11 listopada 2016

Hurtownia EP-ek: SoundQ, The Basement Spillers, Tempest Moon, We Clo


W dzisiejszym zestawieniu EP-ki z bardzo różnych muzycznych szuflad. Trochę potańczymy, trochę popogujemy, zanurzymy się w feerii narkotycznych wizji. Będzie co słuchać i odkrywać!

SoundQ: Subsolar (Tiefblau Records, 2016)


Trochę ostatnio nie po drodze mi było z dokonaniami krakowskiego SoundQ. Z pełnoprawnego zespołu ostał się jedynie wokalista Kuba Kubica, a sam projekt przyjął postać producenckiej wizytówki. Aczkolwiek najnowsza EP-ka podeszła mi bardzo w gust, mimo iż Kubica coraz głębiej idzie w kierunku house'u i minimal techno, coraz mocniej zamazuje ciekawą barwę głosu i coraz częściej skupia się na rytmicznym transie.

Dlatego z pewną konsternacją odkryłem, że na Subsolar melodie wciąż mają trochę do powiedzenia. Najwyraźniej to słychać w otwierającym EP-kę Subcelestial, który czaruje już od pierwszych minut uroczą linią wokalną i sympatycznym house'owym szumem. Wydawać by się mogło, że kawałek zmierza do jakiegoś porywającego finału, ale nie w tym przypadku. Tu wyczuwa się podskórny wulkan, półświadomie czeka się na erupcję, jednak Kuba umiejętnie rozkłada emocje i upycha je we wszystkich możliwych zamszowych zakamarkach kompozycji. Zazwyczaj jestem zły na takie rozwiązania - tu je pochwalę! Subdimorphic rozkręca się długo, dość późno można usłyszeć głos Kubicy, ale kawałek jest elegancko rozplanowany - tu pseudo-drewniany klekot, tam rachityczne uderzenia w klawisze, gdzieś dodana kropla elektronicznego kurzu... Urocze to wszystko i zmysłowe. Dzięki temu nie można mieć za złe muzykowi, że w Subsolar głos traktuje jako kolejny dźwięk, który za zadanie ma się jedynie dobrze skomponować się z całą paletą stylowego electro. A Subcellular wprost sugeruje moment, kiedy dźwięki  SoundQ najlepiej będą rezonować z percepcją słuchacza. Każdego dnia, o trzeciej nad ranem... Choć o dziewiątej wieczór smakują równie smakowicie!



Strona artysty: https://www.facebook.com/SoundQbook



The Basement Spillers: Proud Lion (wyd. własne, 2016)


To jest chyba kiepska EP-ka. Nie warta wzmianki. Jedyne co jest na niej dobre to produkcja. Ale ja te trzy piosenki uwielbiam. Gdyż lubię w altrocku tę młodzieńczą buńczuczność i gówniarską egzaltację.

A The Basement Spillers właśnie tacy są. To dwóch kumpli z jednej z kluczborskich szkół. Rok temu złapali za gitary i postanowili być The Black Keys. Gitara + perkusja. Jack White lubi to (TM). To nic, że Jeremiasz Urban śpiewać za bardzo nie umie. To nic, że nie mają dobrych kawałków. Że energia jest dławiona przez braki techniczne. Ale jak słyszę te stadionowy refren w On The Road: my life is like a hitchhike, to miękną mi nogi. To zajebista rzecz, że w tym kraju w pewnym wieku pryszczaci chłopcy łapią za gitary, kupują sześciopak piwa i idą naparzać w struny do piwnicy. Dlatego o takich narwańcach jak The Basement Spillers trzeba pisać. Kto wie, co z nich wyrośnie?



Strona zespołu: https://www.facebook.com/basementspillers


Tempest Moon: Live At Sound 8 Studio (wyd. własne, 2016)


He,j Nasiono Records! Co z wami? Czemu ta EP-ka nie wyszła pod waszymi barwami? Przecież to gdańskie trio idealnie pasuje do waszego katalogu! Psychodelia, stoner, kosmos, odjazdy, a nawet spacerki w słońcu po mokrej trawie. Sam zespół co prawda twierdzi, że czerpie inspiracje z australijskich kapel (Tame Impala, Wolfmother), ale przecież wiadomo, że korzenie tej muzyki sięgają aż do lat 60., kiedy rodził się kraut-, space rock i wszelakie odmiany kwaśnej psychodelii (Hawkind, Can, Yes odznaczone!).

W sumie trio mogłoby jechać na trasę z Ampacity. Tamci mają lepsze kompozycje, ci świetnego wokalistę. Tempest Moon brakuje trochę efektu „wow” jeśli chodzi o „wgryzalność” w mózg tych wielominutowych monstrów - jeśli to zmienią, będą wymiatać na całego. Skupmy się proszę na Sweet Storm / Bambaloo. Pierwsza część to urocza ediudka z plumkającym motywem przewodnim, która płynnie przechodzi w kwaśną rzekę. A tam i krautowy nurt, psychodelizujące gitary i bitnikowski pan na wokalu. A wszystko to rwie do przodu aż miło. Z kolei Pyramid dostarcza tego samego, tylko w lepszej jakości: melodia bardziej charakterystyczna, pasaże klawiszowe bardziej klimatyczne, przejścia bardziej pokombinowane i zmiany tempa ciekawsze. Ride z racji tego, że trwa tylko pięć minut jest bardziej skondensowany - nie ma czasu na przystanki, trio bierze bluesowe siodło i jedzie na spotkania neonowego horyzontu. Ależ ciekawy zespół schował się nam tuż pod Bałtykiem. Niech jak najszybciej ktoś go odkryje i rozpromuje!



Strona zespołu: https://www.facebook.com/Tempest-Moon-709537742512118


We Clo: Quiet Names (wyd. własne, 2016)


Troje wrocławian: Weronika, Adrian, Piotr. Grają post rock. Ziew, prawda? Choć może nie do końca? Piotr Szczechura zasiada na perkusją, Adrian Nejman gra na basie, a Weronika Kowal na skrzypcach. Czyli nie ma gitar, które robiłyby ściany dźwięku. Wynika z tego dość oczywisty fakt, że rolę wiodącą przejęły właśnie skrzypce.

Dawno temu była sobie kapela New Century Classics, gdzie ten instrument był najbardziej wyrazistą składową muzyki, tu skrzypce... grają pierwsze skrzypce. We Clo mają do zaprezentowania pięć parominutowych kawałków. We wszystkich pobrzmiewa pewien rodzaj klezmerskiego stylu. Za sprawą skrzypiec właśnie. Nie będę tu wymieniał poszczególnych utworów, gdyż w konstrukcji wszystkie są do siebie podobne, ale muszę zwrócić uwagę na dość interesujący schemat, który przewija się przez całą EP-kę. Zapewne muzycy doskonale znają sobie sprawę, że na post-rockowym poletku ciężko o świeżość i nowatorskie pomysły i nie próbują udziwniać dźwięków na siłę, ale też nie oddają się całkowicie pod krytykę bez pewnych argumentów. Na przestrzeni pięciu minut trwania kompozycji tak gospodarują czas, by „przedstawić” każdego z instrumentalistów. A więc basista ma całkiem sporo czasu, by potwierdzić na pierwszym planie swoje niemałe umiejętności, pan za bębnami też zarzuci miejscami dość karkołomne przejście, a skrzypce jak to skrzypce - dźwigają te numery niczym fundamenty.

Quiet Names jest sympatyczną EP-ką, do szybkiego zapomnienia, odłożenia jako przesłuchaną, całkowicie nieinwazyjną, nie posuwającą polskiego post-rocka nawet o milimetr do przodu. Ale w przerwie kiedy Raphael Rogiński odpoczywa od Shofar i Cukunft, można sobie umilić czas okołożydowskim graniem.



Słuchał [avatar]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni