16 maja 2010

Marcinera Awaria: Rebus (wyd. własne, 2010)


Już prawie zapomniałem o istnieniu Marcinery Awarii. A tu proszę – zupełnie nieoczekiwanie perkusista Psychocukru wydaje swoją debiutancką płytę. Zupełnie sam, bez pomocy żadnej wytwórni. Nawet wysłał ją przez firmę konkurencyjną dla Poczty Polskiej. Niezal totalny.

Dużo czasu upłynęło od momentu ujawnienia solowego projektu Marcina Awierianowa do wydania tego zbioru piosenek – aż trzy lata. I chyba warto było nawet o nim zapomnieć – dzięki temu niespodzianka jest naprawdę pyszna. Bo Rebus to świetna płyta. Pełna ujmujących, prostych melodii, inteligentnie skonstruowana, różnorodna brzmieniowo. Przypomina się debiut Indigo Tree – tam również każdy utwór brzmiał inaczej. Marcin stara się jak tylko może uniknąć monotonni dopadającej słuchacza podczas obcowania z muzyką tak jednorodną stylistycznie i ubogą instrumentalnie. Samotny singer/songwriter zwykle ma dość ograniczone środki ekspresji – jeśli uda mu się dograć do partii gitary jakąś perkusję czy syntetyczny bit, to już jest dobrze. Zasadniczo według tego schematu postępuje również Marcinera. Jest gitara akustyczna, głos, perkusja żywa lub z pudełka, trochę klawiszowych ozdobników. Tylko w dwóch nagraniach pojawiają się gościnni muzycy: perkusista Przemysław Koper i basista Adam Awierianow (którzy towarzyszą też Marcinowi na koncertach). I to właściwie wszystko. Ale nudy nie ma.

Rozpoczyna się od Revolution, kawałka, który mógłby zaśpiewać Joe Strummer. Co najmniej zaskakujący wstęp, jakże odległy od smętnej melancholii kojarzonej z płytami singer/songwriterów. Rebus wcale nie jest dołerską płytą. Sporo tu optymistycznych, rytmicznych melodii. Jak Relax z ubogim podkładem, który jednak w pełni rekompensuje kapitalna linia wokalna – zupełnie jakbym słuchał czegoś z solowej płyty Grahama Coxona. Jak rozczulający do łez Dont (pisownia oryginalna), pełen gitarowo-klawiszowych smaczków, jak posklejana z sampli gitar i perkusji, połamana rytmicznie America, czy wreszcie komicznie dyskotekowe Road. Są też oczywiście kawałki balladowe, jednak zdecydowanie nie są to ballady do mazania się i rozczulania nad samym sobą. To po prostu piękne piosenki. Tonight z fajnym dialogiem klawisza i gitary slide, Metronom sięgający brzmieniem do lat 80., So Why? z nieodmiennie od trzech lat czarującym motywem klawisza, czy wreszcie jedyna piosenka w całości zaśpiewana po polsku - Horyzont – mająca posmak nadmorskiego jodowanego powietrza.

Udał się ten debiut panu Marcinowi! To jest płyta do bardzo osobistego polubienia. Warto ją mieć w swojej kolekcji, bo nie wiadomo, kiedy doczekamy się kolejnej. [m]

Tonight:



Strona artysty: http://www.myspace.com/marcineraawaria

1 komentarz:

  1. bardzo fajna płyta mi miejscami ze stone roses się kojarzy, dobra do nocnej jazdy samochodem; o dziwo nawet ten polsko angielski akcent można polubić

    b.ch.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni