25 maja 2010

We Call It A Sound: Animated (Ampersand, 2010)


Wraz w wydaniem płyty debiutanckiej płyty We Call It A Sound skończyła się w Polsce pewna era. Chyba należy przestać traktować ulgowo rodzimych nastolatków.

W takiej Anglii masowego szaleństwa nie wywołują kolejne albumy uznanych wykonawców. Tam czeka się na debiuty, na twarze znikąd, które pojawiają się niczym meteoryty w atmosferze, by rozpalić emocje zblazowanych słuchaczy. Dla przykładu - w podsumowaniach 2009 roku na szczytach list wylądował debiutancki longplay młodziaków z The XX. Świeży, intrygujący, zmiękczający korę mózgową. W kraju nad Wisłą w tej dziedzinie mamy spore zaległości. Dwudziestoparolatkom dajemy fory, wybaczamy toporność i przymykamy oko na pretensjonalność rozwiązań muzycznych. Pierwszą płytę traktujemy jako rozgrzewkę, drugą - szlifowanie formy, po czym cierpliwie czekamy na eksplozję formy. Owszem, to krzywdzące i niesprawiedliwe uogólnienie, co nie zmienia jednak faktu, że cierpimy na ogromny deficyt młodych utalentowanych, próbujących użyźnić poletko polskiej sceny alternatywnej.

Pierwsze wrażenie po odsłuchu Animated - niedowierzanie. Tego nie mogli nagrać goście urodzeni po 1990 roku! Takiej płyty pełnej melancholii, spokoju, finezji i dostojeństwa. Całkowicie pozbawionej nonszalancji i brudu. Tak, muszę to w końcu powiedzieć: to bardzo dojrzała płyta. Umiejętnie wyważona emotronika w połączeniu z indiepatentami brzmi jakby wyszła spod palców doświadczonych muzyków. Aby spleść ze sobą kilka subtelnych muzycznych sznurków w elegancką całość potrzeba albo lat doświadczenia, albo iskierki bożego talentu. Nie wiem, kto majstrował przy płycie (mastering odbył się w słynnym amerykańskim studio West West Side), ale ilość smaczków przyprawiających o dreszcze osiąga niesamowite stężenie. Jeden z nich powinien zapewnić grupie awans do pierwszej ligi. To Fly A Kite na wysokości 2'25'', gdy dęciaki towarzyszą wejściu perkusji. Ale rozmarzyć się można właściwie przy każdej kompozycji – przy lekkim, obniżającym cholesterol To The Airport, ambientowym Life In Suitcase doprawionym dźwiękami kalimby, chilloutowym Beach House czy synth-popowym Yellow Night Clouds. Jednak czasami zespół przesadza z oniryczną aurą, gdyż najbardziej zapadającymi w pamięć kawałkami są te, które wybijają się ponad programową niemrawość. Coffee Break to kandydat na przebój, ale zupełnie nie reprezentatywny dla całości. Jako highlight albumu stawiam na znany z demo, przesiąknięty smutkiem Hospital Pub Note. Szkoda tylko, że w nowej wersji nie ma już tyle Gabrielowskiego uroku. Jednak wciąż nie można się oprzeć zmęczonemu głosowi wokalisty Karola Majerowskiego.

Animated to lekcja pokory. Mimo że zespół nie wydaje się być aż tak bardzo oryginalny i odstający od kilku nie mniej ciekawych bandów w Polsce (chłopaki w końcu pięknie, ale jednak smęcą i zawodzą, szczególnie w Signs), ale posiadł bardzo ważną umiejętność. Ponadprzeciętną wyobraźnię potrafił zmaterializować i przekuć w gęstą fakturę krystalicznie brzmiących piosenek. Co jest przeszkodą nie do przeskoczenia dla większości debiutantów. [avatar]

To Fly A Kite:





Strona zespołu: www.myspace.com/wecallitasound

3 komentarze:

  1. Jak dla mnie potencjalny zachwyt jest tu w ogóle niezrozumiały. Ja słyszę tu zespół, którego nowatorskie rozwiązania tak naprawdę jakościowo nie przyniosły nic konkretnego. Zresztą, zbyt wielką oryginalnością twór ten tak naprawdę nie grzeszy. Płyta jest nudna i próżno szukać tu czegoś na artystycznie wysokim poziomie. Całkowity przerost formy nad treścią. Radziłbym najpierw poszukać dobrych melodii, dopiero później zadbać o odpowiednią oprawę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Płyta mi się bardzo spodobała. Świetnie jej się słucha, nie uważam, żeby można by było mówić tu o przeroście formy nad treścią. Dla mnie i treść, i forma są na równym, bardzo dobrym, poziomie.

    OdpowiedzUsuń
  3. płyta wspaniała. melodie zachwycające. anonimowym malkontentom mówimy stanowcze nie!

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni