8 maja 2015
Warsaw Afrobeat Orchestra: Wendelu (Ubiquity Records, 2015)
Dwa lata temu zabłysnęli nadwiślańską odmianą afrobeatu. Teraz świecą jeszcze jaśniej.
Dziesięć osób w jednym pomieszczeniu, w tym trzy wokalistki. Oto Warszawska Orkiestra Afrobeatu. Miejsca pewnie mają mało, gdyż rozbudowana sekcja dęta potrzebuje przestrzeni, a trzeba też znaleźć skrawek podłogi na klasyczne klawisze i sekcję rytmiczną. A przecież grają takie dźwięki, że trudno stać w miejscu nie klaszcząc i podrygując. Gorące afrykańskie rytmy na to nie pozwolą. Oto Warsaw Afrobeat Orchestra. Jak oni to wszystko ogarniają w sali prób?
Wendelu (oznaczający „wędrowca” w języku wolof) to czterdziestosześciominutowa podróż po rdzennej Afryce, aczkolwiek nie pozbawiona wpływów innych kultur i tradycji muzycznych. Na debiutanckiej EP-ce dominowała radość, słońce, opalenizna. Na długograju mają więcej możliwości pokazania się z innej strony. Ze zdziwieniem odkryłem na płycie podskórny smutek. Nie, WAO nie podejmują się radykalnych tematów, nie próbują analizować historii kontynentu. To wciąż muzyka do bujania się. Ale nasiąknięta tak dobrze nam znanym polskim „smętkiem”. A to dęciaki zakwilą molowo, to gitary odpłyną w chłodniejszy dub, a w tekście pojawi się death. To czyni tę płytę intrygującą. Zamiast zestawu spodziewanych nut, otrzymujemy w bonusie kinder-niespodzianki.
Najbardziej urzekają mnie klawisze Jana Jędrzejczyka. Dla brzmią jak te w Child In Time Deep Purple. Słuchając Empty Words czy Sings mam ogromną radochę, jak te dziś dość wąsate pasaże brzmią świeżo na tle afrykańskich kotłów. W ogóle na płycie panuje dość spory kulturowo-dźwiękowy tygiel. Dęciaki zapewniają zainteresowanie miłośnikom jazzu. Fani Izraela również znajdą coś dla siebie. Etno WAO to nie tylko Afryka; miejscami aż kipi od rootsowego reggae. Gitara, choć w tle, też ma od czasu do czasu coś do powiedzenia. Gdyż zespołowi nigdy nie chodzi o zwykły flow, podskoki i bezrefleksyjne kołysanie się do rytmu - w każdym z dziesięciu utworów kolektyw ma coś do zaproponowania. Lubię pętający się gitarowy riff w Sings, afrykańskie „jąkanie się” w Close To Far, przestrzenie w Let If Flow czy chłodny refren Stop. Dziewczyny, choć ich wokale są nierozróżnialne dla mnie, udanie naśladują czarny sposób śpiewania (te wszystkie ya zamiast you), a momentami brzmią jak chór znacznie większy niż trzyosobowy.
Nie spodziewałem się tak gorącej płyty powstałej w tym zimnym kraju. W gruncie rzeczy nie jest to płyta do tańczenia - bardziej taneczne i skoczne dźwięki opuszczają pokoje rodzimych producentów średnio co miesiąc. Ale to inny rodzaj gorąca. Taki, dzięki któremu możemy poczuć parzący piasek pod nogami. [avatar]
Strona zespołu: https://www.facebook.com/warsawafrobeatorchestra
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pierwsza płyta długogrająca Root z pewnością nie jest przełomowa ani rewolucyjna, ale też nie tego oczekiwałem po tym zespole. Oczekiwałem o...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
-
Trio Manescape powstało w 2006 roku w Głogowie. Grają piękne mroczne piosenki na nisko nastrojoną gitarę i transową sekcję rytmiczną. Dobrze...
Takie znalazłam: http://m.youtube.com/watch?v=IWarYTSAEsI
OdpowiedzUsuń