Jerz Igor: Mała płyta (Lado ABC, 2014)
Pod tą niewychowawczą nazwą kryją się dwaj muzycy: Jerzy Rogiewicz i Igor Nikiforow, którzy nagrali płytę z piosenkami dla dzieci. Ale czy na pewno tylko dla nich?
Podobnie jak w przypadku ostatnich produkcji Old Time Radio, Mała płyta to album do słuchania nie tylko przez dzieciaki, choć to one są jasno sprecyzowaną grupą odbiorców, ale także dla osób nieco starszych – co ważne, nie tylko będących rodzicami. Bo Mała płyta, choć ozdobiona uroczym rysunkiem, bywa zaskakująco... hm, mroczna? Depresyjna? Na pewno nie zawsze wesoła. Posłuchajcie choćby takiej Krowy – toż to jakaś totalna kwasowa psychodela! A Dom? Najpiękniejsza piosenka płyty i jedna z ładniejszych piosenek ubiegłego roku – brzmi zdecydowanie zbyt poważnie dla umorusanych czekoladą dzieciaków.
To album wielowymiarowy. Z jednej strony wydaje się, że wypełniają go słodkie kołysanki, jak Woda czy Pies, z drugiej pojawiają się tu całkiem odważne zabawy z elektroniką w nowoczesnym wydaniu (Cisza), skoki w lo-fi (Tęcza), jazdy w różową mgłę dream popu (Północ), a nawet tańce i hulanki (zamaszysty finał Snu). Nie da się zatem potraktować Jerza Igora jako kolejnej postaci z głupawej kreskówki, śpiewającej odmóżdżające piosenki. Panowie Jerzy i Igor wzięli na swoje barki trudne zadanie edukowania młodych odbiorców. Ta odważna decyzja na pewno zostanie doceniona przez starszych i wyrobionych słuchaczy – ale czy przez same dzieci?
Strona zespołu: https://www.facebook.com/JerzIgor
Mela Koteluk: Migracje (Warner Music, 2014)
Po dobrze przyjętym debiucie Spadochron, Mela Koteluk szybko awansowała do roli kobiecej idolki: zaczęła pojawiać się w telewizji śniadaniowej, w kobiecych magazynach; wywiady, artykuły, Mela to, Mela tamto. Nic dziwnego, że drugi album już sławnej i powszechnie lubianej wokalistki musiał być lepszy, głośniejszy, bardziej wyrazisty, a przy tym jeszcze bardziej przystępny dla coraz mniej wyrobionego słuchacza. Istniało zatem realne niebezpieczeństwo, że Mela zmarnuje swój potencjał idąc na mainstreamowe kompromisy, upraszczając swoją muzykę i przekaz.
Na szczęście tak się nie stało. Rzeczywiście, pod każdym względem Migracje są lepsze od Spadochronu. Brzmienie, rozmach, złożoność kompozycji, przebojowość – wszystko to zostało wyniesione na jeszcze wyższy poziom. To płyta złożona z prawie samych hitów, począwszy od kapitalnej Katastrofy, przez bawiące się japońskimi motywami Żurawie origami, euforycznie wyśpiewane Fastrygi, wyraziste rytmicznie To nic, niemal taneczne Pobite gary, aż po rozpędzone Migracje i bezbłędny finał w postaci Przeprowadzek i Jak w obyczajowym filmie. Aż trudno w to uwierzyć, ale każda z tych piosenek ma porywający refren, a po drodze dzieje się tak dużo, że aż chce się w skupieniu wsłuchiwać w każdy niuans mocnej, na szczęście nie sterylnej produkcji.
Talent Meli wystrzelił tak, że chyba nawet ci, którzy prognozowali jej karierę na miarę Nosowskiej, mogą czuć się zaskoczeni. Migracje to album bez wad, imponujący brzmieniowo i do tego niezły, momentami porywający – tekstowo. Taki pop to ja rozumiem!
Strona artystki: http://www.melakoteluk.pl/
Overdriven Group: Cosmic EP (wyd. własne, 2014)
Zespół Bartosza Niedźwieckiego, znanego też z Kropek, powstały na gruzach Zuzanna And Overdriven. Zuzanny nie ma, jest za to Patrycja, która ma równie intrygujący, zamszowy głos, pozwalający pójść zespołowi zarówno w rejony pościelowe, jak i bardziej oniryczne, mistyczne terytoria pokryte twinpeaksową mgłą.
O ile Hurricanes i Punch trudno określić uderzeniem huraganu emocji - są to nagrania grzeczne, wymuskane, kanapowe - to już dalej jest znacznie ciekawiej. Space Diver buja się gdzieś w okolicy wczesnej Morcheeby, a świetne Firewalk ma w sobie neurotyzm najlepszych piosenek Portishead. I ten finał z długo sprzęgającą gitarą!
EP-kę zamyka kolejna miła dla ucha, intymna piosenka – One 48. I taka to w sumie płyta: elegancka, dyskretnie błyszcząca, ale też skrywająca nutę niepokorności i zadziorności. W sam raz na wieczór.
Strona zespołu: https://www.facebook.com/OverdrivenGroup
Smingus: Black Diamonds (Loose Wire Records, 2014)
Smingus nazywali się kiedyś Don't Ask Smingus, ale najwyraźniej wszyscy ich znajomi z UK wiedzą już, co oznacza owo egzotyczne słowo – to i nazwa mogła ulec skróceniu.
Ten amerykańsko-polski skład stacjonujący w Krakowie swoją drugą płytą udowadnia, że okrzepł na trudnym altrockowym klepisku i wypracował własny, unikalny styl. Składa się nań natchniony, nieco pompatyczny śpiew Dave'a Molusa i rozbudowane, wypełnione wibrującym brzmieniem klawiszy, melodramatyczne kompozycje. Piosenki bywają przydługawe, ale Smingusi potrzebują czasu na rozwinięcie skrzydeł.
Album oferuje kilka naprawdę poruszających utworów. Candidate to z pewnością kandydat do miana jednego z ważniejszych utworów tego roku – oczywiście dla fanów tak a nie inaczej rozumianego rocka. Staranne budowanie napięcia kojarzy się z długimi, dopracowanymi w najdrobniejszym szczególe ujęciami kamery wybitnego operatora. Urokliwy Overeasy, nerwowy, miarowo nabijany przez perkusję Taken, hałaśliwy Wanted, poprowadzony z orkiestrowym rozmachem Know It All, wreszcie zanurzony w elektronicznych zgrzytach, prawie 8-minutowy Wicked Tide – to większa część zawartych na Black Diamonds, bardzo dobrych piosenek.
Płyta nie jest łatwa, ale wciąga i urzeka swoim wyjątkowym klimatem. Wewnątrz koperty zespół wydrukował piękną czcionką proste, szczere „Thank You”. I mnie nie pozostaje nic innego, jak odpowiedzieć: Dziękuję za tę płytę!
Strona zespołu: https://www.facebook.com/smingusband
Słuchał [m]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz