Igor Spolski wraca z dalekiej Azji i od razu rusza w kolejną podróż. Tym razem przez Polskę lokalną, Polskę prowincjonalną.
Od kościoła, do wesela, przez Żabkę i Biedronkę. Z jednym tylko wyjątkiem, kiedy to na chwilę wpada na prawy brzeg Wisły w Warszawie, przypominając czasy, kiedy portretował to miasto z zespołem Płyny. Spolski celnie, ale i z typową dla siebie nutką sympatii oraz dystansu do „polskości” portretuje polską prowincję, serwując jednocześnie barwną, pełną melodycznych niuansów, jaki i przaśną, rubaszną garść piosenek.
Znajdziemy tu portrety konkretnych postaci (jak hazardzisty Ambrożego w Automacie), ale też impresje wywoływane przez miejsca i ludzi (hipisowska Rzeka płynie dalej). Jest zadziornie, do tańca (Weź tańcz, Silent Disco, Narzekanie), jest też melancholijnie, do zadumy (Nieważne, Małe białe kółko). Piosenki napisane ze specyficzną swadą, w której wyliczanki elementów krajobrazu przeplatają się z grami słownymi (Ala da kota na Allegro, Słota polska jesień), a nawet momentami poetyckimi (choć nie zawsze udanymi, fraza Ty się skaleczysz, ja mam bliznę bardziej pasuje do gimnazjalnego okresu Happysadu).
Pomijając Automat, w którym ekspresja wokalna Spolskiego ociera się o manierę Organka (której nie cierpię), piosenki mają świetne melodie i piękne akustyczne aranżacje. Na długo zostanie ze mną prześliczne Nieważne, dreampopowy Dym na mieście i rozklaskany Tutaj. Udany powrót do ojczyzny, która okazuje się równie egzotyczna i zadziwiająca co odległe kraje Azji Południowo-Wschodniej. [m]
Strona artysty: https://www.facebook.com/muzykaspolski/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz