Historia powstania duetu Letters From Silence jest dość niecodzienna. Dwa lata temu Wawrzyniec Dąbrowski, na co dzień wokalista rockowej grupy Bramafan, postanawia wyruszyć w podróż życia i za cel obiera zimną Skandynawię. Przesiąka tamtejszą przestrzenią, przyrodą i nieśpiesznym rytmem życia. Po powrocie czuje się niespokojny. Chce w swoich dokonaniach zawrzeć chłód i spokój norweskich fiordów, ale ogranicza go typowo rockowa formuła. Postanawia poszukać kogoś z innej bajki, bratnią duszę, która pozwoliłaby mu przełamać ograniczenia i spojrzeć na nabyte doświadczenie z odmiennej perspektywy. Tym pomocnikiem okazał się gitarzysta Maciej Bąk,
Sami nieco się krzywdzą notką biograficzną. Powołują na wpływy tuzów grunge’u jak Pearl Jam, Alice In Chains czy Stone Temple Pilots. Jak dla mnie, punktem wspólnym tych powiązań jest jedynie barwa głosu Wawrzyńca. Mocna, męska, typowo hardrockowa. Yeah w wydaniu wokalisty jest typowo pearljamowe, ale jeśli już mam wskazywać palcem na konkretną grupę, to najbliżej Letters From Silence jest do Days Of The New. Proponuję najlepiej wyzbyć się ze świadomości łatki grunge, gdyż EP-ka jest rasową propozycją z gatunku singer/songwriter! Na pierwszym planie hipnotyzujący głos Wawrzyńca, który za tło ma jedynie gitarę elektryczną i akustyczną. Nie ma perkusji, jedynie w jednym kawałku pojawia się wiolonczela.
Dziecinną sprawą jest rozłożenie muzyki duetu na części pierwsze. Podstawą jest oręż wszystkich bardów - gitara akustyczna. Tworzy ciepłą ogniskową atmosferę, tam gdzie trzeba doda mocy w refrenie bądź cicho załka wprowadzając w klimat kompozycji. Wierny towarzysz linii melodycznych. Jednak o sile utworów decyduje Maciek Bąk. Swoją grą na gitarze elektrycznej maluje całą gamę nastrojów. Riffy wychodzące spod jego palców mają charakter drugiego wokalu, o podobnej sile oddziaływania. Tak jest skonstruowany Longest Journey Back Home, w którym role przydzielone między wokal a gitarę rozdzielone są po równo. Far In The North zabiera nas w ślady podróży frontmana. Eteryczny chórek oraz rozedrgane, płaczliwe akordy niosą w sobie ogromny ładunek przestrzeni i nostalgii. Tak potrafią czarować najwięksi bardowie pokroju Bon Ivera. Każdy utwór niesie w sobie jakiś obraz, jakąś sytuację z filmową wyrazistością. Słuchając Ann’s Lullaby prawie fizycznie pochylam się nad śpiącą twarzą dziewczyny śpiewając przejmująco I know it’s ill... Moim ulubionym utworem jest Sleeve. Jest to ten rodzaj kompozycji, której słuchając mam w głowie gotowy scenariusz teledysku. Ogromna zielona łąka, samotnie spacerująca postać i najazd kamery z lotu ptaka przybliżający smaganą wiatrem twarz. Wiolonczela w tym kawałku powoduje, że oczy robią się mokre i machinalnie wycieram nos w rękaw. Kite, szczególnie w refrenie jest dość hałaśliwy, głownie za sprawą mocno przesterowanej gitary. Wieńczący EP-kę Pocket Full Of Sand zdradza bluesowe fascynacje muzyków, a w wokal wkrada się szczypta patosu.
I melodie. To opowieści, gawędy wręcz. Dąbrowski ma świetne możliwości wokalne i umiejętnie lawiruje między szeptem a podniosłością. Epatuje wrażliwością, smutkiem, zmusza nas do zamknięcia oczu. Głosem mógłby przyozdobić soundtrack każdego amerykańskiego road movie. I nie zdziwiłbym się, gdybym kiedyś w Wetlinie późno w nocy na polu namiotowym spotkał jakąś wrażliwą duszę grającą kawałki Letters From Silence. To muzyka wolności.
Słuchałem zauroczony debiutu Twilite, płyta Indigo Tree rozłożyła mnie na łopatki, Bartek Wołyniec porozstawiał po kątach, a teraz do kolekcji dokładam EP-kę Letters From Silence. Świat nie zmierza ku zagładzie. Wciąż są dobrzy ludzie, którzy nadają mu sensu. [avatar]
Strona zespołu: http://www.myspace.com/lettersfromsilence
PS. WAFP jest jednym z patronów medialnych tego wydawnictwa.
O matko to jeden z bardziej smętnych i bezpłciowych zespołów jakie słyszałem:|
OdpowiedzUsuńBardzo fajna recenzja :) I niezwyczajna, cudowna muzyka :)
OdpowiedzUsuńŚwietny zespół, hipnotyzująca ale w zdecydowanie nie smętna muzyka. Czekam na pierwszą płytkę
OdpowiedzUsuń