12 sierpnia 2010
Same Road: Bar Camp: Czas na zmiany (wyd. własne, 2010)
Same Road to „wiekowy” zespół z Koszalina, który mimo dwóch płyt na koncie wciąż pozostaje kapelą małą znaną. Opisywane wydawnictwo jest nietypowe - to zapis koncertu, który miał miejsce 15 maja tego roku z inicjatywy lokalnej grupy artystycznej Galeria SCENA.
Zespół na dwóch długogrających płytach Cinema Optica oraz Muzyka do mycia okien dał się poznać jako całkiem zaradna sierota po Ewie Braun. Duszny noise, ciekawie rozplanowana psychodelia, chropowata garażowość dźwięku składały się na kilkadziesiąt minut ciekawego gitarowego hałasu. Zabrakło tylko bożej iskry, która by pozwoliła wypłynąć grupie na szersze wody.
Na Bar Camp przeważają psychodeliczne odloty. Zespół zagrał kilka kompozycji z ostatniej studyjnej płyty, choć pierwsze cztery utwory stanowią luźne improwizacje. Jak na spontaniczny koncert wypadły całkiem przekonująco. Rozpoczynające całość Jedziemy, jedziemy to transowa gitara, która po rozgrzaniu przechodzi w krautrockowy bigos. Spokojniejsze momenty przenikają się z soniczną ścianą dźwięku skupiając uwagę słuchacza na przestrzeni dziewięciu minut. Minimal noise na Signum wypada znacznie gorzej. Niby jest klimatycznie, ale kawałek nie ma w sobie koncertowej atmosfery. I tak właściwie jest przez całą płytę. Są momenty, w których wyobraźnia muzyków udziela się słuchaczowi przed głośnikiem (bardzo dobry jam imitujący ścieżkę dźwiękową do „jakiegoś” filmu), są też rzeczy, przy których umysł się wyłącza pozbawiony stymulujących bodźców (100 zupek chińskich).
Podobna rzecz ma się ze znanymi już utworami. Głosy sprzed światów niewiele oferują przez siedem minut trwania, z kolei taki Spod rynny na deszcz za sprawą fajnego riffu przyjemnie buja. Świeża kompozycja Nie szatan zdobi człowieka również zapowiada się interesująco. Są sprzężenia, odloty i klimatyczne zwolnienia. Jeśli tylko muzycy zintensyfikują emocje, będzie dobrze.
W ogólnym rozrachunku Bar Camp często nudzi. Rozumiem, na koncercie można popatrzeć na muzyków, zespolić się z grą świateł i nacieszyć selektywnością brzmienia. Koncertówka w cyfrowej wersji jest tego pozbawiona. Spokojne, wyciszone fragmenty powodują, że umysł przestaje śledzić, co się dzieje u chłopaków. Monotonia wielominutowych jamów bywa zabójcza. Dlatego, jeśli ktoś chce rozpocząć przygodę z Same Road, polecam albumy studyjne. Choć i na tym wydawnictwie nietrudno znaleźć co najmniej kilka przyzwoitych pomysłów. [avatar]
Strona zespołu: http://www.myspace.com/sameroadnoise
Płyty można ściągnąć stąd. http://sameroadnoise.blogspot.com/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
elo, użytkownicy bloggera! i nie tyle użytkownicy, co na nim piszący.
OdpowiedzUsuńnie wiem, czy wiecie, ale komentować się na blogerze bez konta na blogerze właściwie NIE DA. Pozostaje Anonim, to ewentualnie czasem pójdzie...
Nie będę tłumaczył o co chodzi- spróbuj jeden z drugą cokolwiek na próbę skomentować z jakiejś opery czy innej cholery i bez konta w guglu.
i potem zastanów się- czy nie było by więcej komentarzy? czy wszyscy muszą być Anonimami?
to nie jest wybór użytkownika. gugiel zanim komentarz zamieścisz najpierw sprawdza co może na kompie komentującego. nie znajduje? szuka dalej...
dobra. chciałem po prostu zamieścić komenta i chciałem, żebyście załoga wiedzieli.
zdrowia!
krautrockowy bigos to najciekawsze sformulowanie od czasu biszkptowego serca ;)
OdpowiedzUsuńAD. komentarz no.1
OdpowiedzUsuńZałoga wie i trochę się dziwi, gdyż można bez problemu napisać nieanonimowy komentarz nie mając konta na googlu/blogerze. Wystarczy po napisaniu komentarza wybrać profil Nazwa/Adres URL.W polu Nazwa wpisujemy swój nick a pole akres URL pozostawiamy puste. Potem tylko weryfikacja słowna w obronie przed spamem i... to wszystko. To, że ten kometarz jest widoczny - znaczy to, że opis działa:)
to ja, z komcia namber łan- ok, może to dlatego, że za wszelką cenę chcę napisać komentarz definiując się jako wordpressowiec [a taka możliwość pozornie jest przez blogera dana- tyle, że nie działa, lub działa niebałdzo albo tak powoli, jakby nie działała] i korzystający dodatkowo z opery, co już całkiem jest dla gugli BE & FU?
OdpowiedzUsuńok. fakt. mów za siebie jak to się mówi ;)