4 czerwca 2015

Hurtownia: Oh Senova, Patryk Cannon, Sjón, Starego


W dzisiejszym wydaniu Hurtowni cztery świeże EP-ki z różnych bajek. Która z nich najbardziej pasuje właśnie Tobie? Sprawdź!

Oh Senova: Spaces EP (wyd. własne, 2015)


Kiedy dwa lata temu słuchaliśmy sobie EP-ki Layers, nie sądziłem, że cokolwiek jeszcze ukaże się pod tym szyldem. Małe wydawnictwo miało wszelkie cechy jednorazowego „wybryku”, czyli domową jakość dźwięku i brak jakichkolwiek działań, by zainteresować dźwiękami osoby trzecie. A tu proszę, dostajemy dwadzieścia minut nowego materiału. Bardzo ciekawego.

Leśny folk Juliana Cantrella kolejny raz eksploruje tereny mające za sąsiedztwo Enchanted Hunters i solową płytę Michała Bieli. I wychodzi mu to coraz lepiej. Trzy z pięciu kompozycji trwają ponad 5 minut, a w tym czasie dzieje się na tyle ciekawych rzeczy, że przy pierwszych odsłucham włączałem piosenki jeszcze raz, by bliżej się przysłuchać jak mgliste plumkania w logiczny sposób przechodzą w dream-shoegaze'owe harce. Jeszcze miejscami Julianowi brakuje pewnej ręki; w taki Comfort Food miejscami wdziera się niezamierzony chaos, ale i tak lubię przebywać na jego bagnach.





Patryk Cannon: Momenty EP (Please Feed My Records, 2015)


Kolejny twórca muzyki elektronicznej. Z Zielonej Góry tym razem. Na swojej EP-ce skupił się na dźwiękach z pogranicza french touch i kosmicznego deep techno. To suche fakty, całkowicie nieciekawie wyglądające na papierze. Ale już z głośników płyną nutki o całkiem sporej sile rażenia.
Patryk ma wyczucie i zręcznie lawiruje pomiędzy transowymi loopami, melodią i chwaleniem się mnogością użytych ścieżek w programie do obróbki dźwięku. Born & Burn ma sympatyczny, zamszowy beat i puls charakterystyczny dla ambientowych poszukiwań Tomasza Mirta. Utwór tytułowy miejscami rości sobie prawo do wstępu na taneczne parkiety, choć główny klawisz jest za bardzo nieokiełznany i skacze ze zbytnią swobodą po pięciolinii. Z kolei A Star Is Born! dużo zyskuje dzięki mówionej przedmowie, która jakoby z automatu wprowadza słuchacza w tryb „analitycznego” odbioru wrażeń słuchowych.

W skrócie: są na polskim undergroundowym poletku artyści bardziej wyraziści, ale Momenty zaskakująco łatwo kradną nasz czas. Czyżby a new star is born?



Strona artysty: https://www.facebook.com/patrykcannon



Sjón: Suffer EP (Make Music Agency, 2015)


Łódzki Sjón świadom wszystkich miłych słów, jakie wywołała zeszłoroczna EP-ka idzie z ciosem i majstruje cztery nowe kawałki. Tak samo neurotyczne, wciąż intrygujące. Wokalista Kacper Kaczmarek chyba pogodził się z myślą, że zawsze będzie porównywany do Thoma Yorke'a, ale wygląda, że ma to  gdzieś. I dobrze, bo choć w jego scenicznej postawie czuć mocno brytyjskiego kolegę, to już prawie w ogóle to przeszkadza. Kaczmarek ma własne demony i rozprawia się z nimi na swój sposób. Dzięki temu jęki, wrzaski czy śpiew w malignie nabierają autorskiego kolorytu (może poza Dignity, gdzie jest za dużo oczywistego white-liesowego mroku).

Ale Kacper nie byłby w stanie sam udźwignąć ciężaru oczekiwań. Koledzy bardzo pomagają. Z akcentem na bardzo. Nowy Sjón to indie „progresywne”. Kompozycje biegną swoim nieśpiesznym, ale zupełnie niespodziewanym torem. Najlepszy przykład to Romeo Suffer Defeated, gdzie dość nerwowy, introwertyczny początek przeradza się w pompatyczną kodę z chóralnymi zaśpiewami. Out podczas swojej sześciuipółminutowej podróży zalicza parę interesujących przystanków, a w Hurry Up! siłują się Radioheadzi z Kasabian i ciężko stwierdzić, która frakcja wyszła z tego pojedynku zwycięsko.

Sjón rośnie w siłę. Silny był już wcześniej i szkoda, że o kapeli wciąż podejrzanie cicho. Suffer ma wszystkie zadatki, by wywindować zespół do pierwszej ligi.



Strona zespołu: https://www.facebook.com/Sjon.Band


Starego: Kosmita EP (Crunchy Human Children Records, 2015) 


Nie oszukujmy się. Wokalista i tekściarz Paweł Gawlik jest najsłabszym ogniwem tego zespołu. Facet nie ma głosu, a od słuchania jego chrapliwych płodów uszy krwawią. To w takim razie po co o tym pisać? Ano, jeśli sobie golnąć po głębszym w celu uodpornienia się na popisy przy mikrofonie, pozostaje całkiem ciekawa część pozostała.

Wyobraźmy sobie amalgamat złożony z zimnej fali, nowej fali i polskiej post-punkowej szkoły. Miks starego Tiltu, Lecha Janerki i trójmiejskiej alternatywy sprzed 25 lat. Miejscami podlany surfem. Gitary charczą, bas oliwi zdrowo, a najlepszą robotę robi przesterowany saksofon. Na to nakładają się nawet intrygujące teksty Gawlika. Utwór tytułowy zaczyna się obiecująco egzystencjalnymi mantrami, choć niestety odjeżdża w niepotrzebny kosmos w finale. Z kolei  zwieńczenie opowieści Jezusa jest tym, co zasadza niepokój pod czaszką. Księżyc czaruje szeptem i tka niesamowity klimat przypominający psychodeliczne „ballady” Apteki.

Tak, łatwo zdyskwalifikować Starego za kiepski wokal i nie najczystszą jakość nagrań. Ale, cholera, w tym studenckim rocku - po wnikliwszym przesłuchaniu - jest sporo ciekawych formalnych rozwiązań, które sprawiają, że o Kosmicie warto poświęcić więcej niż dwa zdania. Tym bardziej posłuchać.



Słuchał [avatar]

1 komentarz:

  1. Gdyby towarzysz Gawlik ograniczył się do produkcji tekstów zamiast beczeć do mikrofonu to świat stałby się lepszy.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni