Rzeszowski Spiral postanowił zadebiutować z rozmachem i nagrał koncept album. To dość śmiała i niekoniecznie rozważna decyzja w przypadku stawiających pierwsze kroki kapel. Nagranie spójnego albumu połączonego różnymi wątkami, dokładnie rozplanowanego i tworzącego logiczną całość wymaga sporych umiejętności i wiedzy o muzyce. Debiutanci zwykle bardziej „chcą” niż „potrafią”. To kwestia detali. Łatwo ulec przegadaniu, pozwolić sobie na niepotrzebny przepych motywów lub popaść w egzaltację. Historia pokazuje, że klasyczne koncept albumy są dziełami doświadczonych muzyków, mających na koncie wiele mniej bądź bardziej udanych dokonań. Podobnie jak w literaturze - debiutanci powinni zaczynać od pisania opowiadań. Czas na trylogie przyjdzie później.
Co więc sobie wymyślili rzeszowianie? Według opisu na okładce Miejska legenda to zapis podróży trzech postaci: dziewczynki, golema i kota do przerażającego miejsca Miasta, które jest niczym rak bądź żywiąca się światłem larwa. Bohaterowie muszą dotrzeć do Katedry, tajemniczej budowli w centrum miasta. To wyścig z czasem – muszą zdążyć przed Gargulacami, które porwały brata dziewczynki w celach konsumpcyjnych. Opowieść utrzymana jest w popularnej ostatnio konwencji urban fantasy, gdzie czarodziejski świat wnika w codzienne, nowoczesne życie. A jak to wygląda w praktyce? Niespodziewanie dobrze!
Jasnym punktem zespołu jest Urszula Wójcik. Jej głos idealnie oddaje postać wspomnianej Dziewczynki. Ula dysponuje ciepłą, nieco orientalną, pełną gracji barwą. O czym słuchacz przekonuje już się w pierwszej minucie otwierającego album The City. Piękna wokaliza wprowadza w bajkowy klimat wydawnictwa. Czasem Ula pozwala sobie na przepuszczenie głosu przez filtr, by wcielić się w inną rolę (Golem And The Cat). Podoba mi się, że nie szarżuje, nie stara się chwalić swoimi możliwościami. W całości podporządkowuje się wyśpiewywanej opowieści. A tam jest przede wszystkim miejsce na strach, zagubienie i nadzieję. Proszę posłuchać Orange Tree - skomplikowane linie melodyczne, skakanie z c-dolnego do c-górnego, wydłużanie końcówek na wiele sekund. A jednak nie mam uczucia chwytania się tanich środków. To wszystko ma swoje uzasadnienie i czuć żelazną konsekwencję w konstrukcji utworu.
Obawiałem się, że muzycznym tłem opowieści będzie progressive rock z wszystkimi patentami opracowanymi przez Genesis, Dream Theatre, Satellite etc. To nie tak, że powoływanie się na wielkich poprzedników jest czymś nagannym - tylko że w przypadku konceptów to jak oglądanie kolejnej animacji z wytwórni Disneya. Ta sama kreska, podobne kolory, historię też już gdzieś widzieliśmy, tylko zamiast Królewny Śnieżki mamy Pocahontas. Jednak ambicje Spirala już na starcie sięgają głębiej.
Wspomniane The City jest dobrym drogowskazem do odbioru całości. Baśniowość to świat pełen dzwoneczków, delikatnych dźwięków gitary akustycznej, roześmianych dzieciaków, gwary pełnej życia i harmonii. Miasto jest złe i brudne, bulgoczące industrialem, hardymi riffami, przesterem i złowieszczą elektroniką. Kapitalne partie smyczkowe wyjątkowo nie dodają ciepła; zapowiadają jedynie kłopoty. I to zderzenie dwóch światów stanowi podwalinę wydawnictwa, na którym oparta jest większość kompozycji. Tu muszę przyklasnąć wyobraźni muzyków - ilość wpakowanych w opowieść pomysłów zasługuje na uznanie. Śliczne It’s Gone to delikatny dźwięk fortepianu, anielski wokal Uli i trip-hopowa elektronika. Umiarkowanie stosowane partie smyczkowe w Golem And The Cat nie wywołują skojarzeń z filharmonią; jest dla nich określone miejsce i czas. Początek Madhatter’s Tea wprawia z lekką konsternację. Wymieszano w nim... toolowy bas z post-rockową ścianą dźwięku! I nieważne, że chwilę dalej całość przechodzi w Porcupine Tree. Efekt zaskoczenia udał się wybornie. Through The Cellar Door jest arcyciekawą miniaturką pełną delayów i złowrogiej, mechanicznej perkusji. Szept Uli został wymieszany z trąbką, co stanowi doskonałe interludium do najlepszego w zestawie Orange Tree. Muzycy potrafią w udany sposób zestawić obok siebie folkowe plumkanie z agresywnymi gitarami nasączonymi elektroniką w stylu Linking Park (Cathedralworm part I). Kończący krążek White Feathers In The Sky dołącza jeszcze jedną cegiełkę do stosu nawiązań zawartych na Urban Fable - Queensryche.
Spiral porwał się z motyką na słońce i... wyszedł obronną ręką. Debiutancka płyta to intrygujący album zarówno w warstwie tekstowej, jak i muzycznej. To krótka rzecz, niewiele ponad 40 minut. A z pomysłów na niej zawartych dałoby się wykroić drugie tyle. To chyba najlepsza rekomendacja. [avatar]
Digital Whales:
Strona zespołu: http://www.myspace.com/spiralpl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz