Ktoś, kto uważnie studiuje listę Teraz słucham na blogu, zadał zapewne sobie pytanie: Czemu najnowsze dokonanie płockiego Lao Che wciąż wisi w kolejce? Odpowiedź może być tylko jedna. Nie wiadomo jak tę płytę ugryźć!
Ciśnienie czułem wielkie. Powstanie Warszawskie było płytą wielką, arcyważną i potrzebną. W polskiej muzyce rozrywkowej na palcach jednej ręki można policzyć koncept-albumy; czy ktoś potrafi bez zastanowienia wymienić jeden tytuł? W dodatku tematyka - żadne tam mroczne historie o Abigail czy opowieści o Tommym. Na tapetę poszła ważna dla Polaków część historii (druga wojna światowa), a wyszło dzieło zjawiskowe, zaskakujące i - to chyba najważniejsze - pozbawione narosłego przez lata patetyzmu i skarlałego patriotyzmu. Dlatego, mając przed sobą świeżą płytę Lao Che, czułem się jak prezes Ministerstwa do spraw Wielkich Piosenek. Czy Gospel udźwignie ciężar poprzedniczki? Czy z dumą będzie można o płycie rozmawiać w programach kulturalnych? Czy włączyć ją do kanonu lektur obowiązkowych?
Początek odpycha. Drogi Panie na milę "zalatuje" Kultem. Obowiązkowe organy, skoczny refren plus wstawki śpiewane "zakapiorem" wywołują jednoznaczne skojarzenia. Tylko waltorni brak. Czarnych Kowbojów cechuje cygańska, kozacka linia melodyczna, a w Bóg zapłać dosłuchać się można tytułowego gospelowego chóru.Te trzy pierwsze utwory dają już nam odpowiedź, w jakim kierunku poszli muzycy. Album to hołd dla muzyki retro, uzyskany dzięki zastosowaniu m.in. harmonii i trąbki (Hiszpan brzmi jak pastisz soundtracku archiwalnego filmu łotrzykowskiego). Ostatni, ukryty utwór, to fortepianowy motyw filmowy. W Siedmiu nie zawsze wspaniałych po wstępie rodem z niemego kina mamy echa rock'n'rolla lat 50. Słychać także elementy muzyki latynoskiej (dałbym głowę, że w mpaKOmpaBIEmpaCIE gra Santana!), kościelnej (Ty człowiek jesteś?), weselnej (Scooter w refrenie Chłopaków) i jazzowej (Do syna Józefa Cieślaka). Dodatkowo artyści stosują całą paletę sampli, smaczków i przeszkadzajek (głos wokalisty przepuszczony przez tubę, kłótnie dwóch mężczyzn, szept, wpleciony motyw jakiegoś chorego walczyka).
Muzycznie płyta mocno różni się od swoich poprzedniczek. To, co było kiedyś powiewem świeżości, zaskoczenia (okazało się, że współczesna muzyka młodzieżowa nie musi stać w opozycji do dziedzictwa kulturowego) tu napotkamy w ilościach śladowych. Mocniejsze gitary, przy których można popogować, pojawiają się w Do syna Józefa Cieślaka oraz Paciorku. Reszta jest już cyrkową przygodą z awangardą.
Ważną częścią twórczości Lao Che były teksty zespołu. W Gusłach polegano na wczesno-polskich rytuałach. Powstanie warszawskie to konglomerat literatury powstańczej i współczesnej (kontr)kultury. Trzecia odsłona to już teatr jednego aktora. 12 perełek Spiętego, wokalisty grupy. Charakter tekstów zmienił wektor o 180 stopni. Tym razem tematem jest duchowość młodego człowieka, jego relacja z Bogiem oraz rozbrat z współczesną kondycją człowieczeństwa. W tym celu zaprzęga rozmaite środki stylistyczne: dialog, skargę, prowokację, przewrotność, hultajstwo. Ciężko posłużyć się jakimś przykładem; z każdej piosenki na ślepo można wyciągnąć takowy. Utopię waszą utopię – od podobnych gier słownych album się skrzy. Podobno bardziej ortodoksyjni uważają teksty za bluźniercze. Nie sądzę – bycie religijnym to niekoniecznie ślepa wiara, to także stawianie pytań, czas buntu i doskonalenia wewnętrznego.
Sądzę, że tą płytą Lao Che zmieni swój status: z zespołu lubianego na ceniony. Co zwykle jest przekleństwem. Ceniony zespół się zna, słucha płyt, by mieć o czym rozmawiać w towarzystwie, ale nie czeka na kolejne utwory, nie wraca do starszych wydawnictw, nie ciągnie do koncertów. To tak jak obcowanie z jakąś relikwią – czujemy obecność ważnego dzieła, ale do kontaktu dochodzi okazjonalnie. Dzięki cyrkowej, skocznej oprawie muzycznej, płyta idealnie sprawdzi się jako ścieżka dźwiękowa musicalu bądź na festiwalach piosenki aktorskiej. O tekstach będą przez lata pisać rozprawki, magisterki, eseje, rozkładając je na czynniki pierwsze i umieszczać w odpowiednich kontekstach historyczno-kulturowych. Muzycznie płyta zalegnie na półkach po roku. [avatar]
Strona zespołu: www.laoche.art.pl
PS. Tę recenzję dedykuję staremu kumplowi z czasów studenckich Tomkowi D. Podczas pisania doszła do mnie wiadomość, że Tom nie żyje. Nie będzie już szansy wypalić papierosa, wypić taniego wina i „popierdolić inteligentnie o niczym”. Nareszcie spotkałeś się oko w oko z Bogiem i znasz już odpowiedzi na wszystkie stawiane Mu pytania...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
jakoś się nie mogę przekonać do tej płyty. singiel mnie tak odrzucił, że musiało minąć trochę czasu, bym ochłonął.
OdpowiedzUsuń