrze, tym bardziej, że zespołowi udało się uzyskać plastyczne, rockowe brzmienie. Nie za ostre, ale też z odpowiednią dawką brudu. Dodajmy do tego niezłego wokalistę i otrzymujemy płytę, która znakomicie potowarzyszy nam w sytuacjach wymagających energii i zdecydowania. Nie wierzycie, że można grać w Polsce rokendrola na światowym poziomie? Uwierzcie. Rekomendacja Don’t Panic. [m]

Strona zespołu:
http://www.myspace.com/reverox

Kasia i Wojtek: Kasia i Wojtek (S.P. Records, 2008)

Duet Kasia i Wojtek, czyli Kasia Sobczyk (wcześniej Los Trabantos) oraz Wojtek Jabłoński (Buldog, Kult) nagrali sobie swawolną płytę z małą pomocą Kultu. Małą? O przepraszam. Na płycie udziela się i Kazik Staszewski, i niemal cały skład Kultu. Może będę kontrowersyjny, ale udział starych wyjadaczy niemal całkowicie zabił tę płytę. Jasne, pomysł był świetny – dla fanów Kazika i Kultu czytelny sygnał, że tę płytę muszą kupić (a nie ukraść, internetowi złodzieje!). Szkoda tylko, że nie wypalił. Wygłupy starych facetów jakoś mnie nie kręcą. A to, co jest strasznie zabawne w studiu, w gronie znajomych, na płycie jest już tylko straszne. A czasami nawet wkurzające. Ale o tym dalej.

Na początku wszystko wydaje się całkiem w porządku. Myślałem nawet, że nie stało się źle, że mamy taki drugi Los Trabantos, tylko brzmiący lepiej, bardziej pro. Kasia Sobczyk śpiewa jak to ona, manierycznie, wulgarnie, szansonowo – taka młodsza wersja Renaty Przemyk. Jej teksty ocierają się o grafomanię, ale mają swój plugawy urok – zresztą to nic nowego dla kogoś, kto zna wspomnianych Los Trabantos. Z kolei Wojtek Jabłoński zadbał o przyzwoitą, w miarę ponadczasową oprawę muzyczną. I od tego momentu zaczynają się przegięcia. O ile zaproszenie sekcji dętej Kultu kilku nagraniom zrobiło całkiem dobrze (Rewolucja, Biegnę, Na stoliku), to już duety Kasi z Kazikiem Staszewskim wypadają karykaturalnie. Przegięli zwłaszcza w Innej piosence o miłości, która jest po prostu nową wersją znanych od dawna Rabatek. Wersją nic nie wnoszącą i pozbawioną świeżości. Po co? Inna sprawa, to robienie sobie jaj ze słuchacza. Mamy kilka piosenek, które w założeniu miały wprowadzić trochę inny nastrój, mniej rubaszny, bardziej romantyczny, zamyślony. Szczota czy Kolorowe pisma to do pewnego momentu całkiem ładne piosenki. Niestety w finale masakrują je głupawe odzywki, śmichy chichy i temu podobne bzdury, których nie spodziewałbym się po tak doświadczonych muzykach. Za dużo luzu było w tym studiu!

Żeby nie było, że nic mi się nie podoba. Biegnę ma fajny, „joggingowy” rytm i zabawny, wypełniony podwórkowymi rymami tekst. Lola całkiem przyjemnie kołysze i zaskakuje brzmieniowymi smaczkami (ładne klawisze). W Na stoliku wyraziste tąpnięcia basu ciekawie uzupełniają partie instrumentów dętych oraz arogancki wokal Kasi. Jeszcze rokendrolowa Głowa z życiowym tekstem, energicznymi gitarami i sprytnym nawiązaniem do „Kultowej” klasyki (oraz tej jeszcze starszej). Wreszcie patetyczna, hałaśliwa Rewolucja. To jasne punkty płyty, którą jednak zniszczyła zbyt wyluzowana atmosfera, brak dyscypliny i tak naprawdę pomysłu na to, jaka ma być właściwie ta płyta. Wyszła płyta dziwoląg, której nie sposób wysłuchać w całości bez uczucia głębokiej irytacji. [m]

Strona zespołu:
www.kasiaiwojtek.pl

18 września 2008

Las Vegas Parano: Las Vegas Parano (Box Music, 2008)

Wiele początkujących bandów powinno zazdrościć chłopakom z Las Vegas Parano. Debiut został nagrany w studiu Elektra pod doświadczonym okiem Adama Toczko - jednego z najlepszych producentów w Polsce zajmującego się cięższym graniem. Produkcję pierwszej jakości słychać w każdej sekundzie; krążek aż się prosi do odtwarzania przez dobry sprzęt. Z drugiej strony wydawcą płyty jest firma Box Music. Do gigantów fonograficznych nie należy, można się więc spodziewać, że grupa podpisując kontrakt nie dostała się w standartowe trybiki polskiego przemysłu rozrywkowego. Chociaż...

Na pierwszego singla wybrano utwór Ćma (W twoją stronę). Cóż, niezbyt to udany wybór. Można zgadywać czy to zespół chciał zaistnieć szerzej w mediach, czy wytwórnia zasugerowała nagranie kawałka „radio-friendly”. Otrzymaliśmy soft-rockową piosenkę, która (przy odpowiedniej promocji) trafiłaby w target wielbicieli Feela bądź Łez. Sympatycznie się jej słucha, przebojowa melodia, kobiecy wokal w tle i ogniskowy tekst o niczym: Bez słów, jak ćma/ Na linie stanąć i popatrzeć w dal/ By wiedzieć jak iść/ Wiedzieć jak w twoją stronę iść. Żeby być sprawiedliwym - to nie jest zły utwór, tylko zupełnie niereprezentatywny dla całości. Dlatego słuchając płyty od początku do końca kłuje w oczy swym rozmemłaniem.

Obszar zainteresowania zespołu leży w hardrockowej nawałnicy lat 70. Spokojnie, często pojawiające się na forach pejoratywne określenie "hardrocki" nie ma tu zastosowania. Słychać wyraźne inspiracje, jednak fascynacje są nawet zgrabnie przepuszczone przez współczesną wrażliwość i rozwiązania melodyczne. Dwie rzeczy zwracają uwagę. Chłopaki nie stronią od solówek gitarowych. Co drugi utwór okraszony jest mniej lub bardziej udaną. Tą w Bad Girl można zaliczyć do tych "ognistych" albo "masywnych".

LVP jest zespołem, który nie wyrósł z punk-rockowej tradycji, w twórczości zespołu nie znajdziemy ani grama akcentów post-punkowych, dance-punkowych, nowo-falowych czy gitarowego grania rodem z Wysp. O dziwo, ma to swój urok. Fajnie posłuchać dla odmiany muzyki mocno zakorzenionej w czasach eksplozji hard-rocka i bluesa. Poszczególne kawałki na płycie to swoista wycieczka w przeszłość. Refren Dangerous Jalousy zalatuje mi Purplami. W Gun (to jeden z jaśniejszych punktów płyty) pomieszano riff AC/DC z motoryką ZZ Top. Oczywiście nie mogło braknąć Doorsów – na zakończenie otrzymujemy W biały dzień.

Ktoś spyta: a Led Zeppelin? Proszę bardzo! Mamy wokalistę Marcina Nowaka. Ma charakterystyczną, jasną barwę głosu (co ciekawe, duża różnica między sposobem śpiewania po polsku i angielsku!). Czasem uchwyci manierę Perry'ego Farrella z Jane's Addiction, gdzieniegdzie mignie Ian Gillian, jednak najfajniejszy flow jest jak zajedzie Plantem w energetycznych kawałkach (Bad Girl, Love In Vain). Zespół próbuje sił także w innych stylistykach. Jeżeli weźmiemy kapelę grunge'ową i każemy jej zagrać półakustyczny set to wyjdzie Little Prince. Jeśli ktoś jest ciekawy, jak brzmiałyby Czerwone Gitary debiutujące w XXI wieku, to odpowiedź jest w postaci kawałka Czarny kwiat (choć w tym siedmiominutowym utworze jest miejsce i na Big Day, i na odrobinę psychodelii). Kompozycja Między snami sprawdziłaby się zarówno w repertuarze Scorpions, jak i 3 Doors Down. Pod koniec płyty do głosu dochodzą także „indie” patenty. Little Punk Girl oraz W biały dzień może z powodzeniem poradzić sobie w niezależnych rozgłośniach radiowych.

Dlaczego więc, skoro jest tak dobrze, to jest źle? Rozpisałem się o inspiracjach, rozłożyłem utwory na czynniki pierwsze, jednak w ogólnym rozrachunku nie mogę się do płyty przekonać. Wydaje mi się, że sprawę położyła zbyt sterylna produkcja. Owszem, wszystko brzmi pięknie, jednak brakuje mi tu kopa, energii, szaleństwa przynależnego debiutantom. Chłopaki często dokładają do pieca, jednak kaloryfery puste. Strasznie mi to brzmi zachowawczo, jakby podczas nagrań postawiono na czystość dźwięku, nie na autentyczność. Przykładem niech będzie In My Head, utwór-wizytówka zespołu. Bardziej domyślam się, że wokalista przeżywa i cierpi z powodu setek smutków. Kryształowa produkcja obnaża niedostatki aranżacyjne zespołu, obdziera z autentyczności na koszt wizji doświadczonego producenta. Paradoksalnie - debiutowi LVP pomogłoby bardziej garażowe studio nagrań. By sprawdzić moją tezę - sugeruję posłuchać dokonań grającego podobnie Phonebox. Bądź wybrać się na koncert Las Vegas Parano. [avatar]

Od [m]: A ja dodam tylko, że od zespołu, który nazwał się Las Vegas Parano, oczekuję dużo, dużo więcej szaleństwa:)

Strona zespołu: http://www.lasvegasparano.pl/

Koniec z Latem! Niech żyje Jesień! - trasa Muzyki Końca Lata

Muzyka Końca Lata wyrusza w trasę promującą jesień! Oto jej trajektoria, wzorowana na spadających liściach klonowych.

23.09 - Jadłodajnia Filozoficzna w Warszawie
26.09 - Dujer, Mińsk Mazowiecki + Maki i Chłopaki
27.09 - Magazyn GS, Mogilno
17.10 - PopArt, Łomża
15.11 - Pub Sarmata, Olsztyn
16.11 - Papryka, Sopot
22.11 - Kawiarnia Naukowa, Kraków
23.11 - MDK, Koziegłowy
6.12 - Magnat, Gorzów

W trakcie koncertów będzie można usłyszeć piosenki z dwóch wydanych już albumów i płyty zapowiadanej na wiosnę 2008.

I jak zwykle omijają Górny Śląsk. Faaaajnie.

Miloopa: Unicode (Rockers Publishing, 2008)

Unicode z pewnością nie będzie płytą roku nurtu electro. Zbyt wiele na niej klisz, za dużo rutyny, by olśnić i oczarować doświadczonego słuchacza. Doświadczony słuchacz zaczyna od wyliczania na palcach motywów i brzmień zaczerpniętych z innych płyt. To mocno przeszkadza, bo przecież Unicode to jednocześnie bardzo solidnie wyprodukowany kawał profesjonalnie zagranej muzyki. Muzyki z pogranicza drum’n’bassu, electro, trip-hopu i nu-jazzu.

Mój problem z Unicode zawiera się w dwóch słowach: Breakbeat Era. Płyta wydana prawie dziesięć lat temu, raczej zapomniana, choć z pewnością dorównująca dokonaniom Massive Attack czy Tricky’ego z drugiej połowy lat 90. Nad drugą płytą wrocławskiej Miloopy nieustannie unosi się duch Ronniego Size’a. Świadomie czy nie, Unicode dość mocno przypomina Ultra Obscene w warstwie brzmieniowej (specyficzne basy i połamany rytm perkusji), a także – choć w tym przypadku już rzadziej – wokali Natalii Lubrano. Oczywiście muzyka Miloopy jest zdecydowanie mniej radykalna. Jest propozycją nie do odrzucenia dla osób ceniących eleganckie kompozycje z głębokim „dołem” (który udźwignie ich drogi sprzęt audio nie zniekształcając dźwięku) i jazzowym smaczkiem dokładnie wycyzelowanych partii trąbki. Żeby nie było wątpliwości – nie posądzam Miloopy o zbytnią „inspirację” – być może nawet tamtej płyty nie słyszeli. Mój zarzut dotyczy raczej pewnych schematów, które np. w muzyce triphopowej były wykorzystywane już 15 lat temu. Wszystko jest okej, jeśli podchodzimy do Unicode z tą świadomością – gorzej gdy ktoś uważa, że ma do czynienia z czymś nowoczesnym i nowatorskim.

Wszystkie te rozważania nie dotyczą jednak samego zespołu, który stworzył całkiem sugestywną dawkę gęstej od basów klubowej muzyki. Prym wiedzie wokalistka, która ma ciekawą barwę głosu i posługuje się nienaganną angielszczyzną. Kompozycje, choć brzmiące bardzo technicznie, cyfrowo wręcz, najczęściej powstały przy użyciu żywych instrumentów, nawet tak nietypowych jak aborygeńskie didgeridoo, które wydaje dźwięki po prostu kosmiczne. Do tego precyzyjna gra sekcji i pojawiające się często-gęsto wstawki rapowane – to wszystko sprawia, że efekt może nie powala, ale na pewno powoduje lekkie ugięcie kolan. Tak jest w świetnym, agresywnym Boomerze i jeszcze lepszym Flashback (towarzyszące mu uczucie deja vu jest jednak dojmujące). Na płycie spotykamy też utwory o bardziej wyluzowanym klimacie. Na przykład pulsujący dubowo Shopping Mall Soldiers. Albo Spoken, który w drugiej części zabiera słuchacza na funkowo-roztańczoną dyskotekę. Atmosfera niepokoju, trochę przypominająca tę z Karmacoma Massive Attack, udziela się podczas słuchania About Love. Płytę zamykają dwa instrumentalne nagrania, które choć świetnie zagrane, przypominają pięknie opakowane nic. Co z tego, że w Fjordzie pojawia się śliczny temat wiolonczeli, skoro całe nagranie sprawia wrażenie niedokończonego, szkicu zaledwie. Kończąc płytę pozostawia uczucie niespełnienia i braku przysłowiowej kropki nad i.

Podsumowując moje przydługie wywody: Unicode to solidna płyta ze średniej półki. Przy pierwszym kontakcie robi duże wrażenie za sprawą doskonałej produkcji i znakomitych umiejętności muzyczno-wokalnych, jednak przy dłuższym odsłania niestety wyzierającą z utworów pustkę. Brak haczyka, który sprawi, że będzie się chciało wracać do tej muzyki jak najczęściej. [m]

Strona zespołu:
www.miloopa.com/

17 września 2008

Jesteśmy na Myspace!

Od pewnego czasu Don't Panic ma swoją faktorię na Dzikim Zachodzie majspejsa. Nie jest to miejsce, w którym będą powielane teksty z bloga, to raczej taka mała zajawka i przede wszystkim miejsce, gdzie można łatwo nawiązać z nami kontakt. Tak więc artyści - dodawajcie się do znajomych, wysyłajcie informacje o swoich nowych piosenkach i planowanych koncertach. Nasz majspejs jest dla Was!

Sprawdź: www.myspace.com/wearefrompoland

15 września 2008

Obserwator: Soniamiki

Wchodząc na stronę myspace widzimy fajny awatar artystki – cień dziewczynki z gitarą (szkoda tylko, że layout jest różowy). Od razu zaciekawia, w końcu w polskiej muzyce rozrywkowej jest ciągły deficyt grająco-śpiewających dziewczyn. Nie wiem, czego się spodziewałem puszczając pierwszy kawałek. Następczyni Edyty Bartosiewicz? Imitacji Sheryl Crow? Nieważne – trop okazał się całkowicie mylny.

Informacje o artystce są skąpe. Dziewczynka nazywa się (chyba) Zosia Mikucka i w zaprezentowanych utworach zagrała na wszystkich instrumentach sama. Przy czym echa gitary akustycznej można usłyszeć w kawałku MA PA oraz fragmentarycznie w Move Your Eyes. Podstawowym orężem artystki jest laptop i dźwięki z jego pomocą generowane. Dostajemy cztery ciepłe popowe utwory podlane gęsto elektroniką. Słychać domową produkcję (choć nagrania się bardzo dobrej jakości), arsenał zastosowanych środków nie jest wielki i czasem nie do końca trafiony. W MA PIE pojawia się w pewnej chwili szybszy beat pasujący ni w pięć ni w dziesięć do tempa piosenki.

Mniejsza o stronę muzyczną. Najważniejszy jest głos. Trochę szlifu, ogłady a doczekamy się kolejnej polskiej wokalistki obdarzonej ponadprzeciętną barwą. Dołożymy do tego lekkość układania zapamiętywanych melodii (to pop, ale z gatunku tego ambitniejszego). Tort ma zajawki na przebój, Wiem Nie można bez zgrzytów postawić obok tegorocznych electopopowych propozycji FlyKKiler, Loco Star i Oszibarack. Fajnie, że równie dobrze śpiewa po polsku, jak i po angielsku; nawet w obrębie jednej piosenki (Tort).

Pozwolę sobie na emocje: Szefowie klubów! Zaproście dziewczę na koncerty, niech nabierze wprawy i charakteru. Producenci! Wpuście ją do studia, niech zrealizuje swe wizje dysponując lepszym sprzętem. Wydawcy! Spójrzcie na nią :) [avatar]

Strona artystki: Myspace

Od [m]: Z dobrze poinformowanego źródła wiem, że Sonięmiki słucha i poleca Karotka:)

12 września 2008

We Are From Poland Vol. 4 (Don't Panic Publishing, 2008)

Don't Panic We Are From Poland przedstawia czwartą odsłonę kompilacji We Are From Poland:

CD1:

1. Max Weber: We Don't Spy / Max Weber EP
2. Snowman: Lazy / Lazy LP / Zapowiedź debiutanckiej płyty
3. Plug&Play: Pogo Dancer / demo
4. Kolorofon: Zapałki / premaster / Zapowiedź debiutanckiej płyty
5. Anka Ujma: Oaken Boy / demo
6. Orchid: Wicked Game / demo / Cover jednej z najpiękniejszych piosenek świata - autorstwa Chrisa Isaaka
7. Kiev Office: Fallen In Love / demo
8. Stop Mi!: Kod kreskowy miłości /Kod kreskowy miłości EP
9. White Rabbit's Trip: Our Planet Is Alright/ Holes In The Sky EP
10. Amuse Me: Wash It Up/ mini-LP lub EP - tytuł jeszcze nieznany / Zapowiedź debiutanckiej płyty
11. Kyst: Cover Up / Tar EP
12. Kucz&Kulka: Sleep Walk / Sleep Walk LP / Zapowiedź wspólnego albumu Konrada Kucza (Futro) i Gabrieli Kulki



CD2:

13. Betty Be: Dziewczyna w cekinach / demo
14. Ziemianie: Loco / demo
15. Mass Kotki: Mój chłopak / Miau miau miau LP / Bonus track z ostatniej płyty duetu
16. Monday Rebels: Getaway Car / No Gifts For Free EP
17. The Washing Machine: Burn Your Broken Heart / Burn Your Broken Heart EP
18. BiFF: Jesienne drzewa / LP - tytuł jeszcze nieznany / Zapowiedź debiutanckiej płyty
19. Zakręt: Wszystkie złe słowa / Wszystkie złe słowa SP / Najnowszy singiel zespołu
20. Perspecto: Adrenalin / Unisono Dissonance EP
21. Sorry Boys: Chance / demo
22. More Than Three: Don't Ask Me To Smile Anymore / Octoberclock EP
23. Time To Express: Robot / LP - tytuł jeszcze nieznany / Zapowiedź debiutanckiej płyty
24. tres.b: I Shula / Scylla And Harybdis LP

Legenda: nazwa i tytuł / źródło utworu / uwagi
------------------------------

Pobierz/ Download

CD1: pobierz

CD2: pobierz

------------------------------

Waga: ~85 MB x 2. Booklet znajduje się w paczce nr 2

[Update 16 września]

Bonus track!


Zespół Stop Mi! już po premierze Vol. 4 nadesłał kolejną (trzecią już!) wersję swojej piosenki Kod kreskowy miłości. Wersja jest znacząco inna (pojawia się trochę nowych dźwięków, inaczej brzmi wokal, trochę poprawiono brzmienie sekcji), więc kto ma ochotę ją sprawdzić, niech skorzysta z linku poniżej. Utwór został opisany jako bonus track z numerem 25. Zapraszam do pobierania!


http://sharebee.com/62a08974



Nota prawna: Wszystkie utwory na kompilacji są legalne i zostały na niej zamieszczone za zgodą artystów. Utwory muzyczne oraz grafiki podlegają ochronie praw autorskich. Kompilacja może być rozpowszechniana wyłącznie za podaniem źródła, czyli adresu blogu. Sprzedaż kompilacji lub pojedynczych utworów zabroniona.

11 września 2008

Obserwator: Ziemianie

Panowie ustalili jak mają wyglądać, kupili w pobliskiej galerii handlowej uniformy, koleżanka zrobiła im kilka zdjęć i już. Mają zespół. To fragment „oficjalnej biografii” tria Ziemianie. Tak jak ona, ich muzyka ma charakter ironiczno-narcystyczny (i dlatego też postanowiłem zilustrować tekst właśnie tym zdjęciem, o wdzięcznym tytule Toi Toi boys). Od ciebie, czytelniku, zależy, czy usłyszysz w niej więcej ironii i zgrywy, czy też doskonałego samouwielbienia.

Dwie piosenki. Niedużo, ale wystarczyło, żeby zwrócić na Ziemian uwagę. Reprezentują praktycznie nieistniejący w Polsce (może z wyjątkiem Popo) nurt alternatywnego disco, wzorowany na Hot Chip czy MGMT. Wiadomo, o co chodzi: miękkie, męskie wokale (nie w sensie: samcze), dużo tanecznej elektroniki, odrobina rockowych riffów, a całość wpuszczona w mięsisty parkietowy bit. Posłuchajcie świetnego, roztańczonego utworu Białe mydełka (tytuł zapewne nieprzypadkowy, o tekstach za chwilę). Wyrazisty, wulgarny wręcz syntetyczny rytm, wysmakowane wstawki gitar, dopracowane harmonie wokalne (chórek! chórek!) i wreszcie dość agresywny elektroniczny finał, dający wyraźnie do zrozumienia, że Ziemianie nie są kolegami pana Stachurskiego. Numer dwa – Loco – nosi już bardziej rockowe znamiona. Opleciony gitarowymi riffami kołyszący rytm i bezwzględnie szarpiący za uszy, parkietowy refren, i znowu kapitalnie zaaranżowane wokale panów o ksywkach Tom i Chec. Trzeba przyznać, że te kompozycje, jak na muzykę lekką i przyjemną, są całkiem złożone i wcale nie tak oczywiste, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut ucha. Słychać, że zespół wie, jaki efekt chce osiągnąć (piosenki do tańca dla muzycznych erudytów?)

No i teksty. Fajna sprawa, bo po polsku i niegłupie. Bardzo za to ironiczne, wręcz zgryźliwe, współczesne, opisujące to, co wszyscy dobrze znamy. Tylko że tak niewielu autorów tekstów potrafi pisać o tym dobre piosenki. W Białych mydełkach mamy obrazek panienki rozpaczliwie poszukującej po dyskotekach tego jedynego. Krótkie znajomości na jedną noc, rozczarowanie i kolejny „ten jedyny”, i kolejna noc. Wczorajszy dzień nie skończył się/ Tak banalnie, żeby iść spać/ Wydaje się, że teraz wiesz/ Tak naturalnie/ Czy to ten/ Najpierw był dens/ Potem był test/ Nie myl seksu z miłością/ Pocałuj się! Loco opowiada o bliskiej nam wszystkim (z różnych względów) blogo-czato-sferze, w której rodzą się i giną bohaterowie wirtualnej rzeczywistości. Wiem, że będę cierpiał/ Świat nigdy o mnie nie usłyszy/ Pomimo to na majspejsie/ Mam wyjebane w kosmos zdjęcie – ilu z nas (muzyków, twórców wszelkiej maści, krytykantów, recenzentów) miewa takie myśli? Oglądam na youtubie film/ Youtube mnie lubi, jestem w nim. Tekst prowokacyjny, ale jakże prawdziwy (czyżby własne doświadczenia?).

Ziemianie to zespół zmyślnie łączący wpadającą w ucho melodię z inteligentną prowokacją i zdrową ironią tekstów. Na dyskoteki nie chodzę, ale więcej piosenek chętnie posłucham. [m]

Strona zespołu:
http://www.myspace.com/ziemianie

The Washing Machine: Burn Your Broken Heart EP (wyd. własne, 2008)

Zespół pochodzący z Poddębic wydał niedawno oficjalnie pierwszą EP-kę, którą dołącza do grona kilku kapel grających miękką odmianę altrocka. Mam tu na myśli Vixo i Saluminesię, a spośród wykonawców po debiucie płytowym Renton i Out Of Tune. Osobiście stwierdziłem ten fakt z pewnym rozczarowaniem, gdyż dwa utwory, które znałem wcześniej (Wilson był na We Are From Poland Vol.2), sugerowały, że zespół interesuje muzyka melodyjna, owszem, ale niepozbawiona zadziorności i surowej energii.

Tymczasem trzy piosenki z Burn Your Broken Heart brzmią bardzo gładko, popowo. Nie znaczy to, że są złe, wręcz przeciwne, dwie z nich to murowane przeboje. Numer tytułowy czaruje połączeniem melancholii i tanecznego rytmu. Zgrabnie poprowadzona linia wokalu natychmiast zaczepia się w głowie. Przestrzeni dodają subtelne, dreampopowe partie gitary płynące gdzieś w tle. Jest dobrze. Także You Don’t Know to chwytliwy numer – tym razem bardziej zadziorny, z ostrzejszą gitarą i stylowym mostkiem. Refren na miarę pierwszego miejsca listy przebojów niewielkiej rozgłośni. Szkoda tylko, że wokal taki mało charakterny. Najmniej udany jest utwór These Days. Niby wszystko jest w porządku, jest melodia, dobre wykonawstwo, ale kuleje mało wyrazisty refren. Co mi się jeszcze nie podoba w piosenkach TWM? Próby grania solówek, które wypadają – delikatnie mówiąc – przeciętnie. Bez żadnej straty można by z nich całkowicie zrezygnować. A co się podoba? Łatwość wyszukiwania melodii (czasem co prawda dość wtórnych), poprawna angielszczyzna wokalisty i staranne, dopracowane aranże. Na pytanie czy to wystarczy, aby polubić ten zespół, musicie odpowiedzieć sobie sami – najlepiej słuchając udostępnionej na majspejsie EP-ki.żmś

Strona zespołu:
http://www.myspace.com/washingband

9 września 2008

Budyń: Baset (Polskie Radio Szczecin, 2008)

Pierwsze wrażenia z odsłuchu płyty przynoszą rewelacje! Szalony Budyń zmężniał i wydoroślał. Płyty Pogodno to wybuchowa mieszanka stylów i konwencji. Utrzymane w duchu Franka Zappy skrzą się od pomysłów, żartu, pastiszu, psychodelii i łamaniu granic gatunkowych. Solowy debiut Budynia Kilof, mimo że powstał w większości na komputerze, również gryzł łobuzersko, dzięki surowości i pyskówkom i abstrakcyjnych tekstom Jacka Szymkiewicza (czyli Budynia właśnie). Na Basecie powiązań z przeszłością jest niewiele.

Wydawnictwo brzmi cudnie. Nagrane w studiu Maćka Cieślaka (Ścianka) czaruje selektywnym brzmieniem i soczystością. Budynia w sesji wsparli Sprawcy Rzepaku (na koncertach występują jako Budyń i Sprawcy Rzepaku), czyli puzonista/tubista Darek Sprawka oraz perkusistka Ola Rzepka. Swoje trzy grosze dodali także Jarek Kozłowski i Michał Biela. Tym razem nie ma zabawy gatunkami i totalnej hybrydyzacji stylów – artyści biorąc na tapetę dany temat, twórczo go poszerzają.

Typowo rock’n’rollowego szaleństwa jest niewiele. Billy oraz Tak i nie to rozbuchane, klasyczne czadziory, które w kontekście całej płyty robią jednak najmniejsze wrażenie. Na płycie dominuje melancholia. Na pierwszy plan wychodzą akustyczne dźwięki, gitarowe plumkania oraz jazzowe inklinacje (Budnowe). Czasami w postaci nieco obłędnego walczyka (Poli) bądź tanga (ph07). Przestrzeni co i rusz dodają wprawnie wprowadzone dźwięki akordeonu, harmonijki, trąbki i saksofonu (popis tego instrumentu odnajdziemy w Chciałem pomyśleć o kolejności). Bardzo fajnie wyszedł Inst, który brzmi niemal jak klubowo-lounge’owa kompozycja za sprawą nerwowej, zapętlonej linii kontrabasu. Nawet proste piosenki oparte na gitarze akustycznej mają wiele uroku (Owoce). Nie mam oporów, by większość utworów z tej płyty postawić obok dokonań artystów, którzy podobnie z powodzeniem łączą jazz z rockiem – Voo Voo, Raz Dwa Trzy. A saksofon przywołuje dalekie skojarzenia z dokonaniami Morphine.

Budyń na Basecie smęci, ale nie dziadzieje. Potrafi ugryźć i pokazać pazurki. Nie wiem czy to dzięki osobie pana Cieślaka - w Obrazku w akustyczne granie ze zgrzytem wchodzą sprzężenia i gitarowe kakofonie rodem z Sonic Youth. Charakterystyczną psychodelią cechuje się także Poli oraz ph07. Skrzypi i trzeszczy aż miło!

Szymkiewicz na płytach macierzystej grupy dał się poznać jako spec od abstrakcyjnych teksów, pełnych niecodziennych zestawień i sformułowań. Nie inaczej jest tym razem, chociaż w porównaniu do Kilofa teksty... są o czymś. Nie uświadczymy tu typowej Budyniowej tyrady słownej; teksty są pełne ciepła i liryzmu. Czy ktoś wcześniej powiedział subtelniej, czym są piosenki? Piosenki są też jak rośliny/ Mogą być jak kwiaty cięte albo jak drzewo/ Które zapuszcza korzenie w Twojej głowie. Co musi się kryć w umyśle artysty, który pisze tekst Dzisiaj/ Przez Ciebie pierwszy raz pomyślałem/ By kupić maść na porost włosów? Albo proszę, oryginalne wyznanie miłosne: Jesteś moją przed i po strażniczką słów/ Proszę nie rozglądaj się po sieci/ Kiedy czekasz. Nawet wulgarny i przaśny tekst Tak i nie zawiera trafne spostrzeżenia socjologiczne.

Ciekawą płytę zmajstrował Budyń. Na pierwszy rzut oka zaskakującą w kontekście dotychczasowej twórczości; z upływem czasu przekonujemy się, że tego można było się spodziewać po muzyku. Zwrot w kierunku przystępniejszych, bardziej refleksyjnych skrzących się pomysłami utworów, powoduje, że płyta wciąga z kolejnym przesłuchaniem. Choć pod koniec napięcie siada i doświadczyć można lekkiego znużenia. [avatar]

Strona artysty: http://www.myspace.com/budynsolo

8 września 2008

Nieustająca koncentracja - rozmowa z New York Crasnals

- Tego lata zagraliście na dwóch dużych festiwalach: na Open’erze w Gdyni i Offie w Mysłowicach. Czy możecie je porównać?

Michał (perkusja): – W Mysłowicach grało nam się lepiej. Nie wiem z czego to wynika, może z tego, że to był ten drugi występ na tak dużej imprezie, także pewnie dlatego, że na Open’erze graliśmy w nieoryginalnym składzie – mieliśmy zastępstwo na basie.

Jacek (gitara, głos): - Open’er był dla nas wielkim skokiem, z małych scen klubowych na wielką festiwalową. W Mysłowicach już wiedzieliśmy jak się technicznie przygotować do występu na dużej scenie, nie było takiego szoku.

Marcin (bas): - Na Offie była bardzo dobra organizacja jeśli chodzi o stronę techniczną, fachowców na scenie, którzy byli bardzo pomocni i uczynni. Pod względem brzmienia i przyjemności grania było świetnie.

- A publiczność? Ta „offowa” różniła się czymś od tej z Gdyni?

Michał: - Wydaje mi się, że na Offie publiczność jest bardziej zorientowana na muzykę alternatywną, gitarową, trudną. Na Open’erze było jednak więcej osób przypadkowych, które niekoniecznie przyjechały słuchać takiej muzyki, jaką my gramy.

Jacek: - Tutaj poziom występujących zespołów jest dość wyrównany, bardzo konkretny. Jeśli chodzi o znajomość naszej muzyki, wydaje mi się, że w Mysłowicach była bardziej żywiołowa reakcja. Na Open’erze graliśmy w atmosferze pikniku.

- Po występie na dużej scenie graliście w namiocie Myspace. To był dość dziwny koncert, w strugach deszczu, z publicznością, która schroniła się pod namiotem i otoczyła was ciasnym wianuszkiem.

Michał: - Ten koncert na pewno będziemy długo wspominać, tak samo pewnie jak te osoby, które się na niego załapały. Pierwszy raz graliśmy w takich warunkach, to było doświadczenie, które skojarzyło się nam z naszymi pierwszymi krokami: w małych klubach, z publicznością tuż obok zespołu. Taka zresztą była idea tej sceny, coś w rodzaju jam session. Gościnnie zagrał z nami Maciek Kozłowski z 10000 Szelek. Zagraliśmy kilka regularnych utworów, ale w nieco zmienionych wersjach, a w końcówce było trochę improwizowania.

Jacek: - Kilka osób, które widziały nas gdzie indziej, stwierdziło, że był to nasz najlepszy koncert.

Marcin: - Improwizowane było też samo rozstawienie się, szybko się zainstalowaliśmy, nie było żadnej próby dźwięku, od razu zagraliśmy grać – to było bardzo spontaniczne. Ja w pewnym momencie zacząłem się bać o Maćka, który stał z boku i kapało mu na pół pieca. Zastanawiałem się, czy ten koncert nie stanie się nagle dość wybuchowy, elektryzujący:)

- Wyjaśnijmy ostatecznie genezę nazwy New York Crasnals.

Jacek: - My sami jeszcze tej genezy nie wymyśliliśmy. Ta nazwa jest gierką słowną, według mnie nawiązuje do fali nowojorskich zespołów punkowo-nowofalowych. Mieliśmy już różne kaprysy, żeby ją zmienić, ale póki co została.

Michał: - Ja do tej pory jestem przeciwko tej nazwie.

Jacek: - Podoba mi się ten cały proces dopisywania ideologii do nazwy, która tak naprawdę nie ma nic poza formą.

Marcin: - Zabawa formą, trochę w stylu Franka Zappy, który miał bardzo dziwne tytuły utworów. To były takie zbitki słów, które fajnie brzmiały i wyglądały na okładce.

Michał: - Mogę zdradzić, że na nowej płycie tytuły utworów będą takimi absurdalnymi, ciekawymi zestawieniami formalnymi. Nie będą wchodzić w żadną relację z treścią utworów. Nie próbujemy tworzyć żadnej ideologii.

- Pomówmy o waszej debiutanckiej płycie. Dla wielu słuchaczy była sporym zaskoczeniem, ponieważ kojarzono was z „nowojorskim brzmieniem”, czytaj Interpol.

Jacek: - Zastanawiające jest to, że ludzie bardzo często zestawiają ze sobą inspirację i twórczość. To, że słuchamy, inspirujemy się Interpolem czy Joy Division, nie oznacza wcale, że gramy jak Interpol i Joy Division.

