20 września 2015

Organizm: Plaża Babel (Thin Man Records, 2015)


Wiwisekcja na otwartym sercu.

Trzecia płyta Organizmu wychodzi późno – po wielu perturbacjach, które groziły nawet utratą materiału (pożar w studiu Marcina Borsa, problemy ze sprzętem), udało się doprowadzić proces produkcji do szczęśliwego finału. A rezultatem jest album świeży, ukazujący ewolucję jednego z najciekawszych polskich zespołów debiutujących na początku XXI w. Przy tym – jak zwykle – kapitalny pod względem tekstowym.

Brzmienie Plaży Babel przesycone jest elektroniką, która od początku dominuje w uszach. Ale to tylko pierwsza warstwa. Pod nią ukryto mnóstwo analogowych dźwięków rockowego zespołu – Bors zręcznie poutykał zarówno delikatne, jak i bardziej brutalne akcenty gitary Tomka Gogolewskiego. Z basem zrobił jeszcze ciekawszą sztuczkę – pomimo intensywności rytmicznej materiału, sprawia wrażenie jakby go nie było. A przecież wystarczy chwila wytężonej uwagi, by dostrzec pracę wykonywaną z mechaniczną precyzją przez Jędrka Dąbrowskiego. Pewien rodzaj bezduszności wywołany tą elektroniczną, maszynową warstwą sprawia, że początki obcowania z Plażą Babel są pełne chłodu i rozumnej analizy. Dopiero po pewnym czasie do głosu dochodzi nuta serca i zaczyna się zwracać uwagę na detale, które sprawiają, że piosenki nabierają ciepła i emocji.

Zaczynamy zauważać bogactwo kompozycyjne. Na przykład w 10 piętrze, prowadzonym przez komputerowo odmierzany rytm syntezatora, które za sprawą crimsonowskiej (etap z lat 80.) gitary i tanecznych elementów rozkręca się w prawdziwego imprezowego bangera – choć trudno mi sobie wyobrazić tańczenie do muzyki Organizmu. W Odliczaniu pojawia się żywe brzmienie perkusji Jakuba Affelskiego – i robi to spore wrażenie po tej całej sterylnej sztuczności wcześniejszych nagrań. Fałszujący z lekka, celowo zepsuty motyw melodyczny w Kwiato-Stanie pokazuje dobitnie, że od Organizmu nie możemy oczekiwać przyjemnych melodii (do tego to uderzenie zbrudzonej gitary robi swoje). W Wydmach pojawia się dawno niesłyszany punktujący funkowo bas, ale i ekstatyczna, chwytliwa partia gitary rozjaśniająca ciężką atmosferę. Są jeszcze niemal ambientowe, zaszumione nakładającymi się w tle ścieżkami Oceania i Babel. To wszystko sprawia, że mimo początkowej monotonii i jednorodności, mamy do czynienia z zestawem bardzo urozmaiconych i bogato zaaranżowanych piosenek.

Teksty Jędrka Dąbrowskiego są jak wiwisekcja uczuć. Śladu optymizmu. To historia człowieka, który kochał, cierpiał, odrzucił, został odrzucony, znowu cierpiał, podnosił się i upadał, by w końcu pogodzić się z własnym losem. Zużyłem wszystkie rodzaje miłości / Chodziłem w chmurach, brodziłem w mule / Wzruszony do łez, śpiewa Dąbrowski w Dobie hotelowej. To studium człowieka, który miota się pomiędzy „życiami” (Mam kilka żyć, zupełnie jak kot / Tylko moje dzieją się jednocześnie / Życie z tobą, życie z nią, życie z wami) poszukując czegoś, co jest dla niego nieosiągalne (Teraz muszę walczyć, by poczuć cokolwiek). Pogrążony w chaosie modli się, by zaznać spokoju (Boże, spraw bym nie zakochał się już nigdy więcej). Najbardziej przejmujące są chyba te słowa: Mam dość / Budzę się / Mam dość / W pustym pokoju hotelowym / Jestem sam / I jest mi dobrze. Finał zdaje się być przypieczętowaniem smutnego losu bohatera, który poddaje się całkowicie: Przegrałem / Wreszcie przegrałem / Co za ulga..., ale po chwili dodaje: Mogę iść dalej. Więc jest jeszcze nadzieja, więc jeszcze może uda się odbić od dna po tym bolesnym zabiegu trepanacji duszy.

Czego i wam życzę. [m]



Strona zespołu: https://www.facebook.com/ORGANIZM-80314765207

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni