Czarne słońca melancholii.
Krakowsko-brytyjski pieśniarz wydał kolejną, czwartą już płytę. Znów w swoim ulubionym miejscu, na szkockiej wyspie Jura. I można powiedzieć, że nagrał to samo co na trzech poprzednich albumach. Z małymi zmianami, choć akurat w przypadku tego artysty, są one raczej nieistotne dla odbioru całości.
Znakiem rozpoznawczym muzyka już zawsze będzie jego specyficzna gra na gitarze z ultraszybkim uderzaniem palców w struny. Culley tym razem nie zaprosił do współpracy żadnych muzyków (chyba), wszystkie kompozycje zostały zarejestrowane ze złożenia góra dwóch ścieżek. Co ważne - Karl na Stripling miejscami wstrzymuje się ze swoimi umiejętnościami i tworzy pieśni oparte na zwykłych chwytach. Niemniej jednak warto wsłuchać się w płytę uważniej w poszukiwaniu poukrywanych smaczków, mini progresji akordowych, niestandardowych przesunięć po gryfie bądź intrygujących wędrówek po strunach i progach. I oczywiście dać porwać się charakterystycznej barwie głosu Brytyjczyka - melancholijnej, niejednoznacznej, pełnej częstotliwościowych niuansów. Wszystko to sprawia, że dark folk Karla Culleya - mimo programowego minimalizmu - znów dostarcza satysfakcjonujących uchu wrażeń.
Weźmy proszę na tapetę utwór Come Over Me. Rzecz dość szybka, o kowbojskim tempie i tonacji raczej energetycznej. I w taki klimat pan Culley wżera się słowami There is no hair on your mother’s head, no spark left in her eyes. She has no choice, she remains in bed, so, come over to me. There are no teeth in your father’s head. His blood runs weak as this Autumn’s light. His only wish is to see you wed, so, come over to me. W pozostałych kompozycjach nie ma już takich kontrastów - dominują eteryczne ballady o poetyckim, niejednoznaczym przekazie. Takiego Namesake można słuchać na okrągło, zawodząc wraz z muzykiem, a przy The River To The Cave nawet delikatnie się pobujać. Jest pora na ożywienie za sprawą If We Were Free czy odprężenie przy dźwiękach Phantoms... Ok, tak można powiedzieć o większości płyt z szufladki singer/songwriter. Karl broni się naturalnością. Nie cierpi za bardzo, nie tworzy mrocznych hymnów, nie stawia się w roli outsidera, ma nawet poczucie humoru. Ot, po prostu zwyczajnie melancholijny facet, któremu w duszy gra na niebiesko.
Stripling to najbardziej równa płyta w dyskografii Culleya. Stosunkowo stonowana jak na jego umiejętności. Powściągliwa wręcz. Ale zawierająca dwanaście udanych piosenek, których słucha się bez uczucia znużenia ograniczoną folkową estetyką. Udało mu się (znów) oczarować teraz, uda przy następnej płycie. Nic nie wskazuje na to, żeby źródełko dobrych melodii i szlachetnej migreny miało wyschnąć. [avatar]
Strona artysty: https://www.facebook.com/karlculleymusic
Goscilem ostatnio Karla w moim miescie, w ktorym zagral juz dwa lata temu. Zaskoczyl nas bardzo.(pozytywnie). Nowy material na zywo brzmial rewelacyjnie a koncert choc calkiem inny to rownie udany jak ten z 2013 roku. Pozdrawiam. Wojtek
OdpowiedzUsuń