Michał: - Ale prawda jest też taka, że nasze początki nawiązywały do bardziej piosenkowych struktur i to mogło nasuwać skojarzenia z tymi zespołami. Choćby nasza pierwsza EP-ka, która była bardzo piosenkowa.

- Te dłuższe formy muzyczne, które dominują na Faces And Noises We Can Make to wynik starannego zaplanowania czy może improwizacji, spontanu podczas sesji?

Michał: - Do studia weszliśmy przygotowani do ostatniej nuty. Utwory były ograne, zaaranżowane, wymyślone od początku do końca przed rozpoczęciem sesji nagraniowej.

Marcin: - Chciałbym jeszcze nawiązać do inspiracji w naszej muzyce. Ktoś napisał o tej płycie, że nie słyszy na niej Interpolu, tylko raczej fascynację sceną chicagowską, zespołami mniej znanymi, jak Medications czy Karate.

Jacek: - Słuchamy bardzo różnej muzyki. Ja na przykład lubię scenę nowojorską, ale zupełnie inną od tego, z czym jest kojarzona. Chociażby Mice Parade czy zespoły z FatCat Records. To muzyka bardziej elektroniczna, echa post rocka – tak naprawdę nie wiem, jak to określić pod względem gatunkowym. Muzyka bardzo minimalistyczna.


- Ja jeszcze na chwilę wrócę do waszej płyty. Brzmi bardzo dojrzale, nie ma na niej zbędnego dźwięku. Na ile wynikło to z waszego doświadczenia, a na ile ktoś wam pomógł podczas nagrywania?

Jacek: - Materiał mieliśmy bardzo dobrze przygotowany, ponieważ istnieje już ponad trzy lata. W studiu spędziliśmy cztery dni, byliśmy świadomi tego, co chcemy osiągnąć.

Marcin: - Mieliśmy bardzo dobre warunki. Płytę rejestrował nasz dobry znajomy Marcin Prusiewicz z Green Studio, z którym współpracujemy od czasu naszych demówek, podczas nagrywania panowała luźna atmosfera - to wpłynęło na jakość efektu końcowego.

Jacek: - W studiu panowała miła atmosfera twórczego fermentu, ponieważ producent często dość emocjonalnie reagował na nasze nieakademickie podejście do niektórych dźwięków i brzmień.

- W utworze Shoes jest taki fragment w końcówce, kiedy zaczynacie grać – nazwijmy to po imieniu – taneczny motyw.

Jacek: - Mnie bardzo cieszy różnorodność w muzyce, tak zresztą wygląda moje życie; są momenty wesołe, po czym następuje załamanie. To zdaje się też przekładać na muzykę.

Michał: - Ten fragment, o którym mówisz, to taki nasz żarcik, funkcjonuje raczej na zasadzie cytatu niż kierunku, w którym chcielibyśmy pójść.

- Liczyłem na to, że na koncercie trochę ten motyw rozwiniecie.

Michał: - My rozumujemy trochę inaczej. Nie chodzi o to, żeby wprawić w trans jednorodnym rytmem, chcemy utrzymać słuchacza w nieustannej koncentracji, musi być cały czas czujny, gotowy na jakąś zmianę. Nie jesteśmy Mogwaiem!

Marcin: - Na naszych ulubionych płytach są utwory, które trwają osiem minut i jest w nich fragment, na który trzeba czekać sześć i pół minuty, i jest zagrany tylko raz – jeśli ten fragment wciągnie, chce się tego utworu słuchać kolejny raz.

- Wróćmy do muzyki, której słuchacie. Ulubieni artyści...

Michał: - Z nowszych zespołów The Rapture. Słucham głównie muzyki zza oceanu. Z dawnych czasów Talking Heads, Velvet Underground. Oprócz tego bardziej eksperymentalne dźwięki, typu Holy Fuck, Battles. Ale też np. francuski zespół Ulan Bator, który jest słabo znany w Polsce, zahaczający o post rocka, ale z zachowaniem wokali i pięknych melodii.

Jacek: - Four Tet i Fridge, Mice Parade, The Album Leaf. Lubię też jazz.

Marcin: - Michał wymienił kilka naszych wspólnych ulubionych zespołów. Dodam Trail Of Dead, At The Drive-In, Mars Volta, scena waszyngtońska, Shellac. I oczywiście klasyka, jak The Beatles, Miles Davies, King Crimson. No i Tool...

Jacek: - Nie można też pominąć ważnego wzoru do naśladowania, jakim jest dla nas Radiohead. Nie chodzi tu o samą muzykę, ale o sposób progresji, rozwoju zespołu, ciągłych poszukiwań, kreatywności.

- Słuchacie polskiej muzyki? Coś wam wpadło w ucho?

Michał: - Jest wiele zespołów, z którymi mamy kontakt i lubimy ich słuchać, jak choćby California Stories Uncovered, Hatifnats, Organizm, George Dorn Screams. Z Krakowa zespoły Tele i 10000 Szelek.

Marcin: - Plum, nasi dobrzy znajomi, Houdini i Kristen, którzy wznowili działalność koncertową.

Jacek: - Z zespołów, które pojawiły się na Offie wymienię Baabę, Pink Freud, Shofar.

- Jacek, studiujesz w Szwecji. To chyba nieco utrudnia działalność zespołu?

Jacek: - Jeżeli tylko znajduję czas i możliwości finansowe, staram się przyjeżdżać do Krakowa – dopóki są tanie połączenia lotnicze. Poza tym komponuję na miejscu w Szwecji i wysyłam materiał chłopakom przez Internet. Dochodziło już do takich skrajnych incydentów jak próby przez Skype’a.

- Czy jest szansa, że twoja znajomość tamtego rynku muzycznego przełoży się na trasę po Europie z jakimś szwedzkim zespołem i zaistnienie poza granicami Polski?

Jacek: - Jest plan, żeby zagrać koncert w Sztokholmie – nie wiem jeszcze kiedy i jak, ale wierzę, że się to uda. Zdradzę też, że mam zamiar stworzyć dwuosobowy projekt elektroniczno-akustyczny z udziałem zaprzyjaźnionego Szweda. Mam już gotowy materiał, jest to bardzo minimalistyczna muzyka.

- Nowy materiał NYC. Kiedy możemy się go spodziewać i czym będzie się różnił od tego, co już znamy?

Jacek: - Jest bardzo wiele pomysłów, nawet zbyt wiele. Mamy już ogólną koncepcję płyty. Będzie jeszcze mniej wokali i bardziej oszczędne użycie instrumentów w celu uzyskania jeszcze mocniejszego, bardziej wyrazistego efektu. Będzie też trochę elektroniki.

Michał: - Zrezygnujemy z przesterowanych gitar, uznaliśmy, że na pierwszej płycie było ich trochę za dużo.

Marcin: - Ja się nie zgadzam.

Jacek: - Zostanie zachowana koncepcja momentów piosenkowych ukrytych w bardziej skomplikowanych strukturach.

Pytał i fotografował w Muzeum Pożarnictwa w Mysłowicach – [m]

5 września 2008

Nadciąga Mocne Cztery

W ścisłej tajemnicy w sekretnych laboratoriach Don’t Panic przez całe wakacje trwały prace nad czwartą częścią kompilacji We Are From Poland. Warto było się spocić, bo efekty są bardzo dobre! Oto kilka ekskluzywnych szczegółów:

- na „czwórce” znajdą się 24 piosenki, 17 zaśpiewanych po angielsku i 7 po polsku


- oprócz zupełnie nowych wykonawców, poznamy też najnowsze piosenki artystów obecnych już na Vol. 1 i Vol. 2 (ale w rozsądnych proporcjach)

- miła wiadomość dla miłośników śpiewających kobiet – jest ich naprawdę sporo!

- „nasi ludzie” tworzą nie tylko w Polsce, dlatego na czwórce pojawią się artyści na co dzień mieszkający w innych krajach Europy. Zajrzymy do Francji, Holandii i Norwegii.

- nie mogło zabraknąć gwiazd - tym razem w roli Dobrych Wujków i Cioć: Mass Kotki, tres.b oraz Gabriela Kulka w nowym elektronicznym projekcie

- większość piosenek to najświeższe i najgorętsze premiery, w tym zapowiedzi nadchodzących albumów

- muzycznie będzie bardzo różnorodnie: coś do tańca, coś do posłuchania w skupieniu, trochę gitarowego łojenia, odrobina elektro i shoegaze’u

- nowe przyszło także w oprawie graficznej. O okładkę i książeczkę zatroszczył się malarz i rysownik Piotrek Herla. Małe co nieco na obrazku powyżej.

Czy już wiesz, że jest na co czekać? To jeszcze jedna dobra wiadomość – premiera już za tydzień (zastrzegamy sobie możliwość kilkudniowego poślizgu, ale jesteśmy dobrej myśli)! [m]

Obserwator: Betty Be

O rany, co za dziewczyny! No i ten czwarty, brzydal. Betty Be, czyli Bardzo Zła Betty, bywalczyni miejskich spelunek, łamaczka serc, dziewczyna o złamanym sercu. Ale dość tych opowiastek rodem z Tyrmanda. Betty Be to zespół powstały na gruzach Los Trabantos. Po odejściu z tej zacnej formacji liderki Kasi Sobczyk (która niedawno wróciła na scenę w towarzystwie Wojciecha Jabłońskiego jako duet Kasia i Wojtek), pozostali członkowie pogrążyli się w grzechu rozpusty i degrengoladzie ducha. Minęło trochę czasu i dziewczyny – Grażyna (głos, gitara), Ula (bas) i Marta (saksofon, głos) - oraz jedyny facet w okolicy, czyli perkusista Karabin, uznali, że warto zejść się na nowo i nagrać parę piosenek. Na razie są trzy i możecie ich słuchać na Myspace grupy.

Fani Los Trabantos znajdą w nich znajome brzmienie saksofonu, proste gitarowe akordy i miejską, dosadną poetykę tekstów. Tematyka tekstów to miłość, zazdrość i złość ujęte w bardzo bezpośrednich słowach. Nie pozbawionych satyrycznego wydźwięku, jak choćby w opowieści o dziewczynie, której kurczy się biust i w związku z tym cierpi katusze na myśl o odrzuceniu przez chłopaka: Czy będziesz wciąż kochał mnie/ W staniku rozmiaru B? Albo o tym, jak łatwo faceci nabierają się na tzw. okazje do skoku w bok (Dziewczyna w cekinach zabrała mi ciebie/ Zabrała mi ciebie, zabrała do siebie/ Ładna nie była, cekinem świeciła/ Zdobyła twój telefon/ Świeciła cekinami, stanęła między nami/ Już nie chcesz mnie). Muzycznie mamy do czynienia z energicznym postpunkowym wiosłowaniem (Szatana), nawiązaniami do grrl rocka w stylu, powiedzmy, Sleater-Kinney czy L7 (Dziewczyna w cekinach), nową falą z lat 80. (brzmienie gitar trochę jak z Bielizny w Szatana, partie saksofonu), melodyką nawiązującą do brzmienia dziewczęcych grup rockowych z końca lat 70. (wokalizy w Rozmiar B jako żywo kojarzą się z The B-52’s). Kompozycje wydają się bardziej przemyślane od tych umieszczonych na Między rabarbarem a pomidorem Los Trabantos, słychać też lepsze umiejętności instrumentalne.

Fajnie by było, gdyby Betty Be udało się nagrać płytę. Takie kobiece granie po polsku to towar zdecydowanie deficytowy, a tymi trzema piosenkami nasze piękne dziewczyny (plus brzydal), udowadniają, że świetnie się czują w takiej kabaretowo-rockowej stylistyce. Czekamy na płytę! [m]

Strona zespołu:
www.bettybe.com

Perspecto: Unisono Dissonance EP (wyd. własne, 2008)

Perspecto to kwartet z Grudziądza, zafascynowany, takie mam wrażenie, możliwościami, jakie daje rock progresywny. Czy nawet taki emo progrock. Jakkolwiek koszmarnie brzmi ten wymyślony na poczekaniu termin, w miarę trafnie określa zainteresowania muzyczne chłopaków z Perspecto. Lubią grać technicznie, komplikować rytmikę, mieszać w warstwie melodycznej, nie zapominając przy tym, że piosenka nie może się składać z samych karkołomnych przejść, że powinna mieć też chwytliwą melodię i zapadające w pamięć tematy.

Tak właśnie z grubsza prezentuje się materiał z EP-ki nagranej w domowych warunkach (a mimo to brzmiącej bardzo przyzwoicie). Adrenalin, sztandarowy numer zespołu, pokazuje pełnię jego możliwości. Jest tu trochę niepokojącego hałasu, kilka całkiem ryzykownych wolt rytmicznych i wreszcie świetne, klimatyczne melodie. W If The Light Appears niemal jazzowe harmonie sąsiadują z brzmieniem space opery, a praca perkusisty osiąga poziom wzorcowej pod tym względem płyty Forte Furioso Potty Umbrella. No i ten czarowny temat gitary! W Fait Accompli z kolei zespół sięga już po wyrazisty progrockowy temat gitar. Do tego wokal przepuszczony przez filtr słuchawki telefonicznej daje bardzo „klasyczny”, pinkfloydowski efekt. W każdym utworze sporo się dzieje, dlatego opowiadanie o tym to trochę jak transmisja radiowa z meczu piłki nożnej – nigdy nie odda tego, co dzieje się na boisku naprawdę.

Dla wszystkich tych, którym spodobała się muzyka z Unisono Dissonance dobra wiadomość – na dniach (lub, bezpieczniej, tygodniach) ukaże się drugie wydawnictwo Perspecto, tym razem zarejestrowane w najlepszym polskim studiu, pod okiem najlepszych realizatorów, czyli braci Kapsów z Electric Eye Studio. Wiadomo nie od dziś, że bracia K. słabych rzeczy nie nagrywają, można więc w ciemno stawiać, że nowe utwory Perspecto będą powalające. [m]

Strona zespołu:
www.myspace.com/perspectonoise

4 września 2008

L.Stadt wyrusza w długą trasę

Zespół z Łodzi swoją trasę koncertową rozpoczyna wizytą w Londynie, potem wraca na tour de Pologne, czyli objazd klubów w kraju-raju. Zaplanowano sporo występów, więc każdy kto ma ochotę sprawdzić L.Stadt na żywo, będzie mieć po temu okazję.

Zespół zapowiada, że na koncertach zagra dwa nowe kawałki. Poza tym pracuje nad materiałem na drugą płytę.

Program turnee:

· 05.09 - LONDYN (UK) - 333 Motherbar
· 07.09 - LONDYN (UK) - PKO LONDON LIVE 2008 at Wembley Arena
· 26.09 - Poznań - Noc Naukowców Politechniki Poznańskiej
· 27.09 - Szczecin - 13 MUZ
· 05.10 - Łódź - VENA Festiwal
· 11.10 - Tychy - KLOSTER PUB
· 23.10 - Katowice - COGITATUR CLUB
· 24.10 - Racibórz - ATMOSFEAR PUB
· 25.10 - Łodź - KLUB LUKA
· 28.10 - Wrocław - IMPART - Centrum Kultury
· 06.11 - Toruń - Piwnica pod Aniołem
· 07.11 - Bydgoszcz - MÓZG
· 13.11 - Kraków - ALCHEMIA
· 14.11 - Tarnów - TCK Piwnice - Rynek - Kultura B
· 27.11 - Poznań - W Starym Kinie
· 28.11 - Kwidzyn - Spichlerz
· 30.11 - Sopot - PapryKa Klub

3 września 2008

WAFP Vol.1 najlepsza!

W trakcie wakacji trwało głosowanie nad "wyższością świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia", czy jakoś tak:) A pytanie dotyczyło cyklu kompilacji We Are From Poland. Wyszło na to, że najbardziej podoba się część pierwsza (31% głosów). Na drugim miejscu "trójka" oraz odpowiedź "wszystkie" (po 20%). Mniej zwolenników znalazła część 2 - 17%. Było też paru takich, którym nic się nie podobało (11%) - i tych odwiedzę którejś nocy w kominiarce na głowie. Albo i nie.

Głosowało 70 osób. Mało. Poprawcie się, drodzy czytelnicy:) [m]

Kyst: Tar EP (Gingerbread, 2008)

Kyst to po norwesku wybrzeże. Skąd ten norweski? Ano stąd, że lider tej formacji, Tobiasz Biliński, założył ją w Norwegii. Pewnie zapatrzył się w Dziubka z De Press. Ale muzyka Kyst nie ma nic wspólnego z punkiem na góralską nutę. Tar to ambitna próba stworzenia muzyki konceptualnej, minimalistycznej, z zacięciem do eksperymentów dźwiękowych, a jednak wciąż melodyjnej i mimo wszystko dość piosenkowej.

Na EP-kę składają się cztery utwory, z czego dwa to prawie typowe piosenki. W Coast wyciszone, szeptane zwrotki zgrabnie zestawiono z neurotycznym nuceniem w refrenach, mocno kojarzącym się z manierą Thoma Yorke’a. W najlepszym moim zdaniem Cover Up mamy do czynienia z czymś w rodzaju zimnego folku. Oszczędna gra gitary akustycznej, piękny, choć bardzo prosty temat pianina, odrobina rzewnej slide guitar, nieco chaotyczne uderzenia perkusji i przede wszystkim świetny wokal Tobiasza. Why don’t you cover up/ Why don’t you cover up/ Your face? – to pierwsze zdanie piosenki stanowczo wbija się w pamięć. Druga, umowna, część Tar to utwory bardziej rozbudowane, o jeszcze mniej zwartej konstrukcji, ale dużej sile oddziaływania – pod warunkiem, że uzbroimy się w cierpliwość i damy im szansę. Shining rozpoczyna gitarowe granie w stylu Sonic Youth. Potem mamy plemienne bębny i klaskanie, wreszcie dziwne, szamańskie dźwięki piszczałek. I w końcu w okolicy czwartej minuty z tej niezrozumiałej muzycznej materii wyłania się dyskretna, introwertyczna piosenka. I nagranie tytułowe. Znowu ponad sześć minut niezbyt przystępnej formy – chaotyczny wstęp wykonany na dzwonkach i czymś wydającym bulgotliwe dźwięki wdmuchiwanego do wody powietrza. Potem jest i piosenka. I bardzo jazgotliwy, elektryczny finał.

Ciekawa muzyka. Łatwo się do niej uprzedzić, ale warto pokonać pokusę odrzucenia nieco bardziej wymagających dźwięków. Zaczepić się w tych bardziej przystępnych momentach. Powtórzyć. I jeszcze raz. Takiej muzyki w Polsce się nie gra, więc warto kibicować Tobiaszowi, który niedawno wrócił z Norwegii do kraju. I pewnie ciągle jest w szoku:) [m]

Strona zespołu:
http://www.myspace.com/kystband

2 września 2008

Światowy Dzień Bloga... już był:)

Przeminąłby pewnie zupełnie niezauważenie, gdyby nie fakt, że blog, który właśnie czytasz, znalazł się wśród kilku innych polskich blogów z różnych dziedzin życia i kultury polecanych przez dziennikarzy trójmiejskiego portalu Moje Miasto. I nie byłoby to może wydarzenie godne osobnej notki, gdyby nie fakt, że uzasadnienie tej decyzji jest dość rozbudowane i jakże pięknie pieszczące naszą próżność:)

Polecam zatem zajrzeć tu:
http://www.mmtrojmiasto.pl/2989/2008/8/31/blogday-mmkowicze-polecaja-blogi i poznać opinie ludzi parających się dziennikarskim rzemiosłem o blogach, które czasem pomagają im w pracy...

Przy okazji można by rozpocząć dyskusję o roli blogów w dzisiejszym świecie mediów, tylko zastanawiam się, czy to naprawdę konieczne:) [m]

1 września 2008

Obserwator: The October Leaves

Dziewczyny! Czas na zmiany! Spójrzcie na plakat Noela Gallaghera na ścianie. Nieco wyblakł, prawda? Poster z chłopakami z The Car Is On Fire (tak, ten umazany szminką) też jakoś dziwnie zmurszał. CKOD każdemu może się przejeść, a Pete Doherty... to raczej teraz anty-idol. Chyba najlepszy czas zrobić miejsce dla młodziutkiej ekipy z Rybnika (ok, Rojka można zostawić – niech zostanie buzia i rysunek na koszulce). Teraz wejdźcie na stronę myspace i posłuchajcie czterech utworów tam zamieszczonych. Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie ciepłe, słoneczne październikowe popołudnie. Idziecie chodnikiem nad rzeką, ze słuchawkami na uszach, a pod butami spadłe liście - też żółte i te czerwone. I jakie uczucia?

Dawno nad Wisłą nie słyszałem tak optymistycznych piosenek. Dawno nie słyszałem tak klasycznie brzmiącej kapeli britpopowej. Z każdego utworu bucha niesamowita radość grania, energia i młodzieńcza afirmacja życia (no może oprócz Kissing The Bottles). Wyobrażam sobie Guys Out Of Time na dobrze nagłośnionym koncercie. I nie widzę nikogo stojącego bez ruchu. Nie ma co się rozpisywać. Demo The Octobes Leaves to cztery porządne rockery, niesamowicie melodyjne, zaśpiewane porządną angielszczyzną. Doczekaliśmy się swojskiego Oasis, tylko grzecznego. Obserwujemy! [avatar]

Strona zespołu: http://www.theoctoberleaves.com/

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni