30 maja 2012

By Million Wires: Letters To The Absent (40 Miles Records, 2012)



Dawid Ciesiółka lubi to!

Trochę narzekałem na pierwsze demo. Dwa lata temu zespół miał pomysły, ale jeszcze nie potrafił przekuć ich we właściwą formę. Teraz wypada mi odszczekać wszystko, co napisałem w poprzedniej recenzji. Śledząc poczynania grupy na Facebooku ciężko było przypuszczać, że poza okazyjnymi koncertami muzycy pracują w pocie czoła doszlifowując obrany styl. A jednak!

Twórczość By Million Wires łatwo zaszufladkować. Plumkające gitary z kobiecym wokalem automatycznie stawiają grupę w długim szeregu bandów grających atmosferycznego indie rocka. Ale nie sposób oprzeć się dziewczęcemu urokowi Anny Ostafil. Ciężko też przejść obojętnie obok urokliwych, nienachalnych melodii. I chyba najważniejsza rzecz, dzięki której ma się ochotę powracać do Letters To The Absent. Tu naprawdę słychać, po co zatrudnia się do grania dwie gitary. Pamiętam z pierwszych nagrań, że panowie Mirek Skrok i Dawid Moździerz mieli spore zapędy do tworzenia przenikających się riffów, ale chowali ogon pod siebie za każdym razem gdy Ania Ostafil chwytała za mikrofon. Teraz pozbyli się kompleksów i to właśnie oni nadają ton całości. Wystarczy posłuchać singlowego Red. Już od pierwszej sekundy każdy z gitarzystów opowiada swoją historię; dość różną, ale doskonale komplementarną. Z jednej strony senną, miejscami dość drapieżną, ale tak naprawdę robiącą za drugi wokal. I to nie tylko w tym kawałku. Każda z ośmiu kompozycji zaskakuje albo niezłą solówką albo ciekawym poprowadzeniem linii melodycznych. Miejscami czuć powinowactwo z pierwszą płytą The Cranberries (Soon), z zaciekawieniem doszukuję się także tych samych fluidów, które panują na płytach George Dorn Screams czy Sorry Boys (Nic). Ale by nie faworyzować gitarzystów. Tak - słychać twardy bas Mateusza Ostafila, jak i pełne pogłosów bębny Dawida Remiana. O sile tego składu świadczy zamykający całość Ketonall - rasowy instrumentalny post rock, którego nie powstydziłaby się California Stories Uncovered.

By Million Wires świetnie brzmią zarówno po polsku, jak i po angielsku. Dobrze się czują w zwiewnych balladach, jak i bardziej dynamicznych kawałkach (wyśmienity Hurl). Oczywiście, propozycja tarnowian nic odkrywczego ze sobą nie niesie. Ale to ten rodzaj muzyki, przy której kawa smakuje lepiej, a zieleń wydaje się zieleńsza. Szkoda tylko, że całkiem niedawno szeregi zespołu postanowiła opuścić Ania. Głupio tak zostawić zespół na wyraźnej fali wznoszącej. [avatar]


Strona zespołu: www.facebook.com/bymillionwires

3 komentarze:

  1. Aż przesłucham, zdarzyło mi się być na ich koncercie w Rotundzie w trakcie Przeglądu Kapel Studenckich, wypadli wtedy dość blado. Być może coś się zmieniło obecnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa recka, tak już gdzieś się spotkałem z porównaniem do Sorry Boys na innym blogu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wafp strzela sobie w stopę. Trzeba było nie dawać patronatu, a nie pisać że ten gniot, siódma woda po dobrych piosenkach, jest dobry.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni