O tym, że polska jest dziś ostatnim bastionem post-metalu,
nie trzeba raczej nikogo przekonywać. To właśnie nad Wisłą powstały przez
ostatnie lata projekty, które emanowały świeżością i oryginalnym brzmieniem, które
nie były jednocześnie kolejnymi kopiami Isis lub Neurosis.
Nowa płyta warszawiaków z 2016 roku błyszczała na tle
konkurencji, szczególnie gdy post-metalowi pobratymcy, nawet nie tyle, że nisko
zawiesili poprzeczkę, co po prostu zawiedli na całej linii. Moanaa, w której
pokładałem bardzo duże nadzieje, nie zrobiła żadnego kroku do przodu od albumu Descent, a swój brak pomysłu i nowej
jakości nadrobili nagromadzeniem czystego, niemal refrenowego wokalu, przywodzącego
na myśl The Ocean. Blindead, które dzięki swojemu Affliction XXIX II MXMVI dzierżyło tytuł króla na polskiej scenie
post-metalowej, zaczęło niechybnie zbliżać się do konwencji progmetalowych
piosenek; a ich nowa płyta przypomina mi bardziej dokonania Riverside, niż
jakiegokolwiek post-metalowego bandu. Na szczęście Obscure Sphinx, wydając
swoją trzecią płytę Epitaphs
sprostało wyzwaniu i nagrało album trzymający poziom poprzednich dokonań.
To najdojrzalsza płyta w dorobku Obscure Sphinx. Muzycy
opanowali wykorzystywane wcześniej patenty niemal do perfekcji, dzięki czemu
kompozycje sprawiają wrażenie doskonale dopracowanych. Nie ma tu niedociągnięć,
które były obecne na poprzednich materiałach; mimo to zauważyłem, że wiele osób
narzeka na zbyt długie i rozwlekłe kompozycje, w których rzekomo jest za mało
zmian i brakuje im rozbudowania. Mnie natomiast nie przeszkadza duch
repetytywności, który unosi się nad Epitafiami,
gdyż świetnie kooperuje on z post-apokaliptycznym klimatem oraz mrocznym
konceptem płyty. Rytualności dodają jej ciągnące się w nieskończoność ciężkie
doomowe riffy, które rozbijają się nagle o delikatne post-rockowe zagrania, tak
jak w kawałku Memorare.
Charakterność tej płyty to także gęste brzmienie, kojarzące
się z nieco przereverbowanym miksem, które nadają albumowi niemal ambientowego
charakteru. Natomiast najbardziej rozpoznawalną jego cechą, jak i zresztą dwóch
poprzednich, są popisy wokalne Wielebnej. Wokalistka ma pokaźny wachlarz możliwości
głosowych. Potrafi oczarować nas swoimi delikatnymi zaśpiewami w
spokojniejszych fragmentach, by chwilę później zaprezentować nam typowy dla
sludge’ów bądź doomów wrzask o barwie, której nie powstydziłby się Scott Kelly
z Neurosis. Najbardziej jednak urzeka mnie wokal w utworze Memories Of Falling Down, gdzie głos Wielebnej nabiera
przeraźliwego, wręcz lamentacyjnego charakteru. O tym, że kobiecy śpiew
świetnie koresponduje z ciężkim post-metalem mogliśmy przekonać się, obserwując
bardzo dobry odbiór ostatniej płyty Cult of Luna, gdzie do współpracy została
zaproszona wokalistka Julie Christmas. Choć niech mnie kule biją, ale w
rywalizacji Wielebna vs. Julie dużo lepiej wypada Polka.
To co odróżnia najnowszy album od poprzednich materiałów
warszawskiego składu to właściwie detale, które ciężko wyłowić po pierwszym
odsłuchu. Dlatego też Epitaphs
potrzebuje czasu, tak byśmy doświadczyli, że nie jest to tylko to samo granie
długich post-metalowych walców okraszonych kobiecym głosem, które słyszeliśmy na
poprzednich dwóch płytach. Co prawda singlowy Nothing Left to kompozycja bardzo w stylu tego co mogliśmy usłyszeć
na Void Mother. Szybkie przejścia
między spokojnymi a ciężkimi fragmentami oraz bogaty aranż kompozycyjny to hołd
dla poprzednich dokonań grupy. Dlatego też mimo paru rewelacyjnych momentów
oraz wyśmienitego tremolo pod koniec, które naprawdę chwyciło mnie za serce,
nie mógłbym powiedzieć, że Nothing Left
powaliło na kolana. Dużo bardziej zaabsorbował mnie drugi numer, którego
pierwsza połowa jest moim faworytem na tym krążku – Memories Of Falling Down – ten sam, którego przywołałem wcześniej
przy okazji rozpływania się nad pięknem wokaliz Wielebnej. Jednak nie tylko
wokal sprawiał, że utwór ten był niezwykły. Za magią tego kawałka stała także
gra instrumentów perkusyjnych, głęboki i dronujący bas oraz iście hipnotyczna
gitara. W kulminacyjnym momencie Memories
Of Falling Down brzmi niczym metalowa wersja Swans z albumu To Be Kind. W utworze Nieprawota i Memorare dało się usłyszeć, jak ciężki walec przeistacza się w
duszny black metal. To również fragmenty, na które nie sposób nie zwrócić uwagi
i których nie znajdziemy na poprzednich dwóch płytach.
Większego szaleństwa zabrakło mi w końcówce albumu. Co
prawda kończące płytę At The Mouth Of The
Sounding Sea to bardzo solidna i jakościowa kompozycja, to jednak nie
gwarantuje nam zakończenia z przytupem. Tym razem post-metalowy Epitaphs to płyta, która uratowała
polski post-metalowy rok 2016. Obscure Sphinx, serwując delikatne, czasami
ledwo zauważalne eksperymenty i zmiany, dało nam nadzieję, że czwarta płyta
będzie jeszcze lepsza i jeszcze odważniejsza. [Janusz Jurga]
Strona
zespołu: https://www.facebook.com/obscuresphinx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz