8 stycznia 2016
Gazeta Magnetofonowa. Dziadki mają radochę
Uparli się, żeby zrobić to na papierze. Zebrali pieniądze od naiwniaków w internecie. I wydali pierwszy numer. Pewnie po trzecim spakują manatki i zaczną rozkręcać kolejny naiwny biznes.
Że co? Że niby krytykuję? Że polactwo i zawiść, bo nie zaprosili do redakcji? Dajcie spokój. Tak się tylko droczę. Sam byłem wśród tych co wyłożyli kasę i jestem nawet na liście „mecenasów”. Kto chce, niech szuka.
Przeczytałem, niemal od deski do deski. I coś tam mogę już powiedzieć. Chociaż tak jak dobry zespół poznaje się po drugiej płycie, tak o dobrym magazynie muzycznym powinno się wyrokować najwcześniej po trzecim numerze. Ale w przypadku kwartalnika – sami rozumiecie – musielibyście poczekać dość długo.
Co mi się podobało?
Gazeta jest solidnym kawałkiem czytadła. Ma równe sto stron, z czego na reklamy przeznaczono tak na oko nie więcej niż dziesięć. Zresztą reklamy są branżowe, więc nie przeszkadzają.
W redakcji znane nazwiska, kilka z nich przeze mnie cenione. Na czele stoi Jarek Szubrycht, weteran prasy muzycznej w Polsce, zaangażowany także w organizację Off Festiwalu. Obok niego m.in. Bartek Chaciński, Mariusz Herma, Łukasz Wawro. Do tego kilkoro rozpoznawalnych (niekoniecznie z papieru) felietonistów. O felietonach za chwilę.
Podoba mi się, że postawiono na temat wiodący numeru, a jest nim pytanie o istnienie polskiego brzmienia. Nie podoba mi się brak wyróżnienia graficznego tekstów wchodzących w skład tematu głównego.
Teksty w większości mnie zaciekawiły i są napisane na tyle dobrze merytorycznie, że sprawdziłem ich autorstwo. Doceniam dobre przygotowanie autorów i próbę głębszego podejścia do tematu. Trochę żmudnej orki w materiałach źródłowych nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
Najciekawsze rzeczy? Gdzie dojrzewa polskie brzmienie? Marcina Bieńka o współpracy polskich zespołów z zagranicznymi producentami i realizatorami dźwięku. Duch niezłomności Łukasza Kamińskiego o amerykańskim pasjonacie polskiego metalu. Świetny, chyba najlepszy w numerze, tekst o pionierach polskiej niezależnej elektroniki (Kraftwerk nie był możliwy Jakuba Bożka). O dziwo również artykuł o ekspansji polskiego techno (Fala znad Wisły Krzysztofa Sokalli). Język nieobcy Mariusza Hermy o pisaniu po polsku (co ciekawe, jedna z bohaterek artykułu Julia Marcell, przed paru dniami wydała swój pierwszy „naprawdę po polsku” utwór zwiastujący sporą zmianę w jej twórczości).
Drugi najciekawszy tekst numeru to London calling z persem Olgi Drendy o historii pocztówek dźwiękowych – pasjonujący! Dobry poziom utrzymuje Bartek Chaciński, choć po jego tekście Giganci jęczą oczekiwałbym czegoś więcej niż tygodnikowej rutyny. Spodobał mi się też eksperyment Jarka Szubrychta, który w kawiarni puszczał Fenneszowi fragmenty polskich płyt (m.in. Jacaszek, Nervy, Furia, Stara Rzeka), notując jego wrażenia na gorąco, bezpośrednio po wysłuchaniu każdego utworu. Taką opinię trudno nazwać miarodajną, ale reakcje i szczery entuzjazm artysty z Austrii z pewnością warte przeczytania.
Felietony? Eee, albo trochę wypadłem z tego nurtu, albo osobowości jakoś mało przekonujące. Co ciekawe, najlepiej moim zdaniem wypadli niefaworyci, czyli Ten Typ Mes i Arkadiusz Hronowski zdradzający tajniki organizacji koncertów od kuchni. Pozostali, w tym Kasia Nosowska czy Agnieszka Szydłowska – z przeproszeniem pań – o dupie Maryni.
No i mięsko, czyli recenzje. Potężna dawka. Duże recenzje Starej Rzeki, Kapeli ze Wsi Warszawa i Księżyca. Dalej mieszanka nowości i płyt z ostatniego półrocza. Większość z nich pochodząca z alternatywnego poletka. Z tym większym zaskoczeniem odnotowałem pozycje mainstreamowe, jak Ewa Farna, Goya, Pectus, Krzysztof Cugowski (!!!).
WTF, po co, dlaczego, w imię czego? Jakiejś hipsterskiej manii na budowanie międzypokoleniowych mostów (kurwa, nie uwierzę, że ktoś się może jarać płytą Zdzisławy Sośnickiej, nawet ktoś z przeszłością w Porcysie). Nie szkoda na to miejsca? To jest kwartalnik, po co zapychać szpalty takim chłamem mając na wyciągnięcie ręki tyle dobrych płyt choćby z początku 2015 r.? Niektóre decyzje redakcji tak mnie wzburzyły, że pobazgrałem magazyn.
I tu docieramy do drugiego śródtytułu.
Co mi się nie podobało?
Papier. Jak ja nie znoszę tej tłustej pseudokredy udającej coś lepszego niż jest. Tej obsesji robienia „na grubo”, jak wszystkie te nic nieznaczące, znane tylko studentom kulturoznawstwa kwartalniki wydawane w nakładzie 200 egzemplarzy. Jakby redaktor naczelny spełniał swój mokry sen o ustawieniu wszystkich numerów Gazety na półce w równym rządku. Fetysz „niech coś po mnie zostanie, najlepiej drukowanego na niezniszczalnym papierze”. I właśnie dlatego kocham internet, bo nie udaje, że tworzy treści epokowe, które mają po nas pozostać dla przyszłych pokoleń.
Z moich preferencji muzycznych wynika brak zainteresowania tekstami o jazzie i rapie – mogłoby ich nie być wcale. Ale wiem, że jazz trzeba znać, a hip hop jest w modzie i nic się na to nie poradzi. A magazyn musi obejmować muzykę polską kompleksowo. Bo więcej osób go kupi.
Szata graficzna... ciut archaiczna. Szału nie ma, żadnej nowej jakości także. Denerwują niedbałości składu: źle przeniesione słowa, „sieroty”, pomylone okładki przy recenzjach (!).
Nie podoba mi się też sam tytuł (tu można by dużo mówić) i oczywiście najważniejszy zarzut – periodyczność. Kwartalnik? Halo, w dzisiejszych czasach już po tygodniu zapomina się o istnieniu przeczytanych książek, obejrzanych filmów, przesłuchanych płyt. Kto za trzy miesiące będzie pamiętał o kupieniu drugiego numeru Gazety Magnetofonowej?
Podsumowując,
jestem zadowolony z pierwszego numeru nowego magazynu. To kawał rzetelnej roboty prawdziwych pasjonatów, a wytknięte niedostatki da się przecież wyeliminować przy okazji kolejnych numerów. Jeśli wyjdą... Ojej, ale miałem już więcej nie krakać.
Czytajcie Gazetę Magnetofonową, można ją dostać nawet w Empiku! [m]
Gazeta Magnetofonowa, nr 1/zima 2015/2016
Cena: 14,90 zł
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
"WTF, po co, dlaczego, w imię czego? Jakiejś hipsterskiej manii na budowanie międzypokoleniowych mostów (kurwa, nie uwierzę, że ktoś się może jarać płytą Zdzisławy Sośnickiej, nawet ktoś z przeszłością w Porcysie)."
OdpowiedzUsuńMocno tró.
Typografia do kitu... zawieszone spójniki i inne przypadłości amatorskiego składu...
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem ten wpis, muszę przyznać, że poraziło mnie debilizmem to oto zdanie:
OdpowiedzUsuńKwartalnik? Halo, w dzisiejszych czasach już po tygodniu zapomina się o istnieniu przeczytanych książek, obejrzanych filmów, przesłuchanych płyt. Kto za trzy miesiące będzie pamiętał o kupieniu drugiego numeru Gazety Magnetofonowej?
Nawet nie chcę się dalej pisać, szkoda "szczępić ryja"
Oskarżenie o debilizm wymagałoby jednak uzasadnienia, więc poproszę. A jeśli nie jesteśmy godni, nie rozumiem po co w ogóle zabierasz głos? [m]
Usuń