Od zawsze powtarzam, że recenzje pisze się dla czytelników (czyli odbiorców muzyki), nie dla muzyków. Ale zawsze ciekawiło mnie, jak moją i moich kolegów po fachu działalność odbierają właśnie ci, którzy są jej przedmiotem i – ostatecznie – podmiotem. Postanowiłem się wreszcie tego dowiedzieć, prosto u źródła.
Powtarzam tezę: recenzje nie są pisane po to, żeby robić dobrze muzykom, żeby utwierdzać ich w przekonaniu, że wybrali dobrą drogę życiową. A już na pewno nie są od tego, żeby ich wyłącznie wychwalać. Krytykować już nie, bo wtedy recenzja jest zła, źle napisana i roi się od błędów merytorycznych.
Nie będę ukrywał, że kontakty z muzykami jakieś mam. Niezbyt intensywne, z reguły nie osobiste, ale jakieś są. Nieraz zastanawiałem się, co oni sobie myślą czytając recenzję swojej płyty, której oddali całych siebie i wszystkie swoje pieniądze. Czy przyjmują krytykę z pokorą, dyskutując ze sobą wytknięte błędy, czy może obrażają się na recenzenta śmiertelnie i wyzywają go od najgorszych, a może załamują się, postanawiają rzucić granie i wyjechać na zmywak do Anglii?
Nie żeby mnie te pytania dręczyły po nocach uniemożliwiając spokojny sen WSZYSTKOWIEDZĄCEGO RECENZENTA. Ale skoro mogę, to spróbuję znaleźć odpowiedzi.
W tym celu sporządziłem obfity kwestionariusz i wysłałem go do kilkunastu artystów (odpowiedziało kilku; doceniam to), o których co najmniej raz było na WAFP. Odpowiedzi staram się przełożyć na wnioski. Oto one.
Styl recenzji: ekstatyczny, konstruktywnie krytyczny, „na zjebkę”
Zapytałem o reakcję na trzy typy recenzentów i wykwitów ich umysłów:
a. recenzent popada w ekstazę, wielbi album pod niebiosa, już w styczniu wieści, że będzie to płyta roku, jest kompletnie bezkrytyczny;
b. jest nastawiony pozytywnie, twierdzi, że płyta jest dobra, ale szuka dziury w całym, wynajduje potknięcia, zwraca uwagę na te elementy, które mu się nie podobają;
c. od początku oświadcza, że płyta mu się nie podoba i daje temu wyraz nie przebierając słowach, często chamskim językiem; „jedzie” po zespole wyżywając się na muzykach i poszczególnych piosenkach.
Wydaje się, że do „typu a” muzycy podchodzą z największą nieufnością. Najlepiej podsumowuje temat Łukasz Ciszak z Test Prints: - W tym przypadku przyjmujemy, że recenzent się nie zna, albo że przekupiły go nasze mamy, albo że to nasze mamy pisały.
Test Prints. Łukasz Ciszak po prawej >
„Typ b” wzbudza większe zaufanie, może dlatego, iż głaskanie z delikatnym kopniakiem na szczęście jest bliskie naszemu narodowemu ideałowi wychowania. Marcin Karnowski z 3moonboys: - To dobrze. Taki recenzent może zwrócić uwagę na coś, co umknęło zespołowi w trakcie pracy; na coś, czego nie zauważyliśmy; na coś, co można naprawić na kolejnym krążku. To tak jak gość hotelowy, który zgłasza usterkę w swoim pokoju. Przyjemnie mu się mieszka, ale ostatnio zauważył, że cieknie z kaloryfera. Michał Miegoń (Kiev Office): - Konstruktywna krytyka nigdy nie uczyniła nikomu krzywdy, a wręcz przeciwnie, motywuje zawsze do pracy.
A co z „typem c”, który z definicji neguje wszystko, nierzadko posługując się przy tym niewybrednym językiem? Moi rozmówcy odpowiadają dyplomatycznie, ale zgodnie z przewidywaniami. Darek Mach z zespołu Radiovidmo: - Recenzenci na ogół nie powinni się zajmować kiepskimi płytami. Jest mnóstwo świetnej muzyki, którą wypadałoby pokazać światu zamiast tracić czas na prezentowanie dzieł niewartych uwagi. Jeśliby już zdarzyła się taka recenzja mojej twórczości, starałbym się zrozumieć punkt widzenia recenzenta, zastanawiałbym się, czym mógł się aż tak poirytować. Co do „chamskiego języka”, omijam szerokim łukiem ludzi, którzy nie potrafią zdobyć się choćby na odrobinę szacunku dla cudzych wysiłków, bez względu na to, jaki jest ich efekt.
< Darek Mach
Marcin Karnowski o tego rodzaju recenzje podejrzewa niespełnionych muzyków.
Recenzję z „Tylko Rocka” wyciąłem i wkleiłem do specjalnego zeszytu...
Ej no, nie śmiejcie się. Swoje teksty o Annihilatorze i Queensryche, które ten szacowny, choć dziś przez wielu wykpiwany miesięcznik opublikował w latach 90., przechowuję właśnie w takiej postaci. Jak relikwię. Tyle że to było dawno temu, w erze przedinternetowej. A jak postępują artyści dziś? Zbierają, hołubią, czy po prostu odnotowują fakt i zapominają? Zapytałem też, czy zwracają uwagę na medium, które opublikowało recenzję, oraz autora.
W przypadku młodych zespołu każda recenzja jest cenna, co potwierdza Maciek Baczak z Radiovidmo: - Każda kolejna recenzja naszej muzyki to dla mnie (dla nas) raczej spore wydarzenie! Więc sprawdzamy kto ją napisał i gdzie została opublikowana. Jego zespołowy kolega dodaje aspekt zdroworozsądkowy, by nie rzec marketingowy: - Rodzaj medium i nazwisko autora ma dla mnie duże znaczenie promocyjne – niestety trudno jest zorganizować koncert bez rekomendacji, zwłaszcza biorąc pod uwagę charakter naszej muzyki, która nie ma potencjału komercyjnego; programowo omijamy też wszelkie konkursy i przeglądy, w związku z czym recenzje w mediach muzycznych są dla nas jedną z niewielu form promocji, które mogą nam pomóc dotrzeć do potencjalnych odbiorców.
Kiev Office. Michał Miegoń pośrodku
Ale nie tylko debiutanci podchodzą do recenzji poważnie, również zespoły, które mają już i staż, i osiągnięcia, nie zaniedbują tego tematu. Michał Miegoń: - Zwracamy na to uwagę, zamieszczamy recenzje na stronie internetowej/facebookowej. Czy to recenzja z medium internetowego czy gazetowego (nie ma co się ich obawiać) – warto dać znać światu, że opinie się pojawiają. Prowadzimy archiwizacje recenzji i publikacji na temat naszych płyt.
Maciek Baczak
Krytyk: kumpel czy niedostępna instytucja?
Kolejne pytanie dotyczyło osobistych kontaktów między recenzentem a artystą. Czy mogą się znać? Chodzić razem na wódkę? Czy może raczej idealną sytuacją jest całkowite odcięcie krytyka od twórcy, by zachować pełną niezależność tego pierwszego?
Jak to wygląda z punktu widzenia muzyka poddawanego ocenie, mówi Michał Miegoń: - Kontakt z recenzentami nie jest zły. Warto czasem przed premierą dać o sobie sygnał, warto nawet czasem w zaufaniu spytać o zdanie. Dlaczego nie? Recenzent działa też czasami z pozycji „zajawkowicza” – to jest energia, którą pamiętamy z lat nastoletnich, w sumie też pewnie sporo ludzi ma tę „zajawkę” – śledzi działania zespołu, jego muzyka ma pozytywny wpływ na jego samopoczucie itp. Każdy ma ulubiony zespół. Jeżeli stałeś się ulubionym artystą jakichś dziennikarzy, to po prostu widocznie trafiłeś w ich wrażliwość! Natomiast takie relacje nie mogą rozleniwiać twórcy, trzeba cały czas pracować nad warsztatem i kompozycjami.
Mateusz Romanoski
W podobnym duchu wypowiada się Mateusz Romanoski (The Spouds, Brooks Was Here, Melisa): - Uważam, że muzycy i recenzenci nie mogą się nie znać. To za mały rynek, zbyt hermetyczne towarzystwa. Jak ktoś ci pojedzie albo cię pochwali, najprawdopodobniej i tak miniesz go na jakimś gigu albo spotkasz na imprezie. Znam tylko jednego krytyka, mojego bardzo dobrego znajomego, który powiedział mi wprost, że nie będzie recenzował mojej płyty, bo nie recenzuje płyt kumpli.
Rolę wzajemnej relacji podkreślają też chłopaki z Radiovidmo, z jednym zastrzeżeniem: - Jeżeli kontakt z artystą nie wpłynie na obiektywizm recenzenta, to nie widzę problemu w zaistnieniu dobrych relacji między nimi. Wydaje mi się, że recenzent powinien dążyć do kontaktu, powinien zadawać pytania, które pozwolą lepiej mu zrozumieć twórczość artysty. Ale nie za cenę utraty niezależności. To jest chyba kwestia indywidualna – jeśli dany krytyk czuje, że przyjaźniąc się z artystą nie będzie mógł pozwolić sobie na szczerość opinii, to nie powinien stawiać artyście oceny lub powinien unikać nawiązywania relacji. Z drugiej strony rozsądny artysta powinien szanować niezależność zaprzyjaźnionego recenzenta i nie brać do siebie słów krytyki z jego strony.
Recenzja źródłem inspiracji
Aby połechtać swoje ego, musiałem zadać pytanie o rolę recenzji w rozwoju artystycznym muzyków. Czy znajdują inspiracje czytając teksty o muzyce? Czy dzięki nim poznali jakieś ciekawe płyty, zespoły, które na stałe weszły na listę często słuchanych?
Marcin Karnowski >
Mateusz Romanoski przyznaje się, że dzięki recenzjom odkrył sporo dobrej muzyki: - Poznaję czasami fajną muzykę dzięki recenzjom. Mineral, Krzyk, Smar SW i Mewithoutyou, która jest jedną z moich ulubionych kapel, poznałem na dobre właśnie dzięki recenzjom. Sam z siebie czytam coraz mniej portali o muzyce, niż parę lat temu. Po pierwszym tekście o The Spouds na WAFP i w ogóle w internecie mocniej wkręciłem się w waszyngtońskie h/c. Byłem wtedy jeszcze bardzo zielony w tym temacie. Lubię też Zajzajer na Screenagers, chociaż raczej łuskam stamtąd rzeczy, które mnie interesują, bo nie do końca jest to moja dźwiękowa działka. Moim zdaniem schedę po blogach przejęły w pewnym sensie strony na facebooku, gdzie ludzie wrzucają płyty, z krótką mini-recką. Uważam, że Trzy szóstki i Tableu! wrzucają świetne rzeczy. Natomiast dużo sensownych osób „poszło w” magazyny takie, jak M/I czy Noise Magazine i są odrobinę mniej aktywne w internecie. Oczywiście mogę się mylić. Z rzeczy pojawiających się na WAFP słuchałem ostatnio Huty Plastiku, fajny zespół.
A jak powinna wyglądać idealna recenzja idealna?
Michał Miegoń: - [Recenzja powinna zawierać] zachętę i taki mocny haczyk który spowoduje, że sprawdzę zespół na YT lub FB i kupię ich album w natłoku innych zespołów.
Mateusz Romanoski: - Krzyżówka wrażliwości osoby piszącej, warsztatu, pomysłu na tekst i stosu przesłuchanych płyt z najróżniejszych półek.
Marcin Karnowski: - [Recenzja powinna zawierać] krótką, wstępną informację o twórcach, kontekst muzyczny, opis danego wydawnictwa (wszystkich znaczących elementów, które się na wydawnictwo składają), osobiste wrażenia recenzenta (emocje, refleksje), sprawny język krytyka, trafna puenta.
Darek Mach: - Z natury lubię dużo wiedzieć i chętnie widziałbym w recenzjach jak najwięcej informacji o danym zespole – skąd się wywodzi, jak wygląda scena muzyczna w jego okolicy, w jakich zespołach udzielają się jeszcze/udzielali się wcześniej członkowie, jak wygląda ich „warsztat pracy”, do jakich tradycji nawiązują. Cenię też recenzentów, którzy potrafią spojrzeć na dzieło całościowo – są w stanie zwrócić uwagę nie tylko na warstwę muzyczną danego wydawnictwa, ale i na oprawę graficzną czy warstwę tekstową (te dwie kwestie są niestety na ogół pomijane).
Maciek Baczak: - Lubię, kiedy recenzent nie stara się przyporządkować muzyki danej kapeli do jednego z kilku głównych gatunków muzycznych, ale opisuje ją taką, jaka jest. Zawsze zwracałem uwagę na odniesienia, które wysłyszał recenzent: nawiązania do muzyki innych zespołów, twórców, pomysłów, projektów, brzmień, etc. Świetnie kiedy recenzent jest w stanie nie tylko docenić mocne strony, ale także uczciwie wskazać słabe punkty. To pomaga w myśleniu o własnej muzyce.
Voila. Już wiemy, że nasi ulubieni muzycy czytają i co sądzą o recenzjach. Czy to sprawi, że my – recenzenci, krytycy, amatorzy muzyki (nazywajcie nas jak chcecie), poczujemy się lepiej? Bardziej docenieni? I tak, i nie. Bo – przypominam – nie pisze się przecież dla muzyków, tylko dla słuchaczy... [m]
Zdjęcie główne: http://survivingtheworld.net/Lesson334.html. Zdjęcie Hirka Wrony: Fakt24. Zdjęcia artystów: profile na Facebooku (różni autorzy).
Dobry i trafny kawał tekstu, szczególnie dla osób, które dopiero zaczęły przygodę z pisaniem o muzyce. Dzięki :)
OdpowiedzUsuń