11 grudnia 2008

Silver Rocket: Tesla (Sony BMG, 2008)

Mariusz Szypura, lider i założyciel Silver Rocket, jawi mi się jako syn marnotrawny żywego, organicznego grania. Pierwsze sukcesy odnosił w gitarowym Happy Pills, który to zespół w pewnych kręgach urasta do rangi mitycznego [składajmy dzięki Panu, Happy Pills się reaktywują! – m]. Powszechnie znaną jest historia o zawróceniu samolotu, w którym grupa zmierzała za wielką wodę na kilka koncertów. Miało to miejsce we wrześniu 2001 roku (w TYM wrześniu, TEGO roku). Po tym epizodzie drogi muzyków rozeszły się. Szypura dokonał stylistycznej wolty i zwrócił się w kierunku mrocznej i zgrzytliwej elektroniki. Efektem nowych zainteresowań było powołanie do życia Silver Rocket i wydanie debiutanckiego krążka Electronics For Dogs (nawiasem mówiąc przydałaby się reedycja - dostać rzecz ciężko). Drugie długogrające wydawnictwo Unhappy Songs przyniosło uproszczenie kompozycji (piosenki w klasycznym rozumieniu słowa). Równocześnie dopuszczono do wyraźniejszego głosu akustyczne brzmienia. Tesla to płyta nagrana przez zespół z prawdziwego zdarzenia. Owszem, są przetworzenia elektroniczne, ale podstawę tworzy niezbędnik okraszony mnóstwem rzadkich i niespotykanych już instrumentów (kto wie co to jest theremin?)

Jak zapewne wszyscy już wiedzą, Tesla jest koncept-albumem. Poświęconym osobie serbskiego wynalazcy, żyjącego na przełomie XIX i XX Nikoli Tesli. Daruję sobie w tym miejscu epitety "genialnego", "niedocenionego", "ekscentrycznego". Doceniłem robotę człowieka oblewając kolejne egzaminy, w których roiło się od indukcji pól magnetycznych, całek krzywoliniowych i reguł śrub prawoskrętnych. Kto ciekaw biografii - znajdzie ją w źródłach. Skupmy się na wydawnictwie.

Rok 2008 może zostać zapamiętany jako rok bardzo ładnie wydanych płyt. Nie tak dawno mogliśmy się cieszyć pięknym opakowaniem płyty Kings of Caramel, a tu dostajemy gustowny digipack w stylistyce art-deco (termin zaczerpnąłem z materiałów promocyjnych), charakterystycznej dla czasów współczesnych Tesli. W środku klimatyczne zdjęcia zespołu, a także rozkładany karton imitujący wydania ówczesnych gazet. Dzięki temu możemy wgłębić się w historię opowiedzianą na albumie - każdy utwór ma swoje miejsce na łamach "gazety" i wiąże się z różnymi aspektami działalności bohatera opowieści. Całość jest niesamowicie elegancka...

... tak jak elegancka jest zawartość muzyczna wydawnictwa. Mariusz Szypura jako multiinstrumentalista nie może pozwolić sobie na minimalizm i w swoje kompozycje wkłada mnóstwo wątków, smaczków, dźwięków, powodując, że końcowy efekt jest pełen finezji i dostojności. A całość spowija wyraźna mgiełka melancholii. Słuchając płyty myślami wracam do czarno-białych przedwojennych filmów, obecnie sprawiających wrażenie zupełnie nierzeczywistych. Do świata pełnego dżentelmenów we frakach, pojedynków na pistolety i wyśrubowanego kodeksu moralnego, w którym na pierwszym miejscu jest honor. Chciałbym, by do tej płyty powstał klip na modłę Tonight, Tonight Smashing Pumpkins. Jednak nie możemy zapominać, że album powstał w pierwszej dekadzie XXI wieku. Praktycznie w każdym kawałku czuć pierwiastek nowoczesności. New Yorker najlepszym tego przykładem. Kto wie, co czaiło się w umysłach muzyków, gdy komponowali Coil, w którym przestrzeń tworzy trąbka wespół z tłustym basem? I jakim cudem wpasował się w koncept plemienno-psychodeliczny A Flame? Zespołowi udało się stworzyć niesamowicie sugestywne utwory, w których głos pełni rolę nośnika, na osnowie którego mogą rozwijać się kolejne melodie.

Twórca Silver Rocket ma niebywałego nosa, jeśli chodzi o dobór wokalistów. Gościnnie na Unhappy Songs wystąpili m.in. Artur Rojek, Kasia Nosowska, Ania Dąbrowska, Novika. Dość zacny zestaw. Tesla nie poraża mnogością zaproszonych gości. Tomek Makowiecki oraz Marsija z Loco Star gładko wpasowali się w formułę zespołu i nadali płycie charakterystyczną aksamitną gładkość. Występ Moniki Brodki w Niagara Falls utwierdza mnie w przekonaniu, że w Polsce jest całkiem sporo ciekawych głosów, tylko marnują się w mdłych popowych schematach. Osobne słowa uznania należą się zespołowi za przeróbkę Space Oddity Davida Bowie. Nie dość, że rzecz nie zgrzyta w odniesieniu do całego albumu, to pozostawia po sobie przyjemny ładunek uduchowienia.

Wady? To nudna płyta:) Trzeba do niej docierać, trzeba ją rozbierać na czynniki pierwsze, by wyłapać przyczajony urok, trzeba jej poświęcić sporo czasu. Potem jest okres zachwytu nad kunsztem, nad bijącym z niej ciepłem. Przychodzi czas, gdy na top playlisty wspina się Edison. Obecnie jestem w trakcie tzw. fazy, mam ochotę się tą muzyką dzielić i hajpować ją przy każdej możliwej okazji. Ale też wiem, że ciśnienie wkrótce opadnie i pozostanie jedynie miłe wspomnienie zeszłorocznej jesieni. I zacznę szukać czegoś bardziej wyrazistego.

Panie Mariuszu - zapewne spodziewa się Pan, że Tesla nie zagości wysoko w podsumowaniach kończącego się roku. To zbyt kameralny produkt, by skutecznie atakować percepcję słuchacza. Owszem, pozostanie zauważony i doceniony, ale jego miejsce jest "obok" - obok mód, obok nurtów, obok zjawisk wszelakich...
Ale co z tego, skoro taka muzyka jest, cholera, potrzebna? [avatar]


Strona zespołu: http://www.silverrocket.pl

1 komentarz:

  1. odnośnik do majspejsa warto dać
    http://www.myspace.com/silverrocketpl

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni