28 listopada 2010

MIR: Vagabundes (Boanerges, 2010)


Najnowsza płyta działającego od 2001 roku zespołu ze Skarżyska-Kamiennej byłaby znacznie ciekawsza, gdyby zespół wykazał się większą odwagą i częściej skręcał w mniej wydeptane ścieżki.

Członkowie MIR nie lubią szufladek muzycznych - jeśli już mają określać swoją muzykę, asekurują się bezpiecznym rockiem i post-punkiem. Tak naprawdę to najbliżej jest grupie dokonaniom polskiego punk-rocka. Skojarzenia nasuwają się same. Frazowanie wokalisty Tomasza Juchniewicza przypomina sposób śpiewania Wojtka Wojdy z Farben Lehre. Tekstowo blisko jest poetyce Grabaża oraz Jacka Steszewskiego z Końca Świata. Słychać czasami podobieństwo do Happysadu i De Press. Te nawiązania aż tak bardzo nie rażą, gdyż zespół lubi od czasu błysnąć własnym stylem, który powoduje odprężenie mięśnia sercowego. Największym problemem płyty jest to, że gdy tylko kapela miło się zapomni i zacznie grać atmosferycznie, zaraz przywołuje się do porządku i wraca do standardowej rockerki.

Otwarcie płyty jest mocne. Instrumentalny Banita to kawał rasowego post-punkowego grania. Umiejętne dawkowanie emocji, narastający niepokój, rozedrgane riffy, posępna perkusja ukazują zespół z ciekawej, poszukującej strony. Tytułowy kawałek mimo sporej dawki melodyjności potrafi pogryźć nerwowym riffem i pogłaskać klimatyczną solówką. Ale dobry nastrój burzy taka Panowla. Typowo rockowy kawałek z rozpolitykowanym tekstem bardziej mierzi niż grzeje. I w tym momencie już wszystko wiadomo o MIR. Chłopaki ogólnie lubią nośne piosenki z patetycznymi refrenami, przyozdobione dość ciekawymi tekstami (szczególnie tymi, które wymagają pewnej historycznej wiedzy). Czasami złamią rytm, pójdą w progresywne klimaty (In Nomine), wysmażą własną wariację na temat punko-polo-reggae (Zelota) bądź uderzą wściekle między oczy (Samopas).

A mimo wszystko ja lubię te momenty, w których zespół nieśmiało zapuszcza się w post-punkowe granie. Lubię soczysty początkowy riff w Zawsze, ujadającą gitarę panoszącą się po Szarej marynarki czy kapitalny bas niosący Po obu stronach wody. Ale w każdym kawałku zespół wcześniej czy później coś popsuje. Albo wtrąci jakieś harcerskie zagranie, albo wskoczy w licealny refren, albo postawi na niewymagający czad. Rozumiem, że grupa w końcu chciałaby po 10 latach istnienia być bardziej rozpoznawalna (stąd aż za bardzo przebojowe kawałki, stąd czasami programowa buntownicza retoryka), ale... na poprzedniej EP-ce załoga wydawała mi się ciekawsza w swoich poszukiwaniach.

Vagabundes to płyta dla tych, którzy nie wstydzą się od czasu do czasu włączyć polski punkrockowy album. Brzmi wyśmienicie, chłopaki tworzą dobrze zgraną drużynę i nudzić się nie można. Są ultra-przebojowe kawałki i inteligentne podejście do problemów współczesnego świata. Słucham płyty z przyjemnością, ale podskórnie czuję, że niewiele brakło, by była znacznie lepsza. [avatar]

Vagabundes:



Strona zespołu: http://www.myspace.com/mirPoland

2 komentarze:

  1. hmmm myślę, że powyższa recenzja jest trochę subiektywna, widać, że autor ma wyrobione gusta muzyczne, w które owa płyta nie zawsze się wpisuję. Mi się wydaje jednak że płyta stanowi ciekawostkę na naszym małym rynku alternatywnym. Moim zdaniem widać po niej że zespół się rozwija, robi krok do przodu. Melodyjnosć, która nieraz nie dodaje samu w ich wydaniu zdaje się jednak być mocną stroną. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. nie czytalem recenzji, nie sluchalem muzyki, ale musze odniesc sie do powyzszego komentarza.
    'myślę, że powyższa recenzja jest trochę subiektywna' - NO SHIT! subiektywna recenzja? a myslalem, ze kazda recenzja jest obiektywna, a ocena wyliczona za pomoca scisle okreslonego wzoru :)

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni