6 grudnia 2011

The Magnum Force: The Short Passage EP (wyd. własne, 2011)


Schizofrenia w muzyce albo dokonywała rzeczy wielkich, albo spychała artystów w piekło niezrozumienia. Dla przykładu - nie rozumiem, po co powstała debiutancka EP-ka jednoosobowego zespołu z Wrocławia. Ale proszę nie zaprzestawać dalszej lektury!

Za nazwą The Magnum Force ukrywa się Piotr Pluta. W maju na Bandcampie umieścił swoje pierwsze nagrania, opatrzył je wspólnym tytułem i zapakował w fajny artwork kojarzący się z klasycznymi płytami The Beatles czy Pink Floyd. Jeśli chodzi o inspiracje, to wymienia cały przekrój zasłużonych dla rocka progresywnego zespołów. Tak trochę z rozpędu włączyłem sobie pierwszy utwór i... zatrzymałem się na dłużej.

Red Lisa's Dress zaczyna się rozkosznym dziewczęcym seplenieniem, a później to już całkiem niezłe indierockowe grzanie. Kawałek zaśpiewany z brytyjską, lekko buńczuczną manierą przykuwa ucho wyrazistym refrenem i kowbojską otoczką. Ale to jedyna taka rzecz na płytce. Już Chasing The Rest przenosi nas w zupełnie inne, bardziej progrockowe klimaty. Głos Pluty ulega wielkiej metamorfozie - to prawie szept, rodem z wytwórni 4AD. Oniryczny, akustyczny wstęp dość logicznie rozwija się w hałaśliwe riffy kojarzące się z dokonaniami Pinneaple Thief czy Amplifier. Bardzo ciekawy jest The Clear Eyes Moiety. Wydawać by się mogło, że to czysty ambient, z delikatnymi wokalizami w tle i fieldrecordingowym soundem. Jednak od połowy utwór przemienia się w coś ślicznego. Dwugłos i lekka psychodelia zmuszają do bezwiednej wixy! Kolejny przykład utworu, który kończy się zbyt szybko...

Niestety, chwilę później następuje katastrofa pod nazwą The Worst Wedding. Pierwsze dźwięki nie zapowiadają tragedii. To znów ambientowe plamy, które przechodzą w zabarwioną rockiem elektronikę spod znaku Porcupine Tree. Ale od pewnego momentu wchodzi ordynarna progresywna gitara i durne, kiczowate klawisze. I można już nacisnąć klawisz skip. Siedem minut „artystycznej” masturbacji to stanowczo za dużo. Nawet dla fanów Dream Theater. Wieńczący całość Evacuate This Book można polecić fanom Riverside. Nie jest to zbyt udany utwór, ale sześć i pół minuty ratuje niezła linia melodyczna.

To kolejne wydawnictwo, którego słuchałem w ostatnim czasie, na którym nie ma jakiegoś większego zamysłu czy wspólnego pierwiastka. To raczej rodzaj CV wysłanego pod nieokreślony adres. „Zobaczcie, co umiem zagrać i zagłosujcie w ankiecie, który styl wam najbardziej odpowiada”. Dla mnie EP-ki stają się oficjalnymi pozycjami w dyskografii i warto myśleć o nich jako o - owszem, krótkiej - ale mimo wszystko całości. A tak mam wrażenie, że wpadła mi w łapy muzyka gościa, który swoją twórczość traktuje w brutalny sposób pragmatycznie, bez wyrażania siebie. Chyba że ma kilka osobowości. Ale w takim przypadku działa mechanizm z pierwszego akapitu. [avatar]



Strona artysty: Facebook

2 komentarze:

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni