15 października 2014

Julia Marcell: Sentiments (Mystic, 2014)


We don't need no education? A jednak. Bez szkoły nie byłoby takich płyt jak Sentiments.

W życiu każdego artysty przychodzi taki czas, kiedy trzeba rozliczyć się z największą traumą z przeszłości: SZKOŁĄ. Można sikać do łóżka w wieku lat 40, można też rozprawić się ze wspomnieniami za pośrednictwem piosenek. Sentiments, trzecia płyta olsztynianki od lat mieszkającej w Berlinie, to właśnie taka cenzurka wystawiona nauczycielom, okresowi dojrzewania i wszystkiemu, co z nim związane: pierwszymi miłościami, upokorzeniami, porażkami i chwilami zawistnego triumfu. Dla młodych ludzi te piosenki mogą być głosem ich pokolenia, czymś w rodzaju The Wall dla obecnych starych pryków niańczących dzieci i  spłacających kolejne raty kredytu hipotecznego. Dla pozostałych – po prostu ładnymi piosenkami. Bardzo dobrymi piosenkami.

Po rozbuchanym kompozycyjnie i stylistycznie albumie June, Julia stawia na minimalizm środków. Nowe utwory powstały w skromnym składzie, tak aby możliwe było ich wykonanie na perkusji, basie i gitarze. Zaskakujące założenie, bo do tej pory Julia była kojarzona z instrumentami klawiszowymi i po June można było prorokować album jeszcze bardziej popowy, mocniej nasycony elektroniką. Ale nie. Jest surowo, momentami rockowo. Na singiel wybrano dynamiczne, młodzieżowe Manners z dominującym basem i hałaśliwą, celowo brzydką solówką na gitarze, która zadziwiająco dobrze wypada po n-tym przesłuchaniu. Fajny kawałek, który jednak jest zaledwie wstępem do bardziej wyrafinowanych kompozycji. Już następujące po nim Dislocated Joint i Halflife udowadniają, że Julia dojrzała do trudnych, ale trafnych decyzji. Chodzi o „obieranie” kompozycji ze zbędnych dźwięków i pozostawianie tylko tych najważniejszych. To dlatego obie piosenki brzmią tak szlachetnie, a niczym niezakłócone melodie usadowione na nienaruszalnych fundamentach hipnotycznej sekcji rytmicznej tak celnie trafiają w emocje i... umysł.

Wracając do tych bardziej energetycznych momentów. W Teachers znowu jest głośno, z potężnym przesterem na basie i bębnach, Cincina (w całości po polsku!) to punkowe, ale przebojowe wymiatanie, a Lost My Luck bombarduje uszy ciężkim NIN-owym riffem. Ten ostatni numer to zresztą jeden z najlepszych momentów na albumie – ponury, psychodeliczny, nieobliczalny. Słuchając go inaczej odbieram spojrzenie Julii uwiecznione na okładce. Mówi ono: „Masz do mnie jakiś problem, kolego?”

O przeszłości przypominają łagodniejsze piosenki. Prześliczne Piggy Blonde czaruje brzmieniem melotronu i niezwykłym smyczkowym finałem. Maryanna to powrót do tradycji piosenek w stylu Tori Amos (fajnie wypada fraza Olsztyn town), a popowego oblicza Sentiments dopełniają urocze, choć melancholijne Twelve i niewinne w swojej „ładności” North Pole.

Osobny akapit dla Supermana. Utwór, nie waham się użyć tego określenia, genialny. Szacunek za odwagę, by na blisko trzy minuty zostawić słuchacza z monotonnym, zapętlonym rytmem podkreślanym przez maniakalnie precyzyjny bas i agresywne, mechaniczne akordy gitary. Ciareczki do końca.

W ostatecznym rozrachunku trudno mi powiedzieć, czy Sentimentals może zawładnąć naszym rankingiem w takim stopniu jak June w 2011. Bo i konkurencja większa, i może sama muzyka nie robi już tak potężnego wrażenia. Jedno jest pewne: nowej płyty Julii Marcell słucha się świetnie. Jeśli chciała coś udowodnić, to udowodniła. Choćby to, że może mieć u stóp fanów na całym świecie. [m]



Strona artystki: http://www.juliamarcell.com

1 komentarz:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni