Kilka miesięcy temu na polską scenę muzyczną padł blady strach. Psychocukier wraca z nową płytą! Już debiutanckim albumem trio z Łodzi wywołało spore kontrowersje. Głównie dzięki specyficznemu image. Konglomerat wąsów i pstrokatych koszul stanowił niemałe kuriozum w rodzimym światku alternatywnym. Wieśniacko-kowbojski wizerunek stawał w opozycji do młodej sceny gitarowej pełnej zbuntowanych chłopców i dojrzałych bandów o wyrobionej marce. Z perspektywy czasu Małpy morskie wyszły z zamieszania obronną ręką, a zespół zyskał cechę niedostępną dla wielu zespołu - wyrazistość. W tym szaleństwie była metoda.
Oczywiście drugi raz ta sama sztuczka nie mogła zadziałać. Kraj przyswoił i oswoił zjawisko zwane Psychocukrem. Panowie przygotowując grunt pod drugi album uderzyli w medialną poprawność z innej strony. Proces tworzenia płyty i pracę w studio udokumentowali sesjami wideo zamieszczanymi na autorskim blogu. Wówczas zawrzało po raz drugi. Łodzianie z charakterystyczną dla siebie swadą (Coma przeprasza za Psychocukier!) przejechali się po ikonach polskiej muzyki rozrywkowej. Pal licho, gdyby chodziło o Kombii czy Feela! Dostało się Piotrowi Stelmachowi, jak i Muchom. Dyskusje na forach dyskusyjnych (np. porcys.com) osiągnęły rzadko spotykaną intensywność. Doszło do szybkiej polaryzacji i podziału na dwa obozy: fanatycy kontra zaciekli hejterzy. Lektura wpisów to doskonała rozrywka. Z drugiej strony nie rozumiem tej zaciekłości słuchaczy. W Anglii to normalka. Co i rusz na łamach NME można spotkać butne wypowiedzi artystów, że całe indie to gówno, że prawdziwa muzyka to wyłącznie The Beatles, My Bloody Valentine i Talking Heads, teraz czas na Zespół X, który rzuci świat na kolana swoimi piosenkami. Psychocukier przerabia to zjawisko na naszą modłę. I robi to na tyle dobrze, że ciężko stuprocentowo stwierdzić czy chodzi o inteligentną zgrywę, czy też próbę wywołania poważniejszej dyskusji na temat kondycji polskiego przemysłu muzycznego.
Wróćmy jednak do płyty. Na No More Work! Psychocukier spotyka Queens of The Stone Age. Takie sprawia wrażenie riff otwierający Psychosugar. Pustynny trans sączy się także z najlepszego kawałka Bikiniarska potańcówka suto zakrapiana Jamajką. Podobny koncertowy killer to Izrael Poznansky. Sekcja prowadząca sunie niczym walec, by znaleźć ujście w pełnym zgiełku czadzie. Ze smaczków wychwytuję jeszcze Echo. Proszę posłuchać początku - czyż nie brzmi jak zaginiony utwór Pixies?
Słuchając tej płyty szukałem jednak rzeczy „sajko”, do których obliguje nazwa zespołu. Bałem się, że muzycy zatracą w jajcarskich klimatach (Śpiący pies w BMW) zapominając o muzycznych odjazdach. Niepotrzebnie. Otwierające płytę Solo jest jednym wielkim gwałceniem gryfu gitary statywem mikrofonu, wiertarką i Bóg wie czym jeszcze. Moja ręka jest jednookim robakiem ma wspaniały nerwowy i klaustrofobiczny nastrój pasujący do psyche maniakalnego zabójcy. Przy Kamikadze można zapuścić na parkiecie taniec świętego Wita! Pragniemy chwili wytchnienia? Proszę bardzo - ujmująca ballada Placki z bananami (Dla Stelli).
Mimo różnorodności łapię się na tym, że płyta... potrafi zmęczyć. Słychać, że gra trio. Nie wiem, czy takie było założenie, ale w większości kawałków linie basu i perkusji składają się z góra czterech taktów i muzycy jadą na nich do końca piosenki niczym z automatu. Jedynym „pracującym” elementem jest gitara. Rozumiem - psychodelia, rozumiem - mantryczność. Rozumiem sprytnie pomyślany flow. Jednak w kolejnych odsłuchach ten schemat razi coraz bardziej. Ciężko np. przebrnąć przydługi wstęp w The Honey Moon - The Money Soon. Brak różnego rodzaju nakładek sprawia, że propozycje łodzian wydają się... puste i suche. Głupi dzwoneczek w refrenie The Holy Hole jest niczym ożywcza bryza (a przecież można inaczej - patrz: ekipa Josha Homme'a).
W ogólnym rozrachunku Psychocukier stworzył przyzwoite wydawnictwo, wyraźnie lepsze od debiutu. Pochwalić trzeba produkcję, pochwalić trzeba wokalistę Szaszę. Zespół to trzech inteligentnych muzyków, o niebanalnych pomysłach i absurdalnym poczuciu humoru. Nieźle jak na freaków, prawda? [avatar]
Strona zespołu: http://www.myspace.com/psychocukier666
PS. Ja tylko dodam od siebie, że przejście na "angielski" jest największym dramatem tego całkiem przyzwoitego albumu. Zespół poprawił to, co szwankowało na debiucie (brzmienie), ale zepsuł to, co było na nim dobre (teksty po polsku). Szkoda. [m]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Spontaniczny projekt m.in. Marcina Loksia (dawniej Blue Raincoat) i Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) ma szansę przerodzić się w coś trw...
biale, sote, nie w ciapki!
OdpowiedzUsuń