7 czerwca 2009

The Black Tapes: The Black Tapes (Antena Krzyku, 2009)

Kiedyś w krótkiej notce wyczytałem, że zespół The Black Tapes powstał w odpowiedzi na mieliznę polskiego rock'n'rolla. Cóż, EP-ka Black City wskazywała, że muzycy aspiracje mają dobre, pokłady złości na przyzwoitym poziomie, warsztat niczego sobie... ale żeby od razu większość rodzimych rokendrolowców rozstawiać po kątach? Dziś już nie ma niedomówień. The Black Tapes spełnili swe groźby. Zagrali wszystkim na nosie i nagrali płytę, do której pasuje modne dziś określenie „epicka”.

Weźmy czas trwania. Trzydzieści Dwadzieścia osiem minut, jedenaście kawałków. Wymarzone rozwiązanie dla płyty winylowej. Brak miejsca na przegadanie, popisy i niepotrzebne popierdywania. Punk-rock nie lubi dłużyzn, szczerość przekazu ma być jak uderzenie pięścią w nos - bolesne, dobitne i nie pozostawiające cienia na dwuznaczności. W materiale zawartym na The Black Tapes przeglądają się wszelkiej maści gniewni niepokornego grania. Wyuzdany Robert Plant, wulgarny Mick Jagger, obnażony Iggy Pop, Angus Young ze swymi genialnymi trzema akordami, butny Sid Vicious. Wymieniać można długo. Płyta moim zdaniem stanowi swoisty hołd dla wywrotowej postawy przeciw skostniałemu establishmentowi. Po to chyba narodził się rock'n'roll. By burzyć, niszczyć, nawoływać do zamieszek. W przeciwieństwie do bezmyślnej anarchii, daje w zamian nową jakość.

Chłopaki kopią od pierwszego kawałka do ostatniego. W każdym takcie zawarta jest niespotykana dawka pozytywnej wściekłości i energii. What Goes Around to istna rozpierducha. Szorstki riff, totalna jazda bez trzymanki i przysłowiowe darcie mordy. Wszystko, co potrzebne do stworzenia pokoleniowego hymnu dla niepokornych zawarte jest w 1984. And we're living - ten fragment tekstu jest znamienny. Mamy swoje odczucia i widzimy świat na swój sposób (Plastic Dolls). I nie boimy się go zamanifestować. A że nie jesteśmy w tym osamotnieni przekonuje Underground Army.

Artyści przejawiają swój nonkonformizm także na inny sposób. Napisali świetne, przebojowe piosenki. Tak, nie bójmy się tego słowa. Stworzyli kilka kapitalnych, stadionowych pieśni, przy których ciężko usiąść przed monitorem i sklecić kilka zdań. Najlepszym przykładem Celebration. Albo Bussong. Albo Black Gang. Albo każdy inny utwór. Nie ma bezmyślnego krzyku dla krzyku; wszystko jest podporządkowane obezwładniającym melodiom. Dobitnym przykładem jest przeróbka Sleeping In My Car Roxette. Przebój tego szwedzkiego duetu został zbezczeszczony, odarty z miękkich popowych korzeni i rzucony w magiel przesterowanych gitar, chorych klawiszy i zdartych gardeł wokalistów. I co? Wyszedł z tego soczysty kawałek The Black Tapes z zachowaniem oryginalnej melodyki. Można zagrać cover nasycając go własną poetyką bez próby podlizywania się pierwowzorowi? Widać można.

Wydaje mi się, że debiutowi The Black Tapes uda się jeszcze jedna rzecz. Uznanie wśród punkowców z tzw. pokolenia 77. Dziś co prawda są już głowami rodzin, zapracowani i wiodący spokojne życie, ale od czasu do czasu, kiedy żona u fryzjera, a dzieciak śpi, posłuchają starych kaset TZN Xenna czy Dezertara. Jestem pewien, że odnajdą te same „fluidy”, które towarzyszyły smutnym czasom początku lat 80. I takie kapele powinny występować w serialach pokroju 39 i pół.

Zakończenie: mój kandydat do płyty roku. [avatar]

Strona zespołu:
http://www.myspace.com/theblacktapes

1 komentarz:

  1. Płyta trwa 28 minut:) A tak poza tym to wszystko się zgadza.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni