4 października 2015

Destructive Daisy: Ophelia's Dream (Megatotal, 2015)


Wreszcie w Polsce coś porządnego z nurtu riot grrrl! Ciekawe nawiązania do L7 i Hole! Takie wykrzykniki pojawiły się trzy lata temu w recenzjach z okazji pierwszego uderzenia dziewczyn z Gdyni. Teraz czas na uderzenie drugie. A raczej mocniejszy klapsik.

Destructive Daisy EP miało swoje wady. Ale do wybaczenia. Wiele męskich kapel nie mogło pochwalić się podobnym ładunkiem kąśliwości, zadziorności i brudu. Co przekuło się na fakt, że wydawnictwo zespół sfinansował crowdfundigowo. Znaczy - zapotrzebowanie było, jak i apetyt na nowe kompozycje. Szkoda tylko, że nie wszystko wyszło fajnie.

Album zaczyna się obiecująco. Utwór otwierający, Ophelia, ociera się wręcz o kapitalność. Odpowiednio wytłuszczony bas, rzęźliwe gitary, świetne zmiany tempa i „wampowy” wokal Adrii. Takie Destructive Daisy poznaliśmy w 2012 roku i takie chcemy słuchać dziś. W I'm a Witch dziewczyny również ciekawie kombinują. Hałas dobywany z instrumentów słusznie oddaje hołd alternatywnym 90's. Tak, to są niebezpieczne, bezkompromisowe kobitki i taka jest ich muzyka. Bez kompleksów, dominująca zmysły, dostarczająca jedynie słuszną dawkę gitarowego przesteru. Stokrotki jeszcze jako tako radzą sobie w dwóch kawałkach. Butterfly & 2 Fish mimo programowego brudu, ma w sobie ujmującą lekkość i swobodę. Także Dreamers słucha się nieźle - to rzecz w stylu „gdy Pearl Jam powoli odchodził od grunge'u”. Fajnie, ale szybko się zapomina.

A poza tym... dziewczyny biorą się za hard rocka. Odpowiednio przybrudzonego, ale (hellou!) to dość toporny hard rock. W stylu Bon Jovi. Zwrotka-refren, zwrotka-refren, czasami solówka. O zmianach tempa należy zapomnieć; nawet riffy takie licealne wyszły. Tak jakby laski chciały spełnić wszystkie mokre sny harleyowców. Więc jest głośno, piwo się leje, publika sztubacko rechocze. A dziewczyny podkręcają atmosferę. W Go-Go mamy refren go, go, go, go. Seriously! To najbardziej nijaka rzecz na płycie i trzeba o niej jak najszybciej zapomnieć. Nie lepiej jest w Pink Pillow. Tu sytuacji nie ratuje kąśliwa solówka i garażowa produkcja. Beards and Beards powinno się nazywać Beards & Moustache. Nie, okropne są te hard rocki...

Jeśli spotkam się z opinią, że w Polsce nie ma ciekawego, hałasującego girlsbandu, to gromko ją wyśmieję. I natychmiastowo polecę DD. Gdyż dziewczyny mogą wiele dobrego jeszcze zdziałać. Niech tylko odłożą na bok Celebrity Skin Hole i wrócą do płyt L7. Niech Ofelia tym razem nie utonie przygnieciona przez niepotrzebne nikomu hardrockowe riffy. Sama produkcja to nie wszystko.  W latach dziewięćdziesiątych było tyle innych fajnych gitarowych nurtów, by jak najszybciej zapomnieć o siermiężnej odsłonie rocka.

PS. A dziewczyny i tak będę śledził z uwagą - jak do tej pory. [avatar]



Strona zespołu: https://www.facebook.com/DestructiveDaisy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni