11 czerwca 2009

Pensão Listopad: Concerto Dentrum (Merzbau/Antena Krzyku, 2009)

Pensão Listopad to trio z Wrocławia. Choć nie do końca. Współzałożycielem formacji jest Portugalczyk Joao Teixeira de Sousa. Historia właściwie trywialna. Przypadkowo poznana studentka z dalekiego kraju, rodzące się uczucie, trochę tułaczki po świecie, aż w końcu osiedlenie w uroczym mieście nad Odrą. W międzyczasie perkusista Kamil Radek próbuje sił w jazzującym kwintecie. Schyłek działalności tego efemerycznego składu pokrywa się z początkiem znajomości obydwu panów. Tak powstał w 2007 roku duet Joao e Camii. Pierwsze improwizacje miały ograniczone instrumentarium - tylko gitara elektryczna i perkusja. Nie dziwi więc fakt, że stopniowo zaczęto je rozszerzać (m.in. gitarę elektryczną zastąpiła akustyczna, pojawił się akordeon). Tym bardziej, że duet odkrył szef portugalskiej wytwórni Merzbau i zaproponował wydanie materiału. Chłopakom umyśliło się, że fajnie by było wzbogacić muzykę o wiolonczelę. Wizyta w Akademii Muzycznej zaowocowała dokooptowaniem do składu Kasi Wrony. Pozostało już tylko zmienić nazwę na bardziej medialną i nagrać płytę. Debiutanckie wydawnictwo ujrzało światło dzienne kilka miesięcy temu, a materiał na nim zawarty składa się z dwóch sesji (lipcowej i listopadowej), zarejestrowanych w dwóch różnych miejscach).

Pensão znaczy pensjonat. Nazwa trafnie oddaje charakter muzyki. Pensjonat Listopad kojarzy się z ciepłym, przytulnym miejscem, XIX-wieczną architekturą i buzującym w kominku ogniem. Z chwilą, kiedy zziębnięci pijemy herbatę z cytryną i otuleni kocem wpatrujemy się w pluchę za oknem. Concerto Dentrum ma za zadanie wprawić nas w stan błogości, w uczucie towarzyszące rozkosznemu przeciąganiu się. Pierwszy kawałek na płycie, A diferença fazia-se wyśmienicie spełnia swoją rolę. Choć utwór jest dla nas „obcy”, mocno przepełniony iberyjską kulturą. To zaproszenie do tańca przez tajemniczą Carmen, zalotnie operującą fałdami czerwonej sukni. Nie chcę popadać w pretensjonalność, ale charakterystyczny dźwięk drewnianych bębenków, hiszpańskiej gitary i „klekotu” (jaki to instrument?) automatycznie wysyła moje myśli nad ciepłe wody Atlantyku. Pan Teixeira de Sousa często wplata w kompozycje elementy portugalskiego folku. Taki O teu romance to klasyczny walczyk - powolny, radosny, dający orzeźwienie po całym dniu spiekoty.

Ogólny wydźwięk płyty wcale nie jest optymistyczny. Nad albumem unosi się duch melancholii. Takiej szczególnej, powodującej tęsknotę za czymś niedosięgłym i nienazwanym. Lírico przez większość utworu snuje się po słuchawkach, przytępia naszą uwagę, by w pewnym momencie zaskoczyć niemal żałobnym rytmem i skomleniem wokalisty. Thom Yorke tak nie potrafi! Gdyby na płótnie oddać uczucia powstające podczas słuchania Outros descem, outros sobem, pewnie otrzymalibyśmy pejzaż zachodzącego słońca ostatniego dnia lata.

Największe wrażenie robią trzy utwory posiadające tekst. Dlatego, że śpiew Joao jest charakterystyczny. Dość cichy, niewyraźny, leniwy, jakby dźwięki z trudem odrywały się od strun głosowych. A jednak Mentirosos urzeka od pierwszych taktów. Dźwięki instrumentów doskonale współbrzmią z głosem tworząc pełną zadumy balladę. W Olhos Jaoa znów zawodzi - tym razem w połączeniu z smętnym akordeonem dostajemy stylową pieśń retro. 4 A.M. to wariacja na temat naszej „Czwartej nad ranem”. Sen nie przychodzi, jesteśmy z dala od ukochanych osób... Niespokojna perkusja dopełnia uczucia wyobcowania.

Czerwiec to paskudny miesiąc na poznawanie tego wydawnictwa. Ta muzyka potrzebuje ciszy, spokoju i zadumy. Tylko wtedy może zachwycić swą misternością i zachodnioeuropejską finezją. Poczekajmy do jesieni, wtedy odżyje pełnią swych sił. Wadą albumu są jednak dłużyzny. Pierwsze odsłuchy zapierają dech w piersiach. To dla nas zbyt niecodzienna muzyka, egzotyczna, kojarząca się z krajami, do których może kiedyś pojedziemy. Odbieram ją na zasadzie programu etnograficzno-podróżniczego. Gdy szok kulturowy minie i oswoimy nieznane, może się okazać, że początkowa fajność trochę się przejada, a pierwotnie szlachetne improwizacje - nudzą. Tak już mam z Cowboy Reich i Transistor; Através dos outros jest fajne, ale deczko usypia.

Joao Teixeira de Sousa swoją przygodę z muzykę zaczynał w wieku 16 lat od grania indie-rocka. Może na następnych nagraniach warto ponownie uderzyć w tą grupę docelową? Rozumiem chęć do eksperymentów i improwizacji, odrzucanie ograniczeń i konwencji, ale co zrobić, skoro kawałki w stylu Mentirosos są najbardziej zauważalne i najdłużej zostają w pamięci?

Concerto Dentrum przynosi prawie godzinę magicznej muzyki. Wymagającej, gdyż trzeba w nią wsiąknąć. W nagrodę otrzymujemy luksusową podróż wyczarterowanym lotem na sam kraniec półwyspu iberyjskiego. Ktoś znalazł korzystniejszą ofertę? [avatar]

PS. Są dwie wersje Concerto Dentrum. Jedna została wydana przez Antenę Krzyku i na niej się oparłem pisząc recenzję. Drugą wersję można znaleźć na stronie wytwórni Merzbau na licencji CC (czyli do ściągnięcia za darmo). Wersja net-labelowa to zapis tylko jednej sesji z Morzęcina. Dodatkowo są trzy kawałki, których nie ma na wersji CD, jednak spokojnie można je sobie odpuścić. Bardziej przypominają nagrania z prób, na których zapomniano wyłączyć mikrofon - słychać jakieś brzdąkania, pojedyncze akordy, chaotyczne improwizacje. Ciężkie jest to do strawienia. I nie ma 4 A.M.!

Mentirosos




Strona zespołu: www.myspace.com/pensaolistopad

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni