2 grudnia 2011

C4030: Koncert 14.04.2011 (wyd. własne, 2011)


Zamiast płyty studyjnej wydać od razu koncertówkę to bardzo dobry pomysł. Dodać do niego ascetyczną, intrygującą okładkę to pomysł jeszcze lepszy. Wykonywanie muzyki łączącej w sobie elementy rocka, funky, jazzu oraz muzyki żydowskiej to już sprawa ryzykowna. A jeśli dorzucić do tego wiersze Czesława Miłosza…

Miałem okazję już słyszeć C4030 na żywo podczas ich występu na Permanent Vacation Festival, który odbył się 31 sierpnia tego roku w gdyńskim Uchu. Zespół ten bardzo pozytywnie mnie zaskoczył – nie tylko niesztampowym podejściem, ale również oryginalnymi pomysłami zawierającymi w sobie melodyjność i łagodne, momentami bardzo liryczne, smutne dźwięki. Nie dziwi zatem fakt, że do tej płyty zabierałem się z przyśpieszonym biciem serca…

Wstęp do płyty trwa trzy i pół minuty – od pierwszych dźwięków, urzekający magicznym brzmieniem, zmianami tempa i garścią niezwykłych pomysłów i inspiracji. Następnie utwór pod tytułem numerycznym, czyli 124. Wolniejszy, bardziej liryczny i wtedy niespodziewanie przyśpiesza wraz z szybszym werblem i melodyjna gitarą. W tej łagodnej części pojawia się wokal – czy bardziej poetycka deklamacja, ale idealnie pasująca do linii melodycznej. Płynny przeskok do Marcusa, który również zaczyna się łagodnie i lirycznie, a w dodatku z dodatkiem złowieszczego wietrznego chórku. I nagle znów wybucha gitarowa solówka. Cyrk. Utwór znów zaczyna się łagodnie, ale z każdą sekundą zaczyna narastać i z wraz z pojawieniem się fantastycznego tekstu zaczynamy skakać w rytm.

W następnym nie opuszczamy widowiska, bo czeka nas jeszcze spotkanie z Klaunem. Krótki i żartobliwy majstersztyk z kolejnym fantastycznym tekstem i wokalem z kabaretową, bardzo sympatyczną manierą. Niespodziewane zerwanie przenosi nas do pulsującego Skid. Jestem pewien, że Marcus Miller by się takiego utworu nie powstydził. Po nim wchodzimy na Drabinę – znów łagodne, smutne wejście gitar i delikatne perkusjonalia, po chwili jednak nieznacznie przyśpieszamy. Funeralny ton na wokal i intensywnie przemykające skojarzenia z muzyką klezmerską.

Coś mi zaczęło przerywać… a tak, Przerywnik jest następny. Delikatne gitary, snujący się jazzowy układ i folkowa partia fletu. A przy tekście o pisaniu dobrego tekstu uśmiechnąłem się pod nosem. Bardzo sympatyczne. Po nim opowieść o Kolejarzu. Parowa lokomotywa nie rusza wcale ospale, tylko od razu pędzi przed siebie, żeby zdążyć na czas, spóźnienia nie są bowiem przez pasażerów mile widziane – odbijana perkusja niczym stukot kół i melodyjna gitara i nagle stop! Zmiana tempa do szybszych bluesrockowych klimatów, z krótkim, ale interesująco zinterpretowanym tekstem.

Po burzy zachwytów i oklasków czas na Mambo. Zwalniamy do spokojniejszych, bardziej płynących dźwięków, które jednak daleko od jazzowych szybszych improwizacji nie uciekają. Po nim zaczynamy jeść Wiśnie. Rwane akustyczne akordy i głos rozpoczyna, potem wchodzi reszta zespołu, by po chwili znów zejść tylko do dźwięków gitary i wokalu. Melancholijny i niezwykły to utwór. Na bis opada kartka z kalendarza – Wrzesień – utwór o miłości. Senny i łagodny z delikatnie pulsującymi perkusjonaliami. Rzewny i smutny instrumental, trwający niecałe trzy minuty. I na koniec jeszcze dźwięki akordeonu, których tak mi brakowało na koncercie w Uchu.

Urzekająca i magiczna płyta. Nie ma na niej miejsca na chybione pomysły i złe utwory, bo każdy to dawka przemyślanych dźwięków i ciekawych historii, które przepływają przed oczami, nawet wtedy gdy nie padają żadne słowa. Studyjne wykonania mogłyby dużo z tego uroku i spontaniczności utracić, dlatego pomysł by wydać koncert był wyjątkowo trafiony. [lupus]

Strona zespołu: http://www.myspace.com/c4030band

2 komentarze:

  1. ej, podziękujcie lupusowi panowie, zdecydowanie obniża poziom serwisu. sad but true

    OdpowiedzUsuń
  2. a wg mnie na przykład nie obniża :)

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni