17 listopada 2014

Happysad: Jakby nie było jutra (Mystic, 2014)


Happysad się zmienia. W swoim własnym niewymuszonym tempie. Dlatego najnowsze wydawnictwo stanęło w ogniu krytyki z obydwu stron. Od najwierniejszych fanów dostało się, że w ogóle się zmieniają; ci, którzy wieszali psy na kapeli za harcerskość, teraz drwią z wprowadzenia elektroniczno-alternatywnych elementów. Prawda leży - jak w wielu podobnych przypadkach - gdzieś pośrodku. Choć nie da się ukryć, że ekipę ze Skarżyska-Kamienniej coraz mocniej ciągnie do szufladki z etykietą „indie”.

Może to sprawa Marcina Borsa za konsolą producencką, może doświadczenia z długich tras koncertowych i przyjaźni z poznanymi tam kapelami, ale Happysadowi obecnie blisko do poetyki Much sprzed paru lat. Bardzo łatwo mi sobie wyobrazić dance-punkowe Tańczmy czy Smutni ludzie w wykonaniu Michała Wiraszki i spółki. To poziom Notorycznych debiutantów, same Muchy już tak siebie nie przypominają z tamtego okresu. A jak jeszcze dołożymy do tego szerokie zainteresowania Łukasza Ceglińskiego, wyjdzie dość ciekawy konglomerat umiejętnie podbity ręką łebskiego producenta. Mile łaskocze uszy utwór instrumentalny „-„ , gdzie błysną dubowe wpływy, wejdą jazzujące dęciaki, a całość tapla się w niepokojącym syntezatorowym tle. Zaskakuje MBTV - hardy, ostry, basowy kipiący energią indie-rocker (Muchy na Chcecicospowiedziec próbowały też coś takiego stworzyć, ale wyszło znacznie gorzej) oraz Lista życzeń, w którym to zespół zgrabnie buduje napięcie, a znajduje logiczny finał w postaci puszczonych samopas, rozhałasowanych instrumentów.

Kontrowersje wywołują Ciała detale, ze względu na podobieństwo formalnych rozwiązań do Kid A Radioheadów. Zgoda, ciężko będzie zespołowi się z tego wybronić, choć Marcin Bors zrobił co mógł, kładąc w jednostajny, duszny rytm tyle drobnych ornamentów, że jednak kawałka słucha się gładko. Aczkolwiek to co nie udało się w Ciała detalach wyszło kapitalnie w Do szczęścia. To pięć minut przeciwstawnego klimatu, gdzie minimalizm przechodzi w pompatyczność, a spokój w nerwicę. I te urokliwe dęciaki w tle!

Ale żeby nie było, że Jakby nie było jutra jest płytą świeżą i eksperymentalną. Starego Happysadu jest tu wciąż dużo. Trzynaście dni - okropieństwo na zwrotkę i refren. Są momenty takie - zbyt stadionowe. Natychmiast wylatująca z ucha Powódź dekady. Coś, co może wydać się nieprawdopodobne - zespół nie potrafi żadnej z tych kompozycji pociągnąć do końca w starym, wypracowanym stylu. Coś pod koniec musi zepsuć - a to riffy Ceglińskiego się rozjadą i przyjemnie ugrzęzną, a to się przybrudzą, zaaplikują rajcującą łupankę bądź niespodziewane chórki. Ogólnie - „są momenty takie”.

Podobnie ewoluują teksty Jakuba Kawalca. Trafiają się koszmarki. Trzynaście dni ma tydzień/ Trzynaście miesięcy rok/ Trzynaście długich godzin/ Od rana po noc/ Garniemy się do siebie/ Jak opętane bańki mydlane. Ale są też wersy zaskakujące. Na początek dam ci tlen/ Wcisnę w płuca powietrze/ A w żyłach popłynie krew (...) A na koniec lek/ Chemiczny jakiś środek/ Zatamuje krwotok łez/ Uspokoi drżące dłonie.

Coraz ciekawszy ten zmieniający się Happysad. Coraz trudniej skonstruować popartego argumentami hejta. Co prawda idzie w zmiany, które na alternatywnym rynku były popularne kilka lat temu, ale robi to dobrze! [avatar]



Strona zespołu: https://www.facebook.com/happysadpl

3 komentarze:

  1. nie miałam okazji jeszcze jej przesłuchać, a ciekawa jestem tych zmian...

    OdpowiedzUsuń
  2. ja również nie słuchałem jeszcze tej płyty, a lubię piosenki happysadu :) zobaczymy co zaprezentowali tym razem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja przesłuchałam już wszystkie kilka razy. Świetne! Kocham <3

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni