13 maja 2017

Nameless Creations: Hate Creates EP (wyd. własne, 2016)


Głośno, bezkompromisowo, z polotem. Warszawska scena postpunkowa znowu błyszczy.

Nameless Creations istnieją od 2015 roku, w roku ubiegłym wydali demo Ha!Destroy, a kilka miesięcy później, w końcówce 2016, profesjonalnie zarejestrowaną EP-kę. I powiem wam w sekrecie – to jest objawienie na dużą skalę. Oczywiście w skali sceny alternatywnej.

Członkowie warszawskiego kwartetu ukrywają się za obco brzmiącymi pseudonimami, a na zdjęciach stylizują na kreatury z przedwojennych niemych filmów. Jako swoje źródła inspiracji podają The Birthday Party, The Murder City Devils, The Stooges, Wipers, Jay Reatard, TSOL. Nieźle. Te inspiracje będą dla każdego słyszalne trochę bardziej lub trochę mniej – nie ma to znaczenia, gdyż Hate Creates na tle dość powtarzalnych produkcji, jakie ostatnio  zdominowały zarówno rock środka, jak i te bardziej radykalne jego odmiany, brzmi ożywczo świeżo. 

To że grają hałaśliwie, z kulminacjami świdrujących gitar i solidną naparzanką perki, kaskadami sprzężeń i wypluwanymi z głębi płuc wokalizami – to oczywiste. To, że są przy tym zarówno niepokojący, jak i zabawni – już mniej. A że dostarczają przy tym kupę sprzecznych emocji i masę świetnych melodii – no, to już prawdziwa sztuka. Właściwie cała EP-ka to, jak się dziś mówi – sztos. Demoniczny wokal Doriana Wiseblooda (ach te ksywy), zwłaszcza z towarzyszącym mu świdrującym klawiszem (Bad Money) czy krzykliwy ni to śpiew, ni to deklamacja Vivien Karnal (absolutnie powalający Light Creations) dodają piosenkom Nameless Creations otoczki szaleństwa. Wyobrażam sobie ich występ, w jakiejś gotyckiej scenerii, z absurdalnie upiornymi makijażami na twarzach i… mam ciarki na plecach. Chciałbym to zobaczyć. 

Album wypełniają przede wszystkim szybkie postpunkowe kawałki, przeładowane zgiełkiem gitar i piskliwym akompaniamentem klawisza (I Decline to dobry przykład), ale zdarzy się też cięższy, bardziej wymagający dla słuchacza utwór Hate Creates (ciekawe czy w tylko ja w partiach gitary słyszę Voivoda?), czy nawet coś co przypomina balladę (fantastycznie balansujący melodią i ciężarem przesterów Blue Emperor).  Słabego punktu – brak. 

Tak brawurowego debiutu dawno nie było. [m]


1 komentarz:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni