1 marca 2010
Twilite + Mugison – Bytom, Becek 28.02.2010
Miało być inaczej: jako support Mugisona mieli wystąpić Let The Boy Decide. Jednak z powodu choroby wokalistki Magdy Nowety organizatorzy musieli szybko znaleźć zastępstwo. Udało się i ekscentrycznego Islandczyka na scenie wspomógł duet Twilite.
Tylko nie Bytom! to świeża inicjatywa Bytomskiego Centrum Kultury. Ironiczna nazwa nawiązuje do faktu, że do tej pory Bytom omijały wydarzenia większej rangi związane z muzyką - nazwijmy ją tak bez uprzedzeń - ambitniejszą rozrywkową. Pełzający festiwal ma zmienić oblicze miasta, co miesiąc będą się odbywać koncerty wykonawców z kręgu szeroko pojętej alternatywy. Na pierwszy ogień w roli gwiazdy poszedł Mugison – intrygujący artysta z Islandii, odkryty kilka lat temu przez Matthew Herberta. Ale od początku...
Sala w Beceku przypomina raczej kino lub teatr. Wygodne fotele, duża scena. Dobre miejsce do kontemplowania spokojnych dźwięków, ale czy sprawdzi się przy bardziej energetycznych koncertach? Chyba że organizatorzy z założenia stawiają na singer/songwriterów, muzykę akustyczną itp. (Plany na kolejną imprezę zdają się tę teorię potwierdzać – zagrają Indigo Tree i indiefolkowa śpiewaczka Lau Nau). Koncert rozpoczął się z paruminutowym opóźnieniem, co nie miało jednak większego znaczenia, o czym za chwilę.
Panowie z Twilite wydawali się trochę onieśmieleni, a może po prostu tacy są skromni na co dzień. Kontakt z publicznością ograniczyli do paru odzywek i jednej dłuższej historyjki o zakupie pierwszej gitary (po sprzedaży malucha). Zaczęli chyba od jakiejś nowej piosenki, której tytułu nie zdradzili. Potem był cover Neila Younga i garść utworów z debiutanckiej płyty. Było i Take What You Want, i Messenger, Faces, Disobey. Występ mógł się podobać, dwugłosowe partie wokalne panowie wykonywali zgrabnie i bez fałszowania. Trochę brakowało mi w ich muzyce dołu. Kiedy dwie gitary grały wysoko, brzmiały bardzo metalicznie, momentami wręcz nieprzyjemnie dla ucha. Przydałoby się popracować nad warstwą basową, aby kompozycje brzmiały pełniej. Zastanawiam się też, czy Twilite nie powinni sięgnąć po gitary elektryczne, wzorem choćby wspomnianego Indigo Tree – widać, że mają zapędy do grania mocniejszego, riffowego, a gitara akustyczna nie jest w stanie zapewnić odpowiednio potężnego dźwięku.
Po krótkiej przerwie przyszła pora na pana Mugisona. Jeśli ktoś (np. ja) spodziewał się, że wystąpi z dodatkowymi muzykami, albo chociaż otoczy się sprzętem generującym elektronikę, to się nieco rozczarował. Wyszedł facet w spodniach na szelkach, usiadł na krześle, podpiął gitarę do przesteru i zaczął grać bluesowe piosenki. Ale jak grać! Jeśli ktoś był przez chwilę rozczarowany, to trwało to bardzo krótko. Mugison objawił się jako postać niezwykle charyzmatyczna, przykuwająca całą uwagę. Widowiskowy styl gry na gitarze połączony z szalonym kiwaniem się na krześle plus ekstatyczny, krzykliwy sposób śpiewania zagwarantowały niesamowite przeżycia. Bazując na tradycyjnych bluesowych motywach, doprawionych szczyptą niepokornego sonicznego hałasu, emocjonalnym śpiewie i przyjacielskich pogaduszkach pomiędzy utworami, Mugison dał porywający one man show. Te pogadanki, choć pewnie rutynowe i powtarzane niejednokrotnie (historia o Icebreakerze... może nie będę jej przytaczać, bo dość sprośna, albo o tym jak „zesrał się w spodnie na koncercie w Brukseli”), błyskawicznie zjednały mu uwielbienie publiczności.
Zagrał głównie kawałki z ostatniej płyty Mugiboogie. O ile w wersjach studyjnych takie numery, jak To The Bone czy Jesus Is A Good Name To Moan, a zwłaszcza ballada Deep Breathing, wypadają łagodniej, trochę w stylu Sparklehorse, to na żywo zabrzmiały jak solowe występy Franka Blacka (aka Black Francisa). Zachrypnięte, pełne ekspresji frazy ostro kontrastujące z wyciszonym bluesowym zawodzeniem. Warto wspomnieć o wspólnym wykonaniu utworu z musicalu Hair przez Mugisona i Twilite. Wyszło tak sobie, ale to miły gest ze strony gwiazdy.
Fajnie było, ale krótko. W pewnej chwili gość po prostu skończył i powiedział good night. Wrócił na jeden bis, w którym z pomocą dźwiękowca pobawił się w wokalistę blackmetalowego. Po czym poszedł przybić z nim piątkę i udał się do baru. Oba koncerty trwały – nie licząc przerw – może z półtorej godziny. Trochę krótko.
Tekst, zdjęcia i wideo [m]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni
-
Mimo że rok 2009 powoli odchodzi w przeszłość, ciągle jeszcze skrywa nieodkryte skarby, które sprawiają, że nie możemy o nim zapomnieć. Oto...
-
Lata 80. w polskiej muzyce popularnej są jak przybrzeżne wody najeżone rafami i niebezpiecznymi szczątkami rozbitych statków. Żeglowanie ...
-
Gdyby cała płyta była taka jak piosenka numer jeden…
-
Tworzenie sztuki i głowa do interesów nie zawsze idą w parze, ale jeśli ktoś ma zdolności organizacyjne i siłę przekonywania może spróbować ...
-
Piotr Brzeziński idzie śladem Vaclava Havelki z czeskiego Please The Trees i podbija Europę swoją singer/songwriterską interpretacją co...
-
Gdyby CKOD mieli zadebiutować w drugiej dekadzie XXI wieku, brzmieliby jak WKK.
-
Pamiętacie pierwszą płytę gdyńskiego tria? The Bell ukazał się cztery lata temu i w większości recenzji podstawowym „zarzutem” było stwie...
-
Lista zespołów, których twórczość inspiruje muzyków Setting The Woods On Fire, jest dość pokaźna. Mamy na niej i Sonic Youth, i Appleseed Ca...
w sumie Mugison zagrał godzinę, oczywiście że krótko, bo tego goscia możnaby sluchac i sluchac.
OdpowiedzUsuńale mimo wszystko było warto!
co do Twilite to pierwszy raz ich slyszalam i jestem oczarowana, nie brakuje mi zadnych dolow w tym graniu, brzmia po prostu pieknie, mam andzieje,ze jeszcze o nich gdzies uslysze...
Bardziej energetyczne koncerty lokowane będą w coraz bardziej energetycznych miejscach - cechowni nieczynnej kopalni Rozbark, dawnej hali maszyn Elektrociepłowni Szombierki, podziemiach szybu Bolko, podwórkach secesyjnych i neogotyckich kamienic, projektorni kultowego kina Gloria, neoromańskim kościele, lokomotywowni kolejki wąskotorowej. Dziękujemy za recenzję i zapraszamy ponownie do Bytomia. Pozdrawiamy, Becek Team
OdpowiedzUsuńMnie ciekawi, czy ktoś skorzystał z zaproszenia Mugisona i poszedł z nim pić. I jak się z nim piło - na wesoło czy na smutno ;)
OdpowiedzUsuńA co do kolejnych koncertów, to szanowny Becek Taem'ie jeśli umieścicie Lau Nau w jakimś postindistrialnym mroku to rzeczywiście może być genialnie.
piło sie sympatycznie, byłam w takim szoku, że nie wyjąknęłam ani słowa, za to sam Mugi opowieści nam nie szczędził ;)
OdpowiedzUsuń"Bytom omijały wydarzenia większej rangi związane z muzyką - nazwijmy ją tak bez uprzedzeń - ambitniejszą rozrywkową."
OdpowiedzUsuńAutor tego tekstu najwidoczniej nie jest z Bytomia. Rzućcie okiem na:
http://www.jazzclub.pl/fantom/index.html
W tym klubie koncertowały Świetliki, Ścianka, Pogodno, Something Like Elvis, Ludzie, Kobiety i wielu wielu innych, o których wspomniec tu nie sposób. Poza tym działający od wielu lat w Bytomiu Śląski Teatr Tańca ściąga do miasta światowe sławy tej dziedziny sztuki.
Ponadto Galeria Kronika: http://www.kronika.org.pl/, działająca przez jeden miesiąc polsko-niemiecka inicjatywa o nazwie Elektropopkclub i okazuje się, że Bytom to jedno z najbardziej "ukulturalnionych" miast w Polsce.
A jeśli ktoś ma ochotę na inną muzykę: http://www.opera-slaska.pl/