2 czerwca 2008

Julia Marcell: It Might Like You (Sellaband, 2008)

Było pewne, że pierwsza płyta Julii Marcell będzie dużym wydarzeniem, już choćby ze względu na sposób, w jaki powstała. Pojawiało się tylko pytanie, czy sama wokalistka sprosta oczekiwaniom i nagra piosenki naszych marzeń. Dziś mogę w pełni świadomie stwierdzić: to JEST wydarzenie. I to również pod względem artystycznym.

Historia tej płyty brzmi trochę jak bajka. Oto w serwisie sellaband.com pojawiła się dziewczyna z Olsztyna z nagraną własnym sumptem EP-ką Storm. Szybko podbiła uszy i serca słuchaczy z całego świata, a jej wirtualne konto w błyskawicznym tempie zaczęło zbliżać się do magicznej liczby 50k. Zasady serwisu są następujące: to użytkownicy-słuchacze inwestują własne pieniądze w artystę. Minimalna kwota udziału wynosi 10 dolarów (gwarantuje otrzymanie jednej płyty, jeśli dojdzie do jej nagrania), a suma, jaką trzeba uzbierać – 50 tys. dolarów! Wydaje się to nie do zrobienia? A jednak – Julia znalazła 657 inwestorów swojej debiutanckiej płyty. W ten sposób została pierwszą polską gwiazdą Internetu nowej ery, gdzie to użytkownicy decydują, komu chcą powierzyć pieniądze i kogo chcą słuchać. Niesamowite i bardzo inspirujące doświadczenie.

Pierwsze co rzuca się w oczy, to zmiana wizerunku wokalistki. Na EP-ce była to tajemnicza, romantyczna, krucha kobieta. Z okładki It Might Like You spogląda na nas hardym wzrokiem pewna siebie, silna dziewczyna, która doskonale wie, dokąd zmierza. Brzmienie tej płyty potwierdza ten fakt – Julia Marcell znalazła pomysł na swoją muzykę. Na pewno wielki wpływ na to mieli ludzie biorący udział w produkcji płyty, w osobach Mosesa Schneidera (produkował płyty m.in. zespołów metalowych, jak Kreator), który był producentem, miksował materiał, a także brał udział w sesji, oraz Borisa Breuera, który wszystko nagrał w berlińskim studiu Chez Cherie. Zaproszeni do nagrań muzycy – sami perkusiści! – nadali kompozycjom Julii bardziej energetycznego, wyluzowanego charakteru. W ogóle brzmienie płyty jest bardzo ciekawą sprawą – zdecydowano o odejściu od sztucznego, wyczyszczonego brzmienia charakterystycznego dla muzyki pop i całość zarejestrowano metodą stosowaną w nagraniach symfonicznych. Każdy, kto bywa w filharmonii, wie jaka jest różnica między żywym brzmieniem setki instrumentów, a tą samą orkiestrą „obrobioną” w studiu. W filharmonii słyszysz dużo więcej niż tylko muzykę, słyszysz przestrzeń, słyszysz skrzypienie desek podłogi, dźwięk smyczka trącego o struny, odgłosy przewracanych kart z nutami, pokasływania itp. Wszystko to stanowi element magicznego spektaklu. Album It Might Like You powstał właśnie w ten sposób. Piosenki rejestrowano na żywo, połączono je też tak, że mamy wrażenie uczestnictwa w koncercie. Pomiędzy utworami często słychać jakieś krótkie wymiany zdań (albo swojskie „raz-dwa-trzy-cztery”), śmiechy, czy choćby oddech wokalistki. W utworach pozostawiono różnego rodzaju brudy, drobne pomyłki czy puste dźwięki, słychać też stukanie pedałów pianina, skrzypienie krzesła... Brzmienie jest naprawdę potężne i naturalnie kontrastowe. Mamy tu fragmenty bardzo wyciszone, wymuszające skupienie, i gwałtowne eskalacje dźwięków napierających niczym fale przypływu. W mailu z 29 lutego Julia napisała do mnie: „Jestem zachwycona efektem nagrań - udało nam się uzyskać surowe, ale pełne emocji brzmienie, trochę punkowe w podejściu. Płyta wyszła bardzo zróżnicowana pod względem nastrojów, jednak dominują na niej raczej radosne dźwięki – jest zaskakująco taneczna! Taka klasyczna w strukturach, punkowa w brzmieniu, taneczna w klimacie - Classical Dance Punk!”

To ostatnie określenie jest może nieco przesadzone, ale nieźle oddaje klimat płyty. Chociaż początek nie zapowiada dużych zmian w stosunku do Storm. Outer Space, The Story, Married To Life to typowe piosenki oparte na fortepianowej melodii i akompaniamencie sprawdzonego już na EP-ce kwartetu smyczkowego. Z epickim rozmachem opowiadają życiowe historie, ale nie ma w nich nic zaskakującego. Dopiero czwarty utwór, Billy Elliot, sprawia, że zaczynasz się uśmiechać bardzo, bardzo szeroko. Swawolny motyw pianina, żwawo nabijany rytm i przepiękne chórki, sprawiają, że tej piosenki chce się słuchać na okrągło. ‘Cause when you're singing the song I'm there/ And when the song moves you - I'm there/ And when you're writing the song I'm there/ And when you're strugling with song I'm still there. Bez wątpienia pierwszy prawdziwy przebój Julii, który ma szansę zawojować stacje radiowe, o ile tylko zauważą tę płytę. Billy Elliot otwiera takie moje prywatne the best of It Might Like You. Zaraz po nim Dancer z porywającym finałem, w którym rytm wybijają nogi (skojarzenie: Tilly And The Wall) i padają znamienne słowa: I know that you know that I know that we are all prostitutes anyway. I nr 3 - Side Effects Of Growing Up, taki żywiołowy, nieporządny, z klaskanym rytmem, brzdękającymi strunami skrzypiec i kabaretową linią melodyczną wokalu – po prostu idealny indie-przebój. Takie oblicze Julii Marcell, jakiego się zupełnie nie spodziewałem. Ale bardzo mi się podoba!

Do końca płyty jest już bardzo dobrze. Mamy jeszcze monumentalną, rozbudowaną balladę Words Won't Save You, dźwięczącą bajkowymi dzwoneczkami piosenkę Carousel, zaskakującą potężnym orkiestrowym uderzeniem Fear Of Flying, a na finał popowo-folkową Night Of The Living Dead – z fajnymi chórkami i końcówką zagraną na dęciakach.

[edytowano]
Płyta najpierw ukazała się tylko w serwisie Sellaband w postaci mp3. Obecnie można ją już zamówić w wersji CD, także na Amazonie. Miejmy nadzieję, że wkrótce znajdzie się również polski dystrybutor. [m]


Strona artystki: http://www.juliamarcell.com/pl/

1 komentarz:

  1. Wspaniały głos i świetne, ambitne piosenki - a przecież godzi się to ze sobą nieczęsto.
    Dzięki za recenzję.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni