12 sierpnia 2016

Hurtownia: Stephans, Lili Liliana, Suffering Astrid, Rainbow Cut My Eyes


Dawka urozmaiconej muzyki, czyli dla każdego coś miłego.

Stephans: Zakurzone dni EP (Pasażer, 2016)


Dużo wody upłynęło od ostatniego materiału (z 2002 r.) prekursorów emo nad Wisłą. Co prawda siła napędowa tej kapeli - Marcin Lokś nie próżnował przez ten czas (Blue Raincoat, Turnip Farm), ale wydawało się, że Stephans na dobre przeszedł już do historii powoli obrastając w pewnych kręgach w legendę. A tu proszę, come back po latach i nowa EP-ka. Z tym że to taki mini powrót - zespół nie zamierza z tej okazji pić z nikim wódki czy grać koncertów, a nowe nagrania też są nie do końca nowe. Premierowy jest jeden utwór, pozostałe trzy zostały nagrane na nowo.  Choć dla mnie wszystkie są premierowe!

Zakurzone dni to niecałe dwadzieścia minut schludnego gitarowego hałasowania. Słychać dobrze charakterystyczne zagrania Lokisa, choć w tym przypadku nie sili się na szczególną oryginalność w riffach. Jest głośno, jest wygrzew, jest brud i szorstkość. Człowiek nie ma głosu do śpiewania, wokal brzmi jak zapity (ala Muniek Staszczyk) i nieszczególnie melodyjnie. Co dodaje piosenkom punkowej autentyczności. Kawałki lecą do przodu, Marcin wyśpiewuje swoje teksty, sekcja rytmiczna daje równo. Ale najfajniej robi się w finałach utworów. Końcówka W środku małego miasta jest ujmująco nostalgiczna, a Między niebem a ziemią w ostatnich sekundach siecze niczym bicz ciętymi akordami. Co prawda zdecydowanie wolę takie Stephans jak na Slowly Moving Sound Waves, ale z Zakurzonych dni zwyczajnie się cieszę!




Lili Liliana: Bezśnieże EP (wyd. własne, 2016)



Ada Krawczuk to kolejny dowód na to, że pasja i cierpliwość prowadzi do ciekawych efektów. Ta pochodząca z Elbląga dziewczyna jest samoukiem - poznała tajniki gry nie tylko na gitarze, ale także pianinie, perkusji i innych bliżej nie wymienionych instrumentach. Choć daje się poznać jako typowa melancholijna dziewczyna z gitarą. Na Bezśnieżu śpiewa po polsku, co się chwali. A śpiewa bardzo onirycznie, uduchowiono, a jednocześnie chłodno, jakby z dystansem.

I gdyby tak sobie śpiewała te swoje sad-folki tylko z akompaniamentem gitary i pianina, to pewnie wyłączyłoby się playerka z adnotacją „o! nowa Kristin Hersh, szkoda tylko że utonie wśród wielu podobnych”. I być może nie uda się dziewczynie wybić, ale na EP-ce ma kilka fajnych momentów, które świadczą o sporym i nieodkrytym w pełni potencjale. Np. Sierpień z kłującymi w uszy tekturową „perkusją”, pełne dysonansów Linie lotnicze (tu powinowactwo z Asi Miną się kłania) bądź nasączone nienachalną elektroniką Głośniej. A może po prostu wystarczą dobre melodia w stylu Przymrozek? Oby się udało. Utalentowanych dziewczyn nigdy dość!



Strona artystki: https://www.facebook.com/lili.liliana.spiewa


Suffering Astrid: Inner Estuaries (wyd. własne, 2016)



Muzykę Bruna Janiszewskiego recenzujemy regularnie. Właśnie wydał kolejną płytę, która - jak czytam - zbiera pozytywny odzew także poza granicami naszego kraju. I dobrze - shoegaze'owo-dreampopowych płyt nie ma wcale tak wiele. Trudno coś nowego pisać o kolejnym wydawnictwie sygnowanym  Suffering Astrid. Inner Estuaries jest właściwie takie samo jak poprzednie dzieła Janiszewskiego. Muzyk znów ma ograniczone możliwości techniczne, nagrywa w domu, operuje tymi samymi patentami i kontrastami. I coraz trudniej mu wymyślić jakiś fajny riff, który przykułby uwagę na dłużej.

Ok, doceniam Scattered Spots of Time za efemeryczny śpiew i zmiany klimatu, Overturned Currents za ilość powietrza, Resigned, I Walk With Sunset Wind za drapieżność przeplataną z post-rockową mgłą czy Within the Breathing of the Universe za niespodziewany ambient - ale za to samo Brunona głaskaliśmy wcześniej. Inner Estuaries ma w sobie wszystko to, za co polubiliśmy muzyka, aczkolwiek na siódmym albumie nie ma nic, o czym można było napisać bez powtórzeń. Największą siłę rażenia będzie miał Suffering Astrid na składankach - wyrwana z kontekstu kompozycja spowoduje, że przypadkowy słuchacz odkryje go dla siebie i zarazi się tym wilgotnym klimatem, który tu panuje. Ja po tylu latach niestety odczuwam już lekki reumatyzm.



Strona artysty: https://www.facebook.com/pages/Suffering-Astrid/221349974560857


Rainbow Cut My Eyes: Rainbow Cut My Eyes EP (wyd. własne, 2016)


Rok temu dali się poznać krótką EP-ką, na której ukazywali swoje fascynacje psychodelicznym popem lat 60. W tym roku prezentują tylko trzy kawałki. Ta czwórka warszawiaków w gromki sposób daje wyraz swoim garażowym surfowo-popowym fascynacjom. Do tego weźmy odrobinę Raveonettes, trochę B-52’s, szczyptę Iron Buttefly, ślady The Enfields, czy okruchy The Jesters.

Balladę mają odjazdową - Slow Down słodko sobie płynie, gitara łka albo lo-fi'owo potrzeszczy, a jednorożce tańczą za oknem. There Are Times nie lubię, jest zbyt kowbojskie, dobrze, że refren im wyszedł. Za to Look At Youself to świetna wizytówka kapeli - hippisowski głos wokalisty, „siermiężny” surf sekcji prowadzącej i wszędobylski flower-power. I jak tu ich nie kochać?



Strona zespołu: https://www.facebook.com/rainbowcutmyeyes

Słuchał i doznawał [avatar]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni