25 czerwca 2009

Pornohagen: Zgon na parkiecie EP (wyd. własne, 2009)

Łódzki Pornohagen to bardzo płodna kapela. W ubiegłym roku zaliczyli debiut długogrający, wcześniej cztery EP-ki (w tym jedna akustyczna), a tu proszę - kolejna czwórka. Pierwsze co się rzuca w oczy po przesłuchaniu, to żelazna konsekwencja zespołu. Gra tak samo jak grał. Jakieś nowinki, ciekawostki, nowe inspiracje? Nie zauważyłem. To wciąż rock'n'roll w czystej postaci generowany przez klasyczny pięcioosobowy band. Ot, tacy młodzi Stonesi. Chłopaki darują sobie udziwnienia, skomplikowane przejścia czy wymagające linie melodyczne. Nawet nie są specjalnie niegrzeczni. Nie ma w nowych nagraniach brudu, przesadnej szorstkości, silenia na oryginalność. To klasyczne piosenki z podziałem na melodyjną zwrotkę, dynamiczniejszy refren z obowiązkowym przyczadzeniem pod koniec. Wokalista Paweł Strzelec dalej brzmi jakby nie przeszedł mutacji, jego głos nie ma odpowiedniej mocy, czasami słychać, że nie wyrabia w bardziej siłowych fragmentach.

Pornohagen nie jest zbuntowany, nie aspiruje tekstami do rangi młodej polskiej indie-inteligencji. Pornohagen jest kontestujący. Czyli, kolokwialnie mówiąc, ma wszystko w dupie. Nie czuje imperatywu stania się częścią jakiejkolwiek sceny, olewa opiniotwórcze serwisy. Nie porusza modnych tematów - polityki, emigracji zarobkowej, braku perspektyw. Trafia się komentarz społeczny. Lekko naiwny, trochę nieporadny, ale przedstawiony z dość olewackiej perspektywy „to nie dla mnie, bawcie się dalej”. Taki chyba jest wydźwięk tytułowego Zgonu na parkiecie. Pawła Strzelca bardziej rajcują kontakty z płcią piękną. W większości kawałków albo walczy o miłość dziewczyny (Dla ciebie), albo rozlicza się z nieudanego związku. Przy czym ciągnie chłopaka w stronę dość hmm... egzotycznych relacji. Jestem kanibalem/ Jesteś kanibalem/ Zjadamy się nawzajem.

Najnowsza EP-ka zespołu nie jest tak zapamiętywalna jak długogrający DżinsCzerńRóż. Może dlatego, że to tylko cztery kawałki? Brakuje mi w nich jednak bardziej rasowego pazura, większej dawki szaleństwa i nieobliczalności. Jedynie Nic mnie nie jest bliski wcześniejszym dokonaniom. Ze względu na dość zdecydowany i oryginalny tekst. Nie obchodzi mnie ten kraj/ Bóg, przyjaciel i wróg/ I boję się przytyć/ Na obiad jem musztardę/ I boję się schudnąć/ Jem w nocy czekoladę. Całość szybko wchodzi i szybko wychodzi. Zespół wciąż potrafi trzaskać kawałki ze sporym ładunkiem przebojowości, gorzej z zaczepieniem się melodii na dłużej.

Pornohagen skazany jest na krytykę. Zero oryginalności odrzuci bardziej wyrafinowanych słuchaczy. Dalej pozostanie typowo imprezowo-juwenaliowym zabawiaczem dla znudzonej młodzieży. To wydawnictwo tylko utrwali ich dotychczasowy wizerunek. W necie będą w nich rzucać mięchem, a koncerty przyciągną coraz większe masy. Najgorzej mają tacy jak ja. Zawieszeni pośrodku. Pornohagen? Eee... już wyrosłem z takiej muzyki. Jednak gdy usłyszę kolejny słodki chórek, jak ten w Zgonie na parkiecie, cała otoczka cywilizacyjna pójdzie się paść i dołączę do rozkosznych pląsów. Tiriditiriri! Tiriditiriri! [avatar]

PS. EP-ka do ściągnięcia ze strony zespołu.

Zbliż się do mnie (z debiutanckiej płyty):




Strona zespołu: http://www.myspace.com/pornohagen

1 komentarz:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni