Jest to zdecydowanie jedna z najdziwniejszych, ale i najbardziej intrygujących polskich płyt tego roku. Już tylko suche informacje o składzie tego duetu wywołują zdumienie i zaciekawienie. Mamy tu klasycznie wyuczoną śpiewaczkę, specjalizującą się w wykonywaniu muzyki barokowej – Olgę Mysłowską, oraz niezwykle oryginalnego muzyka, grającego na „małych syntezatorach Casio”, wcześniej członka takich formacji jak Pustki i Elektrolot – Daniela Pigońskiego. Co wynikło ze spotkania tych dwóch charyzmatycznych osobowości? Muzyka minimalistyczna, mroczna, gęsta od gotyckiego klimatu. A mimo to wcale nie śmiertelnie poważna – przeciwnie, sporo w niej żartobliwego mrugania okiem (choć nie każdy te mrugnięcia „dostrzeże”).
Płyta składa się z dwunastu kompozycji. Wszystkie łączy głęboki, charakterystyczny głos Olgi – ale bez obaw, nie jest to śpiew operowy, oraz specyficzne brzmienie generowane przez wspomniane już zabaweczki marki Casio. Dużo tu pogłosów, metalicznych dźwięków elektronicznej perkusji, efektów jakby wysamplowanych ze starego filmu science fiction lub horroru klasy B. Album prezentuje się bardzo spójnie i raczej nie należy słuchać go wybiórczo. Tworzy niepokojącą ścieżkę dźwiękową do tripu wgłąb własnego umysłu. Nie jest to podróż stateczkiem z różowym baldachimem po spokojnym jeziorze, raczej powolny spływ gęstą jak smoła rzeką w jądro ciemności. Oj, coś widzę, że udziela mi się psychodeliczny nastrój:) Najbardziej zapadające w pamięć momenty: gotycki Soundeaters z drażniącym uszy metalicznym pianinem, brzmiący awangardowo (ach ten twardy niemiecki!) Wendepunkt, narkotyczny, rozedrgany Deadlock, atakujący brutalnym basowym riffem i przetworzonym wokalem Artbroken, skrajnie minimalistyczny 3:44. Plus dwa dziwaczne, humorystyczne wręcz numery instrumentalne: zabawkowo-roboci Haunebu i chory, porąbany Dieselschnell (ten drugi właściwie nie do końca intrumentalny, ale głos został w nim dokładnie tak potraktowany – instrumentalnie).
Jest w tej płycie coś fascynującego i odpychającego zarazem. Przyznaję, że czasem trudno mi się jej słuchało. Polpo Motel wymaga stanu specjalnej wrażliwości, może nawet nadwrażliwości na dźwięki. Dźwięki, które drapią i szurają niczym coś na strychu w bezsenną noc. Nie dają zasnąć. Zapadają w pamięć. Trzeba znać. [m]
Strona zespołu: www.myspace.com/polpomotel
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Spontaniczny projekt m.in. Marcina Loksia (dawniej Blue Raincoat) i Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) ma szansę przerodzić się w coś trw...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
Podsłuchuję sobie majspejsa i powiem tak: gdyby tu użyć żywych instrumentów byłoby (miejscami) dużo lepiej.
OdpowiedzUsuńKIEDY wreszcie ukaże się ta WASZA DRUGA PŁYTA??? Żywe instrumenty niekoniecznie, wystarczy głos Olgi, to jest instrument!
OdpowiedzUsuń