15 grudnia 2011

Pan Stian: Drugi ulubiony organ EP (wyd. własne, 2011)


Nie lubię płyt, na których dzięki wokalistom czuję się jak na przedstawieniu teatralnym. Między innymi dlatego już po jednym odsłuchu poszły w kąt wydawnictwa Plateau, Bartosza Porczyka czy Fonetyki. Pompatyczność i przesadna dbałość o dykcję, która sprawdza w piosence aktorskiej i poetyckiej zazwyczaj gryzie się z konwencją „niekonwencjonalnej muzyki popularnej”. Sebastian Pypłacz aka Pan Stian należy do wyjątków, których da się słuchać.

To już trzecie wydawnictwo katowickiego artysty. Zadebiutował w 2009 roku trzyutworową EP-ką Kilka minut, w międzyczasie dorobił się koncertowego składu (Pypłacz wszystkie dźwięki nagrywa sam) i opublikował album-odprysk ukazujące bardziej eksperymentalne oblicze - Meet The Ambient. Drugi ulubiony organ będzie miłą niespodzianką dla tych, którzy parę miesięcy temu zachwycili się dźwiękami Niedodźwięków. Punktów wspólnych z projektem Mateusza Boruszczaka jest wiele. Różnica właściwie jedna. Sebastian Pypłacz „śpiewa” jeszcze gorzej. Ale stosując melodeklamacje dość umiejętnie unika pułapek wynikających z ograniczonych możliwości ekspresji. Co ważne - nie mówi dużo. Ale robi to sugestywnie. Każdy tekst jest o czymś. O rozstaniu, odhumanizowanym świecie, emigracji i samotności. Poeta używa prostych, zrozumiałych metafor, jednak odpowiedni dobór słów powoduje, że pewne zestawienia mają siłę oddziaływania nuklearnych torped (jedynie Cafe 27 nie do końca mnie przekonuje). Znaczy - zapatrzenie się w Marcina Pryta czy Wojciecha Bąkowskiego to nie jedyna słuszna droga.

Muzycznie jest dość mrocznie i duszno. Najfajniej wyszedł XXI wiek. Elektronika ciekawie napędza kawałek, jednocześnie robiąc wiele miejsca na kapitalną partię skrzypiec i mosiężne, zwichrowane gitary. Nudzić się nie sposób - każda z trzech wyraźnie rozdzielonych części charakteryzuje się pazurem odpowiednio podbijającym niewesoły tekst. Również klimatyczne są Pory poku. Łagodny wstęp to zaledwie preludium do połamanej hałaśliwej części zasadniczej. Zwracają szczególną uwagę orientalne chórki kojarzące się z tym co zrobiła Ofra Haza w Temple Of Love Sisters Of Mercy. Orientalizmy powracają także w Cafe 27. Mimo że to ewidentnie rockowy numer, to oprócz partii mandoliny spora część kompozycji dostaje się pod panowanie typowo polskich, ludowych skrzypiec. Ładne to. Najmniej lubię Piosenkę o emigracji. Dlatego, że jest dość pogodna w warstwie muzycznej. I dlatego, że Pypłacz momentami próbuje śpiewać. Ale motyw w tle pojawiający się gdzieś po półtorej minuty chciałby pewnie przygarnąć niejeden zespół.

Drugi ulubiony organ jest dowodem, że Polacy w domu robią coraz ciekawsze rzeczy. Choć na tle udanego 2011 roku propozycja Pana Stiana nie ma szans na podbicie rocznych podsumowań, to chyba nikt po przesłuchaniu albumiku nie powinien zażądać zwrotu szesnastu minut życia. [avatar]



Strona artysty: http://www.stian.trafri.net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni