Od czego zacząć recenzję takiego albumu? Od: mocny kandydat do płyty roku? Czy raczej: spokojnie, oni nie są polskim klonem Interpol? Czy też: ta muzyka nie daje spokoju? A może opowiedzieć o wszystkim po trochu?
Zacznijmy więc od Interpolu. Liczne nagrania demo utrzymane w mrocznym klimacie, skrót NYC i kilka innych mniej oczywistych przesłanek sugerowały, że debiutancki album krakowskich Krasnali będzie kolejną „polską (spóźnioną) odpowiedzią” – tym razem naśladującą Interpol naśladujących Joy Division. Nic z tych rzeczy, proszę państwa. NYC poszli w zupełnie – naprawdę całkowicie – innym kierunku. Może przegapili zjazd na Nowy Jork i pojechali dalej, na Waszyngton? A może ominęli go w pełni świadomie, mniejsza o to. Najważniejsze, że to, co nagrali, jest inne. Osadzone głęboko w tradycji amerykańskiego post core’a, noise’u, post rocka, wreszcie – i tu zaskoczenie – grunge. To bywa posępne i ponure, wściekłe i złe, hipnotyczne, narkotycznie wciągające, to także bywa zjawiskowo piękne. Długie, nawet ośmiominutowe epopeje dźwiękowe. I krótkie strzały, zostawiające trudny do usunięcia osad na korze mózgowej. Słucha się tej płyty z zapartym tchem i zawsze za jednym zamachem. Nie warto przerywać, dzielić ją na poszczególne utwory. Te kompozycje płyną swoim własnym nurtem, tętnią pulsem odmiennym od większości tego, co wpada w nasze uszy na co dzień. Rzadko pojawia się coś na kształt refrenu, najczęściej jeden temat płynnie przechodzi w inny, ale słuchacz nie ma o to do zespołu żalu, bo ten kolejny i jeszcze następny – pasują tam idealnie.
Zaczyna się według zasady Hitchcocka – od trzęsienia ziemi. Narastające aż do granicy wytrzymałości napięcie w Goodnight, potęgowane przez monotonne, przesterowane riffy i powtarzane niczym mantra słowa I thought I knew you/ Goodnight my illusion, rozładowane zostają przez wyciszoną, transową część płynącą łagodnie do końca kompozycji. Piosenka nr 2 to śliczna pamiątka po zapomnianej legendzie Karate i jemu podobnych. Ta sama melancholijna nuta w głosie Jacka Smolickiego, surowe piękno gitarowego tematu i uderzenia przybrudzonego riffu. Po tych dwóch w miarę „typowych” utworach następują już tylko same zaskoczenia. W Shoes radykalne kontrasty i zabawa konwencjami – włącznie z delikatną aluzją do tanecznych zawirowań w muzyce rockowej – powalają precyzją wykonania i genialnymi przejściami, które w wykonaniu NYC wydają się tak naturalne i oczywiste. We Friday zespół atakuje wściekłym hałasem, którego nie powstydziłby się Shellac. W Low Fares Space Lines zachwyca przepiękną linią melodyczną wokalu, w Radiot intryguje nawiązaniem do twórczości Toola. W Lassie Smore wokal pojawia się dopiero przy końcu trzeciej minuty – to w pełni obrazuje pewność, z jaką zespół kształtuje muzyczne tworzywo. Oni nie muszą przestrzegać zasad, oni je tworzą po swojemu. I jeszcze Hello? – niezwykłe, urwane wpół dźwięku pożegnanie. Osiem nagrań. Niedużo, ale w zupełności wystarczy. To optymalna liczba.
Tak, ta muzyka nie daje spokoju. Tak, ta płyta będzie wysoko w moim rocznym podsumowaniu. Krasnale dokonali czegoś, co nieczęsto się zdarza. Wykręcili stylistyczną woltę, zmylili wszystkich, którzy na nich stawiali już wcześniej, a do tego nagrali coś znacznie lepszego niż wszyscy mogliśmy się spodziewać. Do maksimum wykorzystali możliwości trzyosobowego składu, eksponując zalety takiego układu: doskonałe zgranie muzyków i świadomość każdego wydobywanego przez siebie dźwięku. Wykorzystali też jego teoretyczną wadę: minimalizm brzmienia wynikający ze skromnego składu przekuli w trudną sztukę operowania nastrojem i emocjami. Panowie Jacek (wokal, gitara) i Michał (perkusja) Smoliccy oraz Marcin Białota (bas, wokale) stworzyli jeden z najciekawszych i najbardziej oryginalnych debiutów ostatnich lat. Dzięki za tę płytę!
Strona zespołu: www.newyorkcrasnals.com
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Spontaniczny projekt m.in. Marcina Loksia (dawniej Blue Raincoat) i Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) ma szansę przerodzić się w coś trw...
Istotnie zacna płyta, spójna, przemyślana, bez kompleksów możnaby z nia ruszyć też za granicę.
OdpowiedzUsuńRecenzja bardzo dobra - w pełni się zgadzam oprócz końcówki - powinno być Marcin BiAłota :)
OdpowiedzUsuń