27 października 2011
The Kurws: Dziura w getcie (Qulturap, 2011)
W materiałach promocyjnych wydawcy można znaleźć notkę, iż zespół zdołał narobić sporo szumu mimo braku jakichkolwiek nagrań. Mogę tylko potwierdzić - parę miesięcy temu przeglądając internetowe dyskusje od czasu do czasu ktoś nieśmiało się odgrażał, że zna paru kolesi, który wkrótce pozamiatają na ugrzecznionej alternatywnej scenie.
Dziura w getcie miała handlową premierę podczas tegorocznego Offa i była rozprowadzana na przeżywającej swój renesans kasecie magnetofonowej oraz na płycie winylowej. Wersję na CD można nabyć od niedawna. Zderzenie z faktami jest twarde. Nie dlatego, że to kiepska płyta. Po prostu trudno być przygotowanym na tzw. pierdolnięcie. Gdyż całość to trzydzieści osiem minut rasowego mathcore’owego post punku. To, że goście grają szybko potrafię ogarnąć. Ale wydaje się rzeczą fizjologicznie niemożliwą, żeby trzymać piekielnie równe tempo przez kilkadziesiąt sekund bez znużenia mięśni bądź dokonać karkołomnych przejść z łatwością, z jaką obgryza się ołówek.
< Okładka wydania kasetowego
Już otwieracz Ani lepiej, ani gorzej ujawnia główne atuty Kurwsów: energia, shellacowe szarpnięcia strun, garażowa wściekłość, transowe odloty i nerwowe zagrywki saksofonu. Wrocławski kwartet równie bezpardonowo poczyna sobie z konwencją. Weźmy takie The Kurws dzieciom. Każda matka powinna dostać zawału widząc ten tytuł u pociechy w winampie. A to tylko dość pogodny, lekko kowbojski motyw podany w formie „obłąkanej” (bas niczym u Woody Aliena!). Giganci jazzu to, owszem, improwizacja, ale tu obok psychodelizującego saksu prym wiodą tnące niczym naostrzone druty riffy. Potrafią skutecznie odrzucić każdego miłośnika współczesnej jazzowej awangardy. Z kolei w Koszmarze Gramsciego słyszę Dead Kennedys i chory krzyk Jello Biafry. A całość mocno w klimacie walca znanego kiedyś jako Something Like Elvis.
Smaczków dużo, siarki jeszcze więcej. The Kurws zgodnie z nazwą grają, jakby ktoś im soli pod ogon nasypał. Pomimo tego Dziura w getcie aż tak odkrywcza nie jest. W ostatnich dwóch latach podobną robotę z przyzwoitym skutkiem umieścili na płytach ludzie z Kciuk And The Fingers, Marii Celeste czy Merkabah. Ale wrocławianie są najbardziej z nich porąbani. Dzięki temu debiut Kurwsów jest albumem może i nie całkiem zrozumiałym, ale fascynującym swą nieobliczalnością. [avatar]
Lech Wałęsa:
Strona zespołu: http://kurws.com
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
Dość przeciętne, ale obracają się w towarzystwie i mają aspiracje (trochę chyba na wyrost), więc może o nich być słychać. Gdzieś. Kiedyś.
OdpowiedzUsuń