Joanna Bielawska (z domu Kuźma) nagrała swoje White Chalk.
Chyba trochę za wcześnie.
Nie bez znaczenia przywołałem tu jedną z płyt PJ Harvey.
White Chalk było małym szokiem w dyskografii brytyjskiej artystki - Polly Jean
zmęczona rockowym etosem, nagrała minimalistyczny album, z instrumentami
klawiszowymi na pierwszym planie. Nie, Joanna Bielawska nie
dokonała aż tak poważnej wolty stylistycznej. Ale na Sing jest wyczuwalne
zniechęcenie dark-folkowym songwritingiem znanym z poprzednich wydawnictw. A
także odważniejszym korzystaniem z minimalistycznych środków wyrazu.
Paradoksalnie trochę instrumentów pożyczyła do nagrania płyty. Jest pianino, są
gitary, syntetyzatory i elektronika. Ale nie przekuwa się to na bogactwo
aranżacji - wręcz przeciwnie - mnóstwo tu zapętleń, powtórzeń i
gitarowo-dronowej hipnozy. Dźwięki w nowych kompozycjach kapią, przeciągają
się, miauczą, zawodzą; również wokal Asi programowo beznamiętny, wtóruje
warstwie muzycznej, skracając niekiedy całą warstwę liryczną do powtarzanych
(niczym mantra) dwóch zdań.
I tu dochodzimy do punktu, w którym notatnik musi pomieścić
wszystkie ambiwalentne uczucia związane z Sing. To jest Joanna Bielawska, jedna z najciekawszych młodych artystek niszowej muzyki!
Dziewczyna ma talent, wyobraźnię i nigdy sobie nie pozwoli sobie na pójście
drogą na skróty, w stronę popu, bądź do miejsc, gdzie jej możliwości
przyniosłyby jakieś namacalne pieniądze. Wszystko co wyjdzie spod jej palców
jest „jakieś” - niestereotypowe, nieszablonowe, nie dające się łatwo zamknąć w
szufladce. I na papierze z Sing wszystko jest w porządku. To trzy kwadranse muzyki,
jakiej chcielibyśmy by była powszechnie tworzona i miała szerokie pole
odbiorców! Tylko... dlaczego słuchając Sing ziewam? Gdzie te melodie wyginające
ramy pierwszej debiutanckiej EP-ki? Gdzie te emocje towarzyszące Miserable
Miaow? Tu Asia śpiewa i plumka. Szlachetnie śpiewa i plumka. A ja równie
szlachetnie dokonuję wymiany gazowej w płucach. I tu wracam do początkowej
tezy, że Joanna Bielawska przenosząc ciężar na minimalistyczne
eksperymenty, zapomniała trochę o melodiach, które mogą zostać ze słuchaczem
ciut dłużej. Zupełnie jak Polly Jean dziewięć lat temu.
W porządku, jest na Sing jeden utwór wielki. Safe in Their
Alabaster Chambers, mimo że opiera się na „loopach” ma rewelacyjny funeralny
klimat, który chodzi za człowiekiem i ani myśli puścić. Z innych rzeczy
zapamiętywalna jest Wiosna. Jasne, że dlatego, że po polsku. I dlatego, że
brzmi jak piosenka Adama Repuchy (pamiętacie człowieka, któremu wszyscy wróżyli
singer/songwriterskie podium, mimo że prawie żadne nagrania nie trafiły do
sieci?). Trudno, Asia i Koty robi to teraz lepiej! Fajnie mi się słucha I Ain’t
Worse, gdyż wydawać by się mogło iż to rzecz instrumentalna, a tu pod koniec
Asia siada przed mikrofonem śpiewając tekst Emily Dickinson. A reszta? No...
jest fajna i klimatyczna. Ale to wszystko, co mogę o nich powiedzieć.
Czyli nie polecam nowej Asi? Polecam. To nie jest zła płyta.
Dobrze zagrana. Tylko za mało inwazyjna. [avatar]
Strona
artystki: https://www.facebook.com/asiaikoty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz