5 marca 2015

Test Prints: Hell For Beginners (Soup Bob/ Primate Tapes, 2015)


This monkey's gone to hell?

Droczę się. Małpa poszła do nieba, tak jak rzecze Black Francis. Chociaż Test Prints raczej bliżej do prostoty The Thermals niż eklektycznego wyrafinowania Pixies. Zresztą na ten właśnie zespół również powołują się w źródłach swoich inspiracji. Jak też na niemiecki Tocotronic, taka ciekawostka. Warto śledzić wpisy artystów w internecie - można czasem podłapać coś nieznanego.

Ale wróćmy do Hell For Beginners. Czekałem na tę płytę już od pierwszego singla, nagranego jeszcze w duecie przez Joannę Jurczak i Łukasza Ciszaka. Kiedy ogłosili, że dołączył do nich perkusista (wcześniej używali automatu perkusyjnego), Maciek Misiewicz, konkluzja narzuciła się sama: będą atakować studio. Jesienią 2014 roku zarejestrowali dwanaście piosenek - i są.

Bezpretensjonalność, prostota, luz i melodie. To tagi, jakimi można by opisać ten album. Muzycznie jest bardzo thermalsowo. Każdy utwór dominuje jeden riff, nie ma tu żadnych zmian tempa, solówek, mostków – nie, nie. Jak się zaczęło, tak się skończy. Ale to nie problem, bo kończy się bardzo szybko. Piosenki trwają zwykle od minuty do niespełna trzech minut. Za mało, by znudzić. Okej, czasem aż się prosi o jakąś zmianę, wplecenie dysonansu, przełamania, może bardziej rozbudowanej partii instrumentalnej. Ale do diabła, to pierwsza płyta, na subtelności i złożone kompozycje przyjdzie czas później.

Na razie liczą się te zajebiście fajne punkowe jazgoty i kapitalne dwugłosowe refreny. Uwielbiam, gdy na pierwszy plan wychodzi wokal Joanny, jak w Ghost / Shadow czy Provoking – jest w nim trochę uwielbianej przez nich Kim Deal, ale też jej imienniczki – Kim Gordon z Sonic Youth. Łukasz jest bardziej punkowy, jak w Bad News albo Gene Pool – i to jest w porządku, to jest ten idealny kontrapunkt dla słodziakowości Joanny. A razem wypadają jeszcze lepiej. We wspomnianym Gene Pool rozpoczyna Łukasz, ale gdy włącza się wokal Asi, robi się z tego indie hymn, coś tak uroczego, że aż w dołku ściska z głupiego szczęścia. A gdy chóralnie wyśpiewują Go Away, Jesus i Go Home? Ależ to dobre! To zresztą moje najulubieńsze z wcześniej nieznanych piosenek Test Prints. Tylko czy właściwie są tu jakieś nieulubione? Nie potrafię wskazać nawet jednej. Choć dość do siebie podobne, każda ma coś takiego, co pozwala ją zapamiętać. I po prostu zostaje w głowie.

Pills for dinner / The air is a sleeping gas; Go home / You’re a neurotic stupid gnome / Leave me alone – jak sami mówią, grają wesołe piosenki o pogodnej rezygnacji i pogodzeniu z porażką. Rzeczywiście, w ich prostych, ale zgrabnie napisanych tekstach jest sporo takiej popkulturowej ironii, przez którą przebija łagodna rezygnacja, niespecjalnie agresywna złość i drobne okruchy optymizmu. Mnie się to kojarzy z filmami pokroju Juno czy Mała Miss. Ten dystans do świata, ten typ humoru.

Bardzo lubię tę płytę. Już trafiła do folderu z muzyką, która zawsze pomaga na chandrę i zły nastrój, ale też takie chwile, kiedy chce się pośpiewać coś fajnego. Chociażby jadąc samochodem z otwartymi szybami przez ciepłe wakacyjne powietrze. [m]



Strona zespołu: https://www.facebook.com/testprints

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni