10 września 2013
Nor Cold: Nor Cold (Multikulti Project, 2013)
Zwiastun jesieni z jazzowo-etnicznym podtekstem.
Mówienie o muzyce żydowskiej jako monolicie ma tyle samo sensu, co układanie płyt Diany Krall i Petera Brötzmanna pod jedną sklepową fiszką „jazz”. Wskazówka gatunkowa natychmiast uruchamia kilka stereotypowych skojarzeń, ale kiedy już suwak Foobara odmierza pierwsze sekundy albumu, żaden z dźwięków nie może być zaskoczeniem. Amalgamat muzyki żydowskiej i jazzu to tylko nieznaczne uszczegółowienie, bo wciąż może to być np. szaleństwo spod znaku Koby Israelite albo free jazzowe improwizacje w stylu Riverloam Trio Mikołaja Trzaski. Nor Cold wybiera jeszcze inną ścieżkę, a raczej dukt usłany pierwszymi oznakami jesieni.
Czytając notkę prasową o tym polsko-belgijsko-izraelskim projekcie miałem wrażenie, że identyczną biografię czytałem miesiąc temu, rok temu, a nawet od dnia, kiedy jazz przestał być dla mnie muzyką dla starszych panów. Pomysł na multikulturowy zespół ze ściśle określoną koncepcją repertuarową (uwspółcześniona i wzbogacona o elementy jazzowe twórczość bałkańskich Żydów) mógłby wydawać się kolejnym czysto grantowym wytworem. Pozwolę sobie nie przytaczać nazw, ale znane są przypadki, kiedy motywacją do wzięcia na warsztat danej stylistyki okazywało się wyłącznie partycypowanie w ministerialnych dofinansowaniach. Niezależnie od motywów Nor Cold, szczerość okazuje się być ich największym atutem. Przez żadną z 8 kompozycji nie przemawia klezmerska biesiada czy fajerwerki „wolnego jazzu”, tego albumu nie stworzono z myślą o technicznych popisach. Przypomina to koncept solowych dokonań Mariusza Dudy z Riverside, który pod szyldem Lunatic Sould nie stawia na wysoki poziom skomplikowania utworów, lecz na refleksyjną atmosferę.
Wydawnictwo otwiera ponaddziesięciominutowa, najdłuższa w zestawie, Maria. Budowa utworu przywodzi na myśl post-rockowe wielominutowce (zwłaszcza spod znaku Godspeed You! Black Emperor), gdzie cisza jest równie ważnym składnikiem, co dźwięk. Gitarowa partia Wojciecha Kwapisińskiego wprowadza hipnotyczną jednostajność i pozostaje elementem sekcji rytmicznej do ostatniej minuty albumu. Niewiele więcej różnorodności wprowadza Oori Shalev, który wprawdzie nie wybija monotonnego 4/4, a jednak snuje nastrojową mantrę. Olgierd Dokalski i Zeger Vandenbussche (obydwaj obsługujący dęciaki) są natomiast odpowiednikami post-rockowych gitarzystów, przerywających pulsujący trans wybuchami wysokich tonów. Można by pomyśleć, że Maria bez trudu zmieściłaby się w o połowę krótszym czasie. Nor Cold wyprzedza takie podejrzenie i jako dziewiątą ścieżkę dodaje „radio edit” trwający nieco ponad 5 minut. Podejrzewam, że stacje radiowe, które zdecydowałyby się prezentować tego typu twórczość, byłyby gotowe zmierzyć się z mało radiowym czasem. Pozostałe nie dodadzą Marii do ramówki choćby trwała 2 minuty. Co jednak istotniejsze - wycięcie brzmieniowego letargu oszpeca kompozycję, przemienia ją w typowo jazzowe brzęczenie na marnym poziomie. Mam wrażenie, że w ten sposób muzycy sami sygnalizuję co jest istotą ich materiału – melancholijny nastrój i nieograniczona przestrzeń.
Chociaż o Marii rozpisałem się najobszerniej to zdecydowanie nie jest to najmocniejszy punkt debiutu Nor Cold. Znacznie ciekawiej jest chociażby w kolejnym kawałku (The Thief), który rozpoczyna się solową partią dętą, a w okolicach 2 minuty i 30 sekundy płynnie przechodzi do niemal krautrockowej (za sprawą gitary i perkusji) euforii. Madre The Adolescence wypada najsłabiej w kontekście całego albumu, a to dlatego, że w dużej mierze odstępuje od rozsiewania żałobnej atmosfery, na rzecz mało oryginalnej improwizacji. Następne dwa utwory rehabilitują się w 100%, a ich tytuły mówią same za siebie: Sadness i Drama (z czego ten drugi jest, w moim odczuciu, najlepszym na całym wydawnictwie).
Specyfika Nor Cold może okazać się barierą dla ortodoksyjnych fanów jazzu (choć samo to określenie brzmi absurdalnie), z drugiej strony ułatwi im wyjście do słuchaczy zainteresowanych także innymi gatunkami. Nie jest to może materiał, do którego będę wracał nałogowo, ale na pewno warto go posłuchać, chociażby dla poszerzenia horyzontów. [Jarosław Kowal]
WWW: http://www.multikulti.com/nor-cold.html
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz