10 stycznia 2012

Minimatikon 01: The Cabinet Of Dr. Caligari / Orange The Juice: Romanian Beach EP (wyd. własne, 2011)


Pochodzący ze Stalowej Woli Orange The Juice nagrał jedną z lepszych płyt 2008 roku. Wiedzieli o tym nieliczni, gdyż pełne interdyscyplinarnych połamańców You Name It pojawiło się na rynku bez żadnej promocji i rozgłosu. Drogą pantoflową zespół, mimo iż nadal pozostaje szerzej nieznany, zyskał status kultowego. Z nagrywaniem nowego albumu się nie śpieszy, zafundował sobie za to skok w bok.

Gdyby zebrać porozrzucane w Sieci informacje, to okazałoby się, że całkiem sporo zespołów bierze się za muzykę filmową i teatralną. Peve Lety stworzył oprawę muzyczną do offowego filmu Krzysztofa Kasiora TO WAR WE GO! Białostocki Pokrak zebrał dobre recenzje za wzbogacenie własnymi kompozycjami spektaklu 4:48 Psychosis wg sztuki Sarah Kane, a romanse Pustek z X Muzą zaowocowały nawet pełnoprawnym wydawnictwem. Jeśli dodać do tego okazjonalne wykonania na żywo teł dźwiękowych do niemych filmów, to można śmiało powiedzieć, że ten rodzaj muzyki cieszy się całkiem sporym zainteresowaniem w artystycznym światku. Jednak niewielu muzyków decyduje się na rejestrację skomponowanego materiału i wydanie go w formie fizycznej. Członkowie Orange The Juice dokooptowali do składu ludzi odpowiedzialnych za wiolonczelę i saksofon, tymczasowo przemianowali nazwę na Minimatikon i zajęli się tworzeniem ścieżki dźwiękowej do jednego z pierwszych filmów grozy w historii kina.

Nie oglądałem pochodzącego 1920 roku Gabinetu doktora Caligari w reżyserii Roberta Wiene. Nawet nie wiem, o co chodziło w niemieckim ekspresjonizmie filmowym i czy dzieło to jest straszne. Słuchając The Cabinet of Dr. Caligari stwierdzam, że to obraz... bardzo jesienny. Nawet nie gotycki, nie uświadczymy na płycie mrocznego patosu. Choć mroku jest pełno. Otwierający album Them Birds może wywoływać ciarki za pomocą starych, sprawdzonych patentów. A to nagłe głośne uderzenie w klawisz fortepianu, a to ostre cięcie w struny wiolonczeli... Ale już drugi w kolejce Them Skies to wręcz sielankowy obrazek. Miękka perkusja, dzwoneczki, fleciki i wesołkowata partia gitary. Minimatikon lubi kontrasty. Them Potions to ambientowe dziwo składające się głównie ze stukotu, Them Doors czaruje chilloutowym jazzem, Them Shades po poderwaniu na nogi obłąkanym krzykiem w pierwszych sekundach skutecznie usypia dronowym tłem. O swoich korzeniach formacja przypomina w Them Demons, gdzie prym wiodą naprawdę ciężkie gitary. I warto wspomnieć o najlepszej, ponaddziesięciominutowej, kompozycji Them Journeys. Motyw podróży udało się udanie zobrazować za pomocą transowej partii basu.

Jeśli ktoś spodziewałby się psychodelizujących syntetyzatorów jak w tanich horrorach z lat 80., to ich nie znajdzie. The Cabinet of Dr. Caligari to zespołowe dzieło i mimo mnóstwa dźwięków z lo-fi poletka (Them Nights) wyraźnie słychać zaangażowanie wszystkich muzyków. Jednaj jest to rzecz raczej dla fanów muzyki ilustracyjnej. Ja zacząłem ziewać koło 20 minuty...

Ale wróćmy do Orange The Juice. Stalowolanie zapowiadają drugie wydawnictwo Messiah Is Back. Data premiery nie jest ustalona i nic nie wskazuje, aby płyta ukazała się w najbliższej przyszłości, więc zespół postanowił umilić czas oczekiwania wypuszczając maxi-singiel z nowym kawałkiem. Słuchając Romanian Beach można zrozumieć, że fascynacje muzyką filmową nie były przypadkowe. Choć sam utwór zaczyna się od metalowego wygrzewu, to już po paru sekundach klimat zmienia się diametralnie i otrzymujemy dźwięki mocno skąpane w latynoskim słońcu. Przez cztery minuty sporo się dzieje. Mamy flirt z hip-hopem, jazzem, muzyką retro i core’owym darciem buzi. A głos Konrada Zawadzkiego kojarzy mi się z wokalem Kuby Kapsy z Something Like Elvis. Choć trzeba przyznać - zmiany z porównaniu z You Name It mogą skonfundować i pytanie, w którym kierunku pójdzie grupa pozostaje nieznośnie otwarte. Bo już ciężko pełnoprawnymi utworami nazwać A Body Without A Head i Something Yo're Not Meant To Know. To bardziej miniaturki, które równie dobrze mogłyby znaleźć się w repertuarze Minimatikonu. Z remiksów najlepiej wypada Romanian Beach (Pablutti remix) - nieco klubowy, nu-jazzowy, wyciszający, zrobiony ze smakiem. Może udział w kolejnej edycji Must Be The Music zdopinguje zespół do ukończenia prac nad długogrającym wydawnictwem? [avatar]

Więcej na: http://www.orangethejuice.com, http://www.minimatikon.com

3 komentarze:

  1. Kurcze - mam tę płytę - tam nie ma wiolonczeli....... ale za to są skrzypce ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Człowiek się uczy całe życie. Już wiem, że violin to nie wiolonczela tylko skrzypce:) Będę kiedyś prezydentem :)

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni