23 maja 2020

The Spouds: Now Or Whenever (Trzy Szóstki, 2018)



Gdyby to były lata 90…

Wiem, to głupie, sentymentalne i niezrozumiałe dla wielu czytelników młodszego pokolenia, gdy tak często recenzując płytę współczesną nawiązuję do muzyki lat 90. XX wieku. Przykro mi, to się już nie zmieni i na zawsze ta dekada pozostanie dla mnie wyznacznikiem gitarowego grania. Bo właśnie wtedy działały najlepsze zespoły rockowe, indie rockowe, alt rockowe. Tamte lata były dla mnie okresem intensywnego rozwoju intelektualnego i największej eksploracji dzieł kultury (muzyka, film, literatura z całego świata) - mimo iż było to daleko bardziej skomplikowane niż w dzisiejszych czasach. A może właśnie dlatego - bycie oczytanym okularnikiem w latach 90. wymagało znacznie większej determinacji niż dziś, gdy cała wiedza płynie do nas szerokim strumieniem - wystarczy uruchomić przeglądarkę internetową.

Ja piedolę, ale po co ten smętny wstęp? Ano po to, żeby odsiać wszystkich tych znerwicowanych milenialsów, którzy nie są w stanie skupić uwagi, gdy tekst jest dłuższy niż 5 wierszy. To i tak nie jest muzyka dla was, więc dobrze, że już porzuciliście tę recenzję. Teraz porozmawiajmy o Now Or Whenever. Zgodnie z tytułem, ta recenzja mogła powstać w 2018 r. lub kiedykolwiek, więc 2020 też jest dobry. Bo to przecież nadal są lata 90. w najlepszym wydaniu. Bo po bezbłędnym Fear Is The New Self-Awareness zespół był w stanie stworzyć coś równie znakomitego.

Spoudsi wypracowali swój styl i dobrze, że się go konsekwentnie trzymają. Ta wypadowa eksperymentów Sonic Youth, jazgotów i miauczenia Modest Mouse i ekstremalnego eksploatowania wokali rodem ze sceny hard core sprawdza się znakomicie, ponieważ zespół ma pomysł jak to wszystko spiąć w unikatową, rozpoznawalną klamrę. I tak na tej płycie znajdziecie dużo rzeczy atonalnych, celowo brzydkich, pełno „niestrojących” wokali (by nie szukać daleko, cechy te spełnia otwierający płytę Let It Slide), ale też całą masę chwytliwych, tak - przebojowych jak cholera - szarpiących emocjami aż do łez rzeczy. Lone Animal jest cudowne, pełne potężnej rytmiki, zgrzytów i śpiewności podrywającej na równe nogi od pierwszych skupionych taktów. Paper Food lekko szokuje niespodziewaną formą wokalną zwrotek (echa psychodelii i narkotycznych tripów), ale i miło sadowi się w najlepszej tradycji sonicyouthowej dysharmonii - by w refrenie dowalić konkretną ścianą dźwięku. Zresztą, ten dirt jest słyszalny w wielu, wielu fragmentach albumu, ale nie mam z tym problemu, gdyż nie mówimy o kopiowaniu, tylko twórczym wykorzystaniu środków wymyślonych kiedyś i przekazywanych w DNA kolejnym pokoleniom muzyków. 116 jest przepiękne i łamiące serce, i tak brutalnie depczące te gruzy w wywrzeszczanym refrenie. Świętokrzyska - tu już nawet brakuje mi słów, by opisać jak bardzo działa na mnie ta piosenka. Jest wszystkim, co kocham w gitarowej muzyce. Oszałamiająca melodia, szczery, jasny śpiew, eksplodujący hałas. Cóż… dobrze, że takie piosenki trafiają się rzadko, bo byłbym w permanentnym stanie przedzawałowym.

Z perspektywy czasu uważam tę płytę za lepszą, niż wtedy gdy się pojawiła. W 2018 sądziłem, że to ten mniej utalentowany młodszy brat. Dziś nie ośmieliłbym się tak powiedzieć. Album jest trochę inny, słychać szerszy zakres zainteresowań, pojawiają się nowe inspiracje, wpływy. Tekstowo jest ok. Skonfrontowałem się niedawno z tekstami, czytając je wprost z bandcampa. Są proste i dość… hm, neutralne. Ok, nie chcę punktować ich słabych stron, ani pastwić się nad tematyką, często banalną. To nie jest dla mnie istotne, zwłaszcza, że ich interpretacja wokalna dodaje im kilka punktów. Nie oczekuję od zespołu pokroju The Spouds wybitnie wnikliwej obserwacji rzeczywistości. Chyba głównym zarzutem będzie ich… grzeczność. I na tym poprzestańmy.

To bardzo udana płyta. Może i w końcówce trochę się rozłazi (zwłaszcza A Comparative Studies), ale finał w postaci Sick Of Being Sorry znowu mocno uderza i pozostawia dobre wrażenie. Mimo pewnych niedoskonałości, a może właśnie dzięki nim, kocham ją szczerze. W latach 90. słuchało się wielkich, znanych zespołów, jak Nirvana czy Soundgarden, ale kochało te mniej znane, niszowe, odkryte dzięki swojemu zaangażowaniu i dociekliwości. Spoudsi są właśnie takim zespołem. [m]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